22/12/21

Rozdział LIII

Z perspektywy Mii

Wiedziałam, że Amy musi wrócić do domu. Wiedziałam, że wszyscy za nią tęsknią, ale nie mogłam się pogodzić z tym, że w moim domu będzie tak pusto. Przyzwyczaiłam się do jej obecności, wspólnych poranków, oglądania filmów, plotkowania. Przyzwyczaiłam się, że jest.

Spoglądałam przez okno taksówki, myśląc, że za chwilę będę musiała ją oddać w ich ręce… i pewnie długo jej nie zobaczę. Wiedziałam jednak, że muszę dopilnować, aby wróciła do domu. Nawet jeśli nie chciałam spotkać się z Jamesem. Nie chciałam z nim rozmawiać. Każda nasza rozmową kończyła się jedynie kłótnią.

- Mamo – z zamyślenia wyrwała mnie Amy – już dom – uśmiechnęłam się jedynie, nie mówiąc nic. Wyciągnęłam walizki z bagażnika samochodu i ruszyłyśmy wolnym krokiem w stronę bramy. – Wejdziesz na chwilę?

- Nie wiem czy to dobry pomysł – powiedziałam, stawiając torby pod drzwiami. – Ja i twój tata…

- Wiem – przerwała mi – ale masz też wujka Kendalla – zaśmiała się – i resztę wariatów, którzy na pewno się za tobą stęsknili.

Blondynka nie dała mi nawet zastanowić się nad odpowiedzią. Uchyliła drzwi wejściowe, a potem wszystko potoczyło się samo. Każdy z miłością witał Amy. Każdy cieszył się, że wróciła. Ja stałam jedynie oparta o drzwi, patrząc na to całe zamieszanie.

- Wujku, bo mnie udusisz – zaśmiała się, gdy Logan obracał nią dookoła.

- Stęskniłem się za moją małą kochaneczką – powiedział, gdy postawił ją na ziemię. – Nie masz pojęcia jak bardzo nam ciebie brakowało.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Atmosfera w tym domu zawsze była magiczna. Każdy z każdym trzymał, wspierali się nawzajem, a przede wszystkim – kochali. Uwielbiałam tu przebywać. Odkąd tylko pamiętam. Przymknęłam na chwilę oczy. Ból migrenowy znów nie dawał mi spokoju.

- Wspomnienia wracają? – usłyszałam głos blondyna.

- Niestety – zaśmiałam się.

- Co tym razem?

- Pierwsze spotkanie w tym domu. Pierwsze wymienione zdania. Pierwsze wspólne chwile. To, gdy dowiedziałam się, że jesteś moim kuzynem, a później bratem – szepnęłam.

- Tęskniłem za tobą, siostrzyczko – złapał mnie za rękę.

- A ja za tobą – położyłam mu głowę na ramieniu. – Ale muszę już iść. Samolot powrotny mi ucieknie.

- Myślałem, że zostaniesz – spojrzał na mnie z miną zbitego psa. – Dopiero przyjechałaś… Tak dawno cię nie widziałem.

- Z wielką chęcią, ale mam naprawdę napięty grafik – rzuciłam szybko.

- James nam powiedział o kłótni – szepnął – i nie musisz się nim przejmować. Przypilnuje żeby cię nie niepokoił… tylko zostań chociaż na chwilę.

- Obiecuję ci, że przyjadę, jeśli dostanę urlop w pracy – spojrzałam za Amy, która wchodziła schodami na górę. – Teraz naprawdę nie jestem w stanie zostać. Pójdę na chwilę do Amy się pożegnać i zaraz mnie nie ma.

- Trzymam cię za słowo – uśmiechnął się.

Z perspektywy Amy

Weszłam do pokoju. Tak dawno tu nie byłam. Tak bardzo za nimi tęskniłam. Jednak bałam się co los przyniesie. Wiedziałam, że gdy jestem tu, chociaż jestem daleko od Louisa. W Nowym Jorku non stop miałam wrażenie, że mogłabym go gdzieś spotkać, co tak naprawdę się stało i na co nie miałam wpływu… ale nie mogę uciekać. Stało się, co się stało. Zostałam przez nich oszukana, zraniona, zdradzona – ale musiałam sobie z tym poradzić.

- Mogę? – z zamyślenia wyrwała mnie mama. – Muszę uciekać na samolot, a chciałam ci coś dać, bo w końcu za niedługo będziesz miała urodziny – szepnęła, wyciągając za siebie niebieski pamiętnik, który jej pożyczyłam. – Wkleiłam nasze zdjęcia do środka byś mogła wspominać nasze wspólne mieszkanie – zaśmiała się.

- Dziękuję – powiedziałam i lekko ją przymuliłam.

- Ale nie myśl, że to koniec – sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej dużą kopertę. – Mam nadzieję, że ci się spodoba, a jak nie to… że chociaż rozważysz moją propozycję.

- Jaką propozycję? – zapytałam zaciekawiona.

- Otwórz jak wyjadę. Zastanów się na spokojnie. Jeśli podejmiesz decyzję, napisz albo zadzwoń – pocałowała mnie w czoło. – Będę czekać z niecierpliwością.

- Dobrze – powiedziałam, lekko wahając się. Nie wiedziałam co mama wymyśliła, ale byłam bardzo ciekawa. Nagle do pokoju wparował tata, gdy ujrzał Mię, stanął w miejscu i jakby zamarł.

- Cześć – szepnął speszony. – Nie wiedziałem, że przyjedziesz razem z Amy.

- Wolałam ją odwieźć do domu aby się nie martwić – powiedziała blondynka – ale nie martw się, już wyjeżdżam – odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi.

- Nie musisz uciekać – powiedział, zagradzając jej drogę.

- Nie uciekam – spojrzała mu w oczy. – Nie mogę tu być. Mam sporo pracy – wyglądali jak małe dzieci, które się przepychają. Usiadłam na łóżku, przyglądając się jak mama chce wyjść, a tata za wszelką cenę jej to utrudnia. – Czy możesz mi zejść z drogi?

- Nie mogę – powiedział, łapiąc ją w pasie. – Amy odwróć się – przyciągnął mamę bliżej i namiętnie pocałował, a ja zaczęłam się śmiać. Chwilę później tacie nie było już do śmiechu. Dostał po twarzy, a Taylor wyskoczyła jak poparzona. – Charakterna… ale lubię ją za to – spojrzałam na niego jak na głupka, po czym przewróciłam oczami. Wiedziałam co oboje do siebie czują, ale także zdawałam sobie sprawę, że mieli na tyle ciężkie charaktery, że nie pokażą po sobie jaka jest prawda. Chociaż tata i tak robi spore kroki w tym by mama zrozumiała jak mocno ją kocha… Jednak nie zdawał sobie sprawy, że ona o tym wie, a duma po ostatniej kłótni nie pozwoliła jej odpuścić. To nie w jej stylu.
***

Korzystając z okazji, że to już ostatni post w tym roku, chciałam Wam życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, kochani :)

21/11/21

Rozdział LII

Z perspektywy Kendalla

James opowiedział nam o całej zaistniałej sytuacji. Jakoś nie byłem zdziwiony. Mogliśmy się spodziewać, że Amy ucieknie do Angel… znaczy do Mii. Była w końcu jej matką.

Gdy opadły emocje, postanowiłem udać się do pokoju. Chociaż jedno zmartwienie miałem z głowy. Wchodząc do pokoju, spojrzałem na Pauline siedzącą w fotelu. Wiedziałem, że w końcu muszę z nią porozmawiać na temat ślubu. Nie chciałem aby była smutna.

Podszedłem do niej i usiadłem na ziemi, kładąc głowę na jej kolanach. Uwielbiałem to robić. Dziewczyna momentalnie zaczęła gładzić mnie po policzku i słodko się uśmiechać. Patrzyłem w jej piękne zielone oczy, myśląc jakie mam szczęście, że ją mam… a to wszystko dzięki Angelice. Gdyby nie ona, nigdy nie poznałbym Pauline. Nigdy bym się nie zakochał bez pamięci… Pewnie nadal byłbym z Laurą, nie wiedząc jak wiele szczęścia mnie omija. Nevadi była dobrą dziewczyną, ale… nigdy nie czułem się przy niej tak, jak przy Pauline. To ona była moim słońcem, powietrzem, życiem… Po prostu wszystkim, co miałem. Dlatego tak bardzo dręczyło mnie to, że jest przeze mnie smutna.

- O czym myślisz? – zapytała nagle.

- O tym, dlaczego mi nie powiedziałaś, że tak bardzo trapi cię brak naszego ślubu – powiedziałem, nadal patrząc jej w oczy. Adams nagle zbladła, zmarszczyła czoło, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku.

- Amy ci powiedziała? – zapytała po chwili. – Prosiłam ją…

- Nie, nie Amy – szepnąłem. – Jednak, nie zmieniaj tematu… Dlaczego mi nie powiedziałaś? – złapałem ją za dłoń. – Mieliśmy sobie mówić o wszystkim, pamiętasz?

- Bałam się, że nie zrozumiesz… że będziesz zły – spuściła wzrok, a mi się zrobiło jeszcze bardziej przykro.

- Kochanie – złapałem jej twarz w dłonie – jak mógłbym być na ciebie zły? Gdybyś tylko się odezwała. Dała jakikolwiek sygnał, że tego właśnie pragniesz…

- Dawałam – przerwała mi nagle – ale ta żałoba stała się częścią naszego życia i nie widziałeś nic poza nią – blondynka wstała z fotela i podeszła do okna. – Nie reagowałeś na nic. Na żadne sygnały. Czy to gdy pokazywałam ci suknie ślubne, czy jak złapałam bukiet na weselu u Logana i Vai… Nie miało to dla ciebie żadnego znaczenia, bo żałoba.

- To już nieważne – podszedłem do niej. – Teraz już nie ma żałoby – uśmiechnąłem się. – Uznasz mnie za wariata, ale – uklęknąłem na kolano, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko. – Pauline Adams, wiem, że jesteś moją narzeczoną, ale chcę byś mi odpowiedziała jeszcze raz i upewniła mnie w przekonaniu, że właśnie tego pragniesz – otworzyłem pudełeczko, ukazując pierścionek z diamentem. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

- Głupek – szepnęła po chwili ze łzami w oczach. – Niedobry, głupi głupek – zaśmiała się. – Kocham cię i tak, zostanę twoją żoną – wyciągnąłem pierścionek z pudełeczka i włożyłem jej na palec.

- Czyli mogę już wstać? Strasznie niewygodnie się tak klęczy – zaśmiałem się po chwili.

- Możesz tak zostać za karę – uśmiechnęła się.

Widziałem w jej oczach radość. Taką samą jak wtedy, gdy oświadczyłem jej się po raz pierwszy… Kto by pomyślał, że było to ponad dwadzieścia lat temu. Jednak nie żałowałem. Ani teraz, ani wtedy. Musiałem w końcu zacząć układać swoje życie po swojemu. Nie blokowało mnie nic… a wiedziałem, że i ja tego w duszy pragnę. Pragnę by ujrzeć moją ukochaną w białej sukni, by stanąć z nią razem na ślubnym kobiercu i powiedzieć sakramentalne „tak”. By w końcu wszystko zaczęło być takie, jak powinno być od samego początku.
***
Zapraszam serdecznie też na nową jednorazówkę składającą się z trzech części (I, II, III)

17/10/21

Rozdział LI

Z perspektywy Jamesa

- Mogłaś mi powiedzieć! – krzyknąłem na Mię. Byłem zły za to, co zrobiła! Jak mogła mi nie powiedzieć o tak ważnej rzeczy!

- Opanuj się – powiedziała spokojnie. – To ty zawaliłeś tworząc taki głupi plan. Jak mogłeś poprosić Lou o takie coś.

- Chciałem ją chronić – szepnąłem, siadając na kanapie.

- W tak debilny sposób? – zaśmiała się.

- Nie oceniaj mnie. Nie ty się nią opiekujesz i nie ty bierzesz za nią odpowiedzialność! Najłatwiej powiedzieć: „tego nie rób, tamtego nie rób”!

- Na pewno nie wymyśliłabym takiej głupoty! – warknęła. – To dorosła dziewczyna, James. Zraniłeś ją. Doprowadziłeś do tego, że uciekła z domu… Nie pomyślałeś o tym?

- Ma w końcu charakter po mamusi – rzuciłem złośliwie. – Zawsze byłaś lekkomyślna. Robiłaś, co ci się podoba! I ty będziesz mnie uczyć jak mam wychowywać własną córkę?!

-  Oh, tak? – powiedziała po chwili. – W takim układzie nie mamy o czym rozmawiać – wstała, uchylając drzwi wyjściowe. – Proszę cię abyś opuścił moje mieszkanie.

- Mia, nie to chciałem powiedzieć – szepnąłem, podchodząc do niej.

- Proszę, wyjdź – powiedziała, odsuwając się. – Nie życzę sobie twojej obecności w moim mieszkaniu.

- Amy wraca do domu – powiedziałem, spoglądając na blondynkę, chowającą się za drzwiami sypialni.

- Amy zostaje ze mną. Może jestem lekkomyślna i nieprzewidywalna, ale to także moja córka. Może tu zostać ile będzie chciała… i masz to uszanować – cisnęła we mnie kurtką. – A teraz wyjdź.

Taylor trzasnęła drzwiami. Była zdenerwowana, chociaż bardzo opanowana. Nie chciałem być złośliwy. Wiem, że Mia, a Angel to dwie zupełnie różne osoby… ale ta cała sytuacja doprowadziła mnie już do skrajności i w emocjach powiedziałam, co mi ślina na język przyniosła… Najważniejsze dla mnie było jednak, że wiedziałam, że Amy jest bezpieczna, że nie wpakowała się znów w jakieś gówno. Wiedziałem, że mogłem zaufać Mii. Jednak martwiłem się jak to dalej będzie wyglądać.

Z perspektywy Mii

Gdy tylko James wyszedł, wzięłam poduszkę do ręki i zaczęłam nią uderzać o kanapę. Byłam na niego wściekła! Potrafił doprowadzić mnie ze skrajności w skrajność i wcale nie było to miłe. Po chwili zmęczona usiadłam i schowałam twarz w dłonie. Nie miałam sił do niego. Usłyszałam kroki, a chwilę później kanapa ugięła się pod ciężarem drugiej osoby. Poczułam jak osobnik opiera głowę na moim ramieniu.

- Nie chciałam żebyście się przeze mnie pokłócili – szepnęła blondynka.

- Nie jest to twoja wina – powiedziałam. – Twój tata po prostu nie rozumie. Musimy dać mu chwilę.

- I tak zawsze już będzie? – zapytała po chwili. – Będziecie się kłócić? – podniosłam głowę i spojrzałam na nią. Widać było, że martwi ją ta cała sytuacja.

- Skarbie – szepnęłam – twój tata musi po prostu zrozumieć, że ostatni raz, gdy się widzieliśmy, byłam jeszcze bardzo młoda i nie zawsze myślałam racjonalnie. Poza tym, Angel była inna… a ja, to ja – uśmiechnęłam się. – Może, gdy wrócą mi wspomnienia, trochę będę ją przypominać, ale jak na razie jestem zupełnie inna.

- I tak cię kocham mamo – wtuliła się we mnie mocno, a mnie aż wmurowało. – Jaka byś nie była, jesteś moją mamą i cię kocham – patrzyłam na nią i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Zrobiło mi się ciepło na sercu, bo po raz pierwszy powiedziała, że mnie kocha, ale nie wiedziałam czy na pewno jestem gotowa, by być matką dla niej… i czy w ogóle będę dobrą matką. Wiem, że nie miałam wielkiego wyboru, bo matką dla niej i tak byłam, ale… strach pozostał.

Jak już wspominałam nie raz – nigdy nie chciałam mieć dzieci. Uważałam, że to nie moja bajka by być żoną i matką. Nie widziałam się w tej roli. Adrian przystał na to. Nawet nie nalegał. Uważał, że sama powinnam o tym decydować… i tak właśnie było.

Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Amy jest prawie dorosła, co nie oznacza, że nie potrzebuje rodziców. Wiedziałam, że ani mi, ani jej nie jest łatwo w tej sytuacji. Nie mogłam jednak pozwolić by kłótnie moje i Jamesa wpływały na relację między nami, a Amy. Widziałam, że chciała trzymać moją stronę, tylko, że nie zawsze było to możliwe.

18/09/21

Rozdział L

Z perspektywy Lou

- Nic nie wiesz? – zapytał mnie pan Maslow po raz kolejny.

- Panie Maslow – odetchnąłem głęboko, poprawiając słuchawkę w uchu – ona nie chce znać ani pana, ani mnie. Nie odezwała się do mnie słowem od tamtego wydarzenia.

- Ale, do cholery, musi gdzieś być! – krzyknął.

Patrzyłem na niego jak chodzi po pokoju w kółko, co chwilę znikając z pola widzenia kamerki laptopa. Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym zrobić. Czułem się fatalnie po tamtej akcji. Wiedziałem, że zraniliśmy Amy… a nigdy tego nie chciałem. Mimo umowy naprawdę mi na niej zależało… i naprawdę ją pokochałem. Niestety nie byłem teraz w stanie jej tego powiedzieć… Utwierdzić ją w tym, że moje uczucia są prawdziwe i niezależne od tego głupiego zakładu. Chciałem by wiedziała jak bardzo mi na niej zależy. Nigdy na nikim mi tak nie zależało.

Dni mijały niemiłosiernie szybko, a nauka na Uniwersytecie wcale nie dawała mi satysfakcji. Bez Amy nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca na ziemi. Non stop myślałem o tym gdzie jest i co robi… tak bardzo się o nią martwiłem.

Była dla mnie ważna, z czasem stała się najważniejsza… Głupi byłem, że od razu nie odmówiłem panu Jamesowi. Gdzieś z tyłu głowy cały czas siedziało mi, że skończy się to źle, jednak nie chciałem o tym myśleć… Pasowało mi to. Pasowało mi, że spędzałem czas z ukochaną osobą, a jeszcze mogłem zarobić. Te pieniądze naprawdę mi się przydały. Nie tylko na jakieś głupie zachcianki – odkładałem na przyszłość. Wiedziałem, że jak na razie nie jest u mnie dobrze z kasą. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek będzie dobrze. To, że chciałem zostać lekarzem, nie oznaczało, że kiedykolwiek dostanę dobrą pracę… a chciałem coś osiągnąć, aby rodzice byli ze mnie dumny… i żeby zapewnić mi i Amy dobre życie. Chciałem być z nią już na zawsze, a w tym momencie nie wiedziałem czy jeszcze kiedykolwiek będę. W tamtej chwili marzyłem jedynie o tym, aby Amy się znalazła… chciałem ją przeprosić za moje szczeniackie zachowanie. Chciałem, aby mi wybaczyła.

Gdy w końcu udało mi się uwolnić od pana Maslowa, postanowiłem wybrać się na uczelnie. Nie uważałem jednak, że jest to dobry pomysł – nie umiałem skupić się na nauce. Ogólnie nie potrafiłem się nad niczym skupić. Tym bardziej, że zajęcia z mamą Amy nie polepszały sytuacji. Gdy na nią patrzyłem, serce bolało mnie jeszcze bardziej. Dziwił mnie jednak fakt, że ani razu nie zapytała co u Amy, kiedyś robiła to non stop. Tym razem jednak nie pytała – ani mnie, ani pana Jamesa. Wydawało mi się to trochę dziwne, gdyż wiedziała, że Amy zniknęła. Jednak nie chciałem zaprzątać sobie tym głowy aż tak, miałem swoje problemy.

Po zajęciach postanowiłem jednak podejść do Mii i zapytać jak się trzyma. Możliwe, że martwiła się o Amy tak samo jak i my, ale nie pokazywała tego po sobie. Nie znałem jej aż tak dobrze, aby ocenić co siedzi w jej głowie. Tym bardziej, że nadal mniej przypominała ciocię Angel niż Mię Taylor. Nadal nie przypomniała sobie wszystkiego, a to blokowało pewne zachowania cioci Angeliki. Nie wiedziałem jednak jak miałbym zacząć z nią tę rozmowę. Nie jest mi łatwo, a co dopiero jak ona musi się czuć. Wiedziałem jednak, że od pana Jamesa nie dostanie tego wsparcia – za bardzo był pochłonięty poszukiwaniem Amy. Chciałem jednak żeby wiedziała, że może na mnie liczyć… na mnie i na moich rodziców, bo w końcu mój tata traktował ciocię jak własną siostrę, której nigdy nie miał.

Cicho zapukałem w drzwi od pokoju Taylor. Wszedłem do środka. Blondynka akurat rozmawiała przez telefon, stojąc do mnie tyłem. Już chciałem wyjść, gdy usłyszałem coś, co mnie zszokowało. Przez chwilę niedowierzałem, aż w końcu byłem pewien… i to był szok. Poczułem się jak trafiony kulą. Przebity na wylot. Zraniony. Oszukany. Serce przyśpieszyło, oddechu mi brakowało, a w głowie miałem miliony myśli. Jak do tego doszło?

18/08/21

Rozdział XLIX


Z perspektywy Pati

Siedziałam w pokoju, starając się odpoczywać, jednak krzyk jaki niósł się po domu doskonale mi to uniemożliwiał. Groźby Amy zostały spełnione. Zabrała wszystkie rzeczy i znikła, nikomu nie mówiąc gdzie będzie. W pierwszych dwóch dniach Logan prawił morały Jamesowi, a ten wcale nie przejmował się zaistniałą sytuacją. Jednak, gdy minął tydzień, a telefon Amy nadal był wyłączony, coś w nim zaczęło pękać. Teraz nie ma Amy już miesiąc… i atmosfera w domu zrobiła się ciężka. Wiedziałam jednak, że jest mądrą dziewczyną i nic jej nie będzie. Martwiłam się o nią równie mocno jak inni, ale miałam dziwne przeczucie, że wszystko z nią w porządku.

- Proszę – powiedział Carlos, podając mi kakao. – Tak, jak lubisz.

- Dziękuję kochanie – uśmiechnęłam się lekko. – Jak sytuacja na dole?

- Nic się nie zmienia – zaśmiał się Latynos. – A ty jak się czujesz?

- W porządku – powiedziałam. – Jestem tylko trochę zmęczona. Te migreny nie dają mi spokoju… a to wszystko przez ten hałas. Najlepiej by było gdyby się znalazła…

- Nie myśl o tym – powiedział i pocałował mnie w czoło. – Jeśli czujesz się na siłach to zapraszam cię do kina. Możesz wybrać film jaki chcesz. Wytrzymam nawet komedie romantyczną – zaśmiał się.

- Aż tak chcesz mnie wyrwać z domu?

- Chcę aby moja księżniczka poczuła się lepiej – uśmiechnął się słodko, a mi się aż zrobiło ciepło na sercu. Był moim ideałem. Najlepszym, co zdarzyło mi się w życiu. Tak bardzo go kocham.

Dzień w którym się poznaliśmy zapamiętam na zawsze… i wydaje mi się jakby to było wczoraj.

 

Był zimowy wieczór. Opatuliłam się ciepłym szalikiem i wyszłam na przedświąteczne zakupy. Wieczór był mroźny, bardziej niż zazwyczaj. Jak na złość nie było żadnej taksówki, więc musiałam iść na nogach. Pustki na ulicach doprowadzały do tego, że czułam się nie swojo. Nie to, że lubiłam tłumy, ale jakoś czułam się bezpieczniej, gdy wiedziałam, że ktoś spaceruje.

Droga do centrum nie była daleka. Zajęła mi jakieś piętnaście minut. Już z daleka było widać określone centrum handlowe – jak przed każdymi świętami. Gdy weszłam do środka, zaczęłam żałować, że przed chwilą brakowało mi ludzi. Nigdy nie rozumiałam kupowania prezentów na ostatnią chwilę… aby tylko odbębnić to, że się coś kupiło. Sama preferowałam prezenty robione, w które włożyło się dużo serca. Uważałam, że magia świąt polega na tym, aby dzielić się miłością i radością z innymi – może dlatego rodzina uważa, że jestem dziwna.

Weszłam do sklepu, aby kupić najpotrzebniejsze rzeczy – coś do jedzenia, coś do picia, coś słodkiego na gorszy humor. Mieszkałam z przyjaciółką odkąd przeprowadziłam się do Los Angeles. Nie potrzebowałam więc wielkiego zapasu żywności aby przeżyć – tym bardziej, że moja współlokatorka była niezłym łakomczuchem i gdyby wyczuła, że mam coś dobrego, mogłabym zaraz tego nie mieć. Musiałam jednak zrobić zakupy na tyle duże, aby wystarczyły mi na święta i na tyle drobne by Violette – bo tak nazywa się moja najlepsza przyjaciółka, a zarazem współlokatorka – nie zjadła mi wszystkiego.

Kupiłam kilka pomidorów – uwielbiam pomidory – chleb, masło, kilka batoników, jakiś sok – oczywiście musiał być pomidorowy! Nie tylko dlatego, że jedyną moją miłością w życiu są pomidory, ale także dlatego, że Vai nie wypije soku pomidorowego – nie znosi go. Wiedziałam więc, że chociaż niektóre z moich zapasów będą bezpieczne.

Zapakowałam swoje zakupy w torby i chciałam wyjść ze sklepu. Pech chciał, że gdy tylko się odwróciłam, wpadłam na kogoś, a wszystkie nasze zakupy rozsypały się po ziemi. Westchnęłam głośno. Zawsze musi zdarzyć się coś pechowego. Uklęknęłam na ziemi, zbierając swoje rzeczy.

- Najmocniej panią przepraszam – usłyszałam na głową. Nie chciałam jednak wchodzić w dyskusję. Chciałam szybko zebrać zakupy i udać się do domu. – Pomogę pani – szepnął po chwili.

- Nie ma takiej potrzeby – powiedziałam, podnosząc się z kolan. Gdy spojrzałam na mężczyznę, nie mogłam uwierzyć własnym oczom – to był Carlos Pena! Przed chwilę stałam tak z otwartą buzią, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.

- Czy wszystko w porządku? – zapytał. – Zbladła pani.

- W jak najlepszym, panie Pena – powiedziałam, lekko się kłaniając. Właściwie, czemu to zrobiłam? Lekko się zaśmiałam, patrząc na minę Latynosa, który sam nie wiedział, jak zachować się w tamtej chwili. – Przepraszam – szepnęłam – jestem po prostu pana ogromną fanką.

- Jeśli można – powiedział, podając mi dłoń – Carlos.

- Pati – powiedziałam lekko speszona. Ciemnooki ujął moją dłoń i delikatnie ją ucałował. Czułam się zakłopotana, ale zarazem tak bardzo podekscytowana tą całą sytuacją.

- Czy jeśli już się poznaliśmy, mogę cię zaprosić na kawę? – zapytał Carlos.

- Mnie? – zapytałam zdzwiona. – Przecież jestem nikim.

- Dlatego się poznamy i już nie będziesz „nikim” – zaśmiał się ciemnooki, szeroko się uśmiechając.

 

Po tamtym incydencie spotykaliśmy się 1,5 roku, aż w końcu Carlos mi się oświadczył. Nigdy nie spodziewałam się, że wypadek w sklepie będzie niósł za sobą takie przyjemności… ale dzięki temu, że poznałam Carlosa, mogłam przedstawić Violette Loganowi… i to była równie dobra decyzja, jak to, by tamtego zimowego wieczora wyjść na małe zakupy.

07/08/21

Rozdział XLVIII


- Wróciliśmy! – usłyszałam głośny krzyk na dole. Otwarłam oczy i spojrzałam na chłopaka śpiącego obok mnie, tak słodko wyglądał. Położyłam mu delikatnie dłoń na policzku i zaczęłam głaskać, miał taką delikatną skórę. Powoli usiadłam na skraju łóżka, poprawiając koszulę nocną. Nie chciałam aby tata znalazł nas w jednym łóżku. Mogły wywiązać się z tego nieprzyjemności. Wstałam, z zamiarem zamknięcia drzwi na klucz, lecz nie zdążyłam. Ojciec wparował z uśmiechem do mojego pokoju. Jednak, gdy zilustrował zaistniałą sytuację, uśmiech znikł z jego twarzy.

- To nie tak – szepnęłam, nie chcąc obudzić Louisa. Tata jednak nic nie odpowiedział. Spojrzał na mnie, później na śpiącego bruneta. Całej tej sytuacji nie pomagał fakt, że Lou miał na sobie jedynie jedną część garderoby. – Tato, proszę… Nie rób scen.

- Ja? Scen? – zaśmiał się przerażająco. – Ależ oczywiście, że nie zrobię scen! – warknął, a Croven podniósł głowę do góry. Ujrzawszy mojego ojca, szybko wyskoczył z łóżka. – On jest praktycznie nagi.

- To nie tak. Do niczego między nami nie doszło – powiedziałam. Mój ojciec jednak chyba nie rozumiał, co się do niego mówi. Złapał Louisa za ramię i szybko wyrzucił do z mojego pokoju.

- Zostań – powiedział, zatrzymując mnie. – Muszę z nim pogadać w cztery oczy – powiedział, zamykając mi drzwi przed nosem.

Z perspektywy Jamesa

W głowie mi się nie mieściło, co pod moją nieobecność wyrabia moja córka. Myślałam, że jest na tyle dorosła by myśleć racjonalnie. Jednak myliłem się. Nie mogłem zostawić jej samej, bo zawsze robiła coś głupiego.

Wepchnąłem bruneta do mojego pokoju, zamykając za nami drzwi... Nie chciałem, aby ktokolwiek nam przeszkadzał.

- Proszę mnie nie bić – jęknął przestraszony. – Nic jej nie zrobiłem.

- Przecież cię nie uderzę – zaśmiałem się. – Jeśli do niczego między wami nie doszło, nie musisz się obawiać.

- Panie Maslow, ja naprawdę nic – powiedział zakłopotany. – Ona jest jeszcze taka młoda, nie mógłbym jej skrzywdzić!

- To co tu robisz? I to jeszcze w takim stroju?

- Chciałem z nią spędzić trochę czasu. Mimo naszej umowy, naprawdę się za nią stęskniłem.

- Miałem się nie angażować, a jedynie ją pilnować! Nie za to ci płacę. Nie za uwodzenie mojej córki! – krzyknąłem. – Nie taka była umowa!

- Umowa? – szepnęła Amy, wchodząc do mojego pokoju. Najwyraźniej podsłuchiwała pod drzwiami. Mogłem trzymać język za zębami. – Jaka umowa?

- Żadna kochanie – powiedziałem.

- A właśnie „nie żadna” – powiedział Crover, a ja spojrzałem na niego złym wzrokiem. – Panie Maslow, ja tak dłużej nie mogę.

- Chłopcze milcz, bo naprawdę źle się to skończy.

- Trudno! – krzyknął brunet. – Ja już dłużej nie dam rady tego ukrywać. Nie mogę jej dalej okłamywać…

- Ale czego ukrywać? – zapytała Amy. Jeszcze nie domyślała się, czego za chwilę się dowie. Nigdy nie chciałem, aby się dowiedziała.

- Twój ojciec kazał mi z tobą być, aby się tobą opiekować – powiedział Croven na wydechu. Blondynka spojrzała na mnie, później na niego, tak jakby nie zrozumiała, co właśnie powiedział. – Miałem zostać twoim chłopakiem i być blisko, abyś nie robiła głupot.

- I to wszystko było kłamstwem? – powiedziała ze łzami w oczach. – Od prawie roku jesteśmy razem i to było kłamstwo?

- Tak Amy, to było kłamstwo – powiedziałem. – Kazałem mu być obok, bo mnie byś i tak nie posłuchała. Przeczytałem w twoim pamiętniku, że się w nim kochasz i musiałem jakoś to wykorzystać.

- Co zrobiłeś?! – blondynka aż cofnęła się o krok. – Jak możesz grzebać w moich rzeczach?! Jakim prawem?!

- Jestem twoim ojcem, Amy.

- To nie oznacza, że masz naruszać moją prywatność i nasyłać na mnie Lou, żeby na siłę ze mną był! – krzyczała, jednocześnie płacząc. Nie chciałem sprawić jej przykrości. Wiedziałem jednak, że sam sobie nie poradzę. Potrzebowałem do tego planu kogoś, kto będzie mógł się do niej zbliżyć. Od razu pomyślałem o młodym Crovenie. Od małego byli blisko. Był to dobry początek… a gdy dowiedziałem się, że on jej się podoba, wiedziałem, że będzie idealnym kandydatem na „szpiega”. Nie pomyślałem jednak, że ona może się aż w nim zakochać. Tak naprawdę zakochać. – Lou… jak mogłeś – szepnęła po chwili, patrząc na bruneta. – Nie chcę was znać… ani ciebie Lou, ani ciebie tato… Wyprowadzałam się i możecie być pewni, że już mnie nie zobaczycie – powiedziała spokojnie. Następnie obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Patrzyłem na załamanego bruneta, który nie mógł się ruszyć. Mnie jednak nie wzruszyła ta groźba. Była porywcza, ale nie głupia. Wiedziała, że nie ma dokąd iść. To tylko kwestia czasu, aż jej przejdzie.

22/07/21

Rozdział XLVII


Z perspektywy Jamesa

Mia podeszła do drzwi, a gdy je otworzyła, intruz wszedł do domu. Gdy spojrzał na mnie, nagle jego mina zmieniła się ze złej w zdziwioną, a później we wściekłą. Nie spodziewałem się go tu, chociaż zdawałem sobie sprawę, że wiedział, gdzie mieszka Mia.

- Co tu robisz? – warknął nagle.

- To nie twój interes, Adrian – powiedziała Mia. – Nie jesteśmy już razem, a James może u mnie nocować, ile razy będzie chciał.

- Tak nagle ci się zmieniło? – zaśmiał się. – Mówiłaś, że mnie kochasz!

- Kochałam cię, póki nie okazałeś się dupkiem, który niszczy wszystko – krzyknęła blondynka, za co dostała w twarz. Momentalnie poczułem jak narasta we mnie złość. Złapałem Adriana za manatki i wyrzuciłem go za drzwi.

- Nie możesz – warknął.

- Ależ mogę – rzuciłem nim o ścianę. – Nie masz prawa bić kobiety, a bym bardziej Mii – syknąłem wściekły.

- Nie myśl, że to się tak skończy – powiedział, a po chwili zaczął się śmiać. – Wrócę w najmniej oczekiwanym momencie i znów zabiorę ci wszystko, co kochasz – uśmiechnął się szyderczo. – Pilnuj Amy, jest taka słodka i bezbronna… a jaka naiwna.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo Shanon zniknął za zakrętem. Odetchnąłem głęboko i wszedłem do mieszkania. Blondynki nigdzie nie było. Wszedłem do sypialni, ale tam również jej nie zastałem. Usłyszałem dźwięk płynącej wody. Zapukałem do łazienki, a gdy nikt mi nie odpowiedział po trzykrotnym zapukaniu i tak wszedłem do środka. Taylor stała nad umywalką, przy puszczonej wodzie. Jednak nie ruszała się, wpatrując w strumień lejącej się wody. Delikatnie objąłem ją od tyłu, ale nawet nie zareagowała. Po chwili jednak odwróciła się do mnie, ukazując czerwony policzek i łzy w oczach.

            - Przepraszam – szepnąłem. – Powinienem go od razu wyrzucić zanim zrobił ci krzywdę.

- Nie jestem małą dziewczynką, przeżyje – powiedziała, pociągając nosem. – Życie nauczyło mnie, że zawsze coś jest źle, a po najlepszej nocy i tak coś się zepsuje.

- Tak czy owak przepraszam – delikatnie ją pocałowałem. – Chcę cię chronić aż do końca swoich dni, lecz on jest nieprzewidywalny.

- I właśnie dlatego nie musisz mnie chronić. On w końcu da spokój – uśmiechnęła się lekko i pocałowała mnie w nos. – Poza tym, kocha mnie i nie zrobi mi krzywdy. Wiem o tym...

- A czy ty – zacząłem, ale dokończyła za mnie.

- Czy go kocham? – zapytała, a ja pokiwałem głową. – Nie chcę cię okłamywać… ale nie wiem. Za dużo mnie z nim łączyło, abym nagle mogłam o nim zapomnieć… Kiedyś to na pewno minie, ale na razie nie jestem pewna swoich uczuć do niego, jak i do ciebie.

- Wiem – szepnąłem – i dlatego do niczego cię nie zmuszam… Jeśli zechcesz do niego wrócić, nie będę cię zatrzymywać.

- O to nie musisz się martwić – spojrzała mi w oczy. – Nie chcę by był częścią mego życia. Nie po tym wszystkim. Chcę spróbować sobie przypomnieć przeszłość… i kontynuować ją w przyszłości…

- Czyli… wrócisz ze do mną do Los Angeles? – zapytałem z nadzieją.

- Kiedyś na pewno – uśmiechnęła się. – Na razie daj mi czas – wtuliłem ją w siebie. Dałbym jej tyle czasu ile by tylko potrzeba. Jeśli jest nadzieja, że wszystko wróci do normy, jestem w stanie czekać.

Z perspektywy Amy

- Idź weź prysznic – zaśmiałam się. – Nie wejdziesz mi taki brudny do łóżka!

- Ja bym tam wolał coś innego wziąć – złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie – ale na to będę musiał jeszcze chwilę poczekać – zaśmiał się.

- Faceci, myślicie tylko o jednym – parsknęła śmiechem.

Spojrzałam za Lou, który z uśmiechem znikał za drzwiami mojej łazienki. Byłam z nim taka szczęśliwa. Powoli zakochiwałam się w nim coraz mocniej. Był dla mnie ważny. Z czasem stał się najważniejszy… i chociaż wiedziałam, że mam jedynie szesnaście, no prawie siedemnaście, lat, to chciałam spędzić z nim całe życie. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, że kiedyś mogłoby go zabraknąć.

08/07/21

Rozdział XLVI


Z perspektywy Mii

Obudziłam się wtulona w Jamesa. Ta noc… to było coś cudownego. Nie spodziewałam się, że mogę się odważyć na coś takiego. Jednak wiedziałam, że od dawna tego chciałam, że muszę w końcu to zrobić, bo nie mogę się całe życie opierać temu, co czuje. Nie miałam jednak pojęcia czy dobrze robię, czy w ogóle powinnam tak robić, gdy oficjalnie nadal jestem dziewczyną Adriana, a moja pamięć nie wróciła do pełnej sprawności.

Uniosłam się powoli, aby nie obudzić Jamesa. Tak słodko spał. Delikatnie pogładziłam go po policzku i wyszłam z łóżka. Założyłam jego koszulę i udałam się do kuchni.

Przechodząc przez salon poprawiłam rozczochraną fryzurę. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i mimowolnie uśmiechnęłam się. Wyglądałam na szczęśliwą, wyspaną, wypoczętą. W końcu wyglądałam dobrze. Praca na uczelni to ciągły stres, a sytuacja z Jamesem, Amy i Adrianem, nie dawała mi spać po nocach. Tak samo jak te okropne bóle głowy.

Gdy weszłam do kuchni, odsunęłam roletę, aby wpuścić do środka trochę światła. Pogoda była piękna, chociaż godzina jeszcze była wczesna. Wczesna jak na to, że był weekend. Nigdy nie wstawałam w weekendy wcześniej niż o dziesiątej, a było trochę po ósmej. Postanowiłam, że zrobię dla Jamesa mój popisowy omlet. Miałam nadzieję, że będzie mu smakował. Podeszłam do lodówki, w poszukiwaniu składników, gdy poczułam czyjeś dłonie na talii. Odwróciłam się i zobaczyłam Maslowa w samych bokserkach.

- Witaj – uśmiechnął się – znalazłem złodzieja mojej koszuli.

- Nie złodzieja. Pożyczyłam – delikatnie go ucałowałam, a brunet zaczął mnie całował coraz bardziej namiętnie. – Nie będzie powtórki z wczoraj – zaśmiałam się.

- Miałem nadzieję – pocałował mnie w czoło – ale nie będę do niczego zmuszać. Tak swoją drogą – spojrzał mi w oczy – nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy, że mi zaufałaś.

Nie odpowiedziałam nic. Przytuliłam się do niego i słuchałam bicia jego serca. W tym momencie potrzebowałam tylko tego. Naprawdę czułam się przy nim bezpiecznie i nigdy nie byłam taka szczęśliwa.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, a gdy je otworzyłam zamarłam.

Z perspektywy Amy

Usłyszałam pukanie do drzwi. „Kogo niesie o tak później porze?” – pomyślałam. Na zegarku była godzina piąta trzydzieści. Niechętnie wyszłam z łóżka, opatulając się kocem i zeszłam na dół. Gdy tylko otworzyłam drzwi, Louis rzucił się na mnie i zaczął namiętnie całować. Nie zdążyłam nawet odezwać się słowem, gdy chłopak uniósł mnie do góry i zaniósł do mojego pokoju.

- Co robisz wariacie? – zaśmiałam się po chwili.

- Nie chciałam abyś obudziła resztę – uśmiechnął się.

- Są tylko dziewczyny – uśmiechnęłam się.

- Wiem – chłopak usiadł na moim łóżku i zaczął ściągać kurtkę – twoja mama mi powiedziała, dlatego jestem. Przyjechałem na weekend, jeśli mnie chcesz.

- Tak żeby mój tata nie wiedział? – zaśmiałam się.

- Wiem jaki jest o ciebie zazdrosny – podszedł do mnie i położył mi dłoń na policzku – a gdy go nie ma, mamy więcej spokoju – delikatnie mnie pocałował. – I możemy porobić wiele fajnych rzeczy – położył mi ręce na talii.

- Nie wyobrażaj sobie za wiele – zaśmiałam się. – Nie jestem jeszcze gotowa.

- Gotowa na co? – zapytał zdziwiony.

- Sam wiesz – speszyłam się.

- Ty myślałaś, że ja chce – zaśmiał się – tak z tobą pod nieobecność twojego taty? – zapytał, po czym ja się zaczerwieniłam. – Nie zrobiłbym ci tego. Nie jeśli tego nie chcesz.

- A gdybym chciała?

- Najpierw musiałbym się upewnić, że jesteś na to gotowa. Czy to nie jest tylko nieprzemyślana decyzja, którą później będziesz żałować. Nie chciałbym ci zrobić krzywdy. Jesteś dla mnie ważna – pocałował mnie w nos. – Nigdy z żadną dziewczyną nie łączyła mnie taka relacja.

- I nie skrzywdzisz mnie nigdy nigdy?

- Nigdy nigdy – zaśmiał się. – Obiecuję ci, że nigdy cię nie skrzywdzę. Nie darowałbym sobie tego.

Uśmiechnęłam się pod nosem, a później uwiesiłam się na jego szyi w namiętnym pocałunku. Tak bardzo za nim tęskniłam. Wiedziałam, że jest to jedyny człowiek, który w pełni rozumie moje potrzeby. Kochałam go, a bardziej byłam w nim naprawdę mocno zakochana.

23/06/21

Rozdział XLV


Z perspektywy Jamesa

Gdy tylko dojechaliśmy do Nowego Jorku, nie mogłem się doczekać kiedy będę mógł zobaczyć Mię. Odkąd wyjaśniliśmy sobie wszystko, nasze relacje poprawiły się. Więcej rozmawiamy, chcemy się zrozumieć, a i czasami Mia sobie coś przypomina, a to ważne. Nie było to jednak gwałtowne, więc musiałem się nieźle natrudzić, aby cokolwiek jej się przypomniało.

Podjechałem pod Greenpoint Floral Co., na 703 Manhattan Ave, aby kupić Mii kwiaty. Wiedziałem co lubi, więc dlaczego miałem nie sprawił jej przyjemności? Wybrałem piętnaście róż herbacianych – właśnie z takich kwiatów moja żona miała bukiet na ślubie. Miałem nadzieję, że obudzą w niej kolejną dawkę wspomnień. Następnie podjechałem pod adres, który mi podała. Mieszkanie Mii mieściło się na Thompson St, niedaleko uczelni na której studiował Louis. Zadzwoniłem pod numer dwunasty, a blondynka wpuściła mnie do środka. Wszedłem po wąskich schodach na czwarte piętro, a następnie zapukałem w drewniane drzwi. Nie musiałem długo czekać, aż w końcu otworzyła mi ona – mój cud, najpiękniejsza i najcudniejsza kobieta. Wyglądała prześlicznie. Czerwona sukienka sięgała jej tuż nad kolana, była nieco opięta i miała spory dekolt. Włosy zaś były puszczone luźno, lekko falowały. Na ustach miała czerwoną szminkę, delikatną, ale podkreślającą jej urodę.

- Witaj – szepnęła, otwierając mi drzwi. – Wejdź, proszę.

- Dziękuję – powiedziałem po chwili, wchodząc do jej mieszkania. – To dla ciebie – uśmiechnąłem się lekko, wręczając jej kwiaty.

- Moje ulubione – uśmiechnęła się, wąchając kwiaty. – Pięknie pachną, dziękuje.

Usiadłem na kanapie, patrząc jak Mia krząta się po kuchni. Nie mogłem od niej oderwać wzroku, była taka piękna. Podobało mi się to, że była taka pewna siebie i… naprawdę mnie pociągała. Nie mogłem temu zaprzeczyć, że z dnia na dzień podobała mi się coraz bardziej.

- Może pomóc? – zapytałem nagle, gdy zobaczyłem jak blondynka próbuje sięgnąć czegoś z najwyższej półki, ale niestety jej to nie wychodzi.

- Nie, nie – zaśmiała się. – Jest dobrze – powiedziała, a chwilę później coś szklanego rozbiło się o ziemię. – Prawie się udało.

- Wszystko ok? – podszedłem do niej i zauważyłem, że kobieta zbiera szkło. – Pokaleczysz się.

- Jak nie będziesz krakał to nic się nie stanie – uśmiechnęła się, wyrzucając szkło do kosza. – Po krzyku – zabrała dwa kieliszki, oraz butelkę wina, udając się do salonu. Postawiła je na stoliku i usiadła w miejscu, gdzie uprzednio siedziałem. – Idziesz? – usiadłem obok niej i nalałem nam po kieliszku wina. – Cieszę się, że przyjechałeś.

-  Ja również – uśmiechnąłem się. – To za co pijemy?

- Za przyszłość – szepnęła po chwili – i za to abym sobie w końcu wszystko przypomniała.

- Byłoby naprawdę cudownie, gdyby się udało – delikatnie stuknąłem swoim kieliszkiem o jej.

- Powiem ci co ostatnio sobie przypomniałam – zaśmiała się. – Nie wiem co to była za okazja, ale Kendall wręczył mi takiego ogromnego misia, większego ode mnie. Chciałam z nim spać, a on zajmował całe moje łóżko, więc zrobiłam mu posłanie na ziemi i czasem na nim spałam jak mi było smutno.

- Mówisz, że był większy od ciebie? – uśmiechnąłem się. – To raczej nie trudne, krasnoludku.

- W szpilkach mam sto siedemdziesiąt centymetrów! Nie jestem krasnoludkiem!

- Przypominam ci, że ja mam ponad sto osiemdziesiąt centymetrów i to bez szpilek – zaśmiałem się – do mnie zawsze będziesz krasnoludkiem – blondynka zrobiła smutną minę. – Hej – położyłem jej rękę na policzku – ale pięknym krasnoludkiem – Mia nie powiedziała nic, jedynie lekko się zawstydziła. Przygryzła dolną wargę, a mnie aż dreszcz przeszedł po plecach. Nie wiedziałem czy robi to specjalnie, czy nieumyślnie, ale podobało mi się to.

Powoli zbliżyłem się do niej, nie chcąc, aby się spłoszyła. Spojrzałem w jej piękne oczy, które w blasku słońca wpadającego przez okno, wydawały się bardziej zielone niż brązowe. Kobieta lekko speszyła się, ale po chwili przybliżyła się, aby wtopić swoje usta w moje. Zaskoczyła mnie, ale chociaż wiedziałem, że nie zrobię jej krzywdy, bo sama tego chciała.

Później sytuacja potoczyła się sama. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, aż w końcu pociągnąłem blondynkę na swoje kolana. Usiadła na mnie, delikatnie podwijając sukienkę, która krępowała jej ruchy. Złapałem ją za pośladki, nie przerywając pocałunków. Po chwili zacząłem po omacku szukać rozpięcia sukienki, aż w końcu uśmiechnięta Mia naprowadziła moją dłoń. Chwilę później siedziała jedynie w bieliźnie, a ja gładziłem jej delikatne ciało. Kobieta jednak nie była dłużna, rozpięła moją koszulę i delikatnie jeździła opuszkami palców po moim torsie.

Uniosłem jej delikatne ciało do góry, aby za chwilę położyć ją w sypialni na łóżku. Blondynka schowała twarz w dłoniach, słodko się czerwieniąc. Położyłem się obok niej i zacząłem gładzić jej włosy, Mia wtuliła się we mnie, a po chwili delikatnie muskała moją szyję. Przewróciła mnie na plecy, aby zdjąć moje spodnie. Usiadła na mnie i uśmiechnęła się łobuzersko. Wiedziałem czego chce, ale bałem się ją skrzywdzić.

To co później się wydarzyło, przeszło moje oczekiwania. Mia delikatnie ściągnęła moje bokserki i odciągnęła na bok materiał swoich stringów. Poczułem jak delikatnie nabija się na mnie, aż w końcu wchodzę w nią cały. Była taka gorąca i wilgotna. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem, sam nie wiedząc, co mam zrobić. Ona jedynie nachyliła się nade mną i namiętnie pocałowała. Poczułem jak jej biodra unoszą się i opadają, powodując coraz większą przyjemność… 

09/06/21

Rozdział XLIV


Z perspektywy Kendalla

Nasza trasa przebiegała przez Nowy Jork, a więc postanowiliśmy odwiedzić Mię i zobaczyć jak sobie radzi. Dawno w sumie z nami nie rozmawiała, czy też dawno nie rozmawiała ze mną. Słyszałem jak pogadują sobie nocami z Jamesem. Potrafił śmiać się pół nocy i nie dać nam spać. Jednak cieszyłem się. Wiedziałem, że James jest w końcu szczęśliwy, przez co robił się spokojniejszy. Amy też miała dzięki temu więcej spokoju. Nie wiedziałem  tylko jak moja siostra odbiera to jego ciągłe dzwonienie – a może to ona do niego dzwoni?

Ni stąd, ni zowąd dostałem sms’a od Mii. Chciała się ze mną spotkać. Tylko ze mną. Prosiła, abym nie mówił Jamesowi, że ma wolny wieczór, bo wyszłoby, że skłamała, a to ze mną chciała się zobaczyć jako z pierwszym członkiem rodziny. Nie powiem, pochlebiało mi to. Stęskniłem się za nią. Najwyraźniej ona za mną również.

Umówiliśmy się o dziewiętnastej w kawiarence na rogu. Byłem chwilę wcześniej. Zająłem stolik i z niecierpliwością spoglądałem co chwile na zegarek. Chciałem już ją zobaczyć i przytulić. Nagle poczułem czyjeś dłonie na moich oczach i ciszy szept do mojego ucha: „zgadnij kto”. Poczułem zapach osobnika i już wiedziałem – róże kojarzyły mi się jedynie z Mią. Za dawnych czasów, gdy jeździliśmy w trasy, przywoziłem jej różne prezenty, jednym z nich były właśnie perfumy z róży. Kosztowały majątek, ale najważniejsze dla mnie było, że mojej siostrze się podobały.

Szybko zdjąłem jej rękę z mojej twarzy i ją przytuliłem. Uniosłem ją lekko do góry i obróciłem dookoła. Blondynka cicho zapiszczała. Gdy wylądowała z powrotem na ziemi, złapała moją twarz w dłonie i słodko się uśmiechnęła.

- Bardzo tęskniłam, wiesz? – powiedziała nagle.

- Nie masz pojęcia jak ja tęskniłem – uśmiechnąłem się lekko i znów ją przytuliłem. Tym razem delikatniej. Brązowooka pocałowała mnie w policzek.

Gdy zdołała uwolnić się z moich uścisków, usiadła naprzeciwko mnie. Zamówiliśmy zieloną herbatę. Mia zamówiła Mao Feng, była to jedna z najdelikatniejszych herbat z Chin. Ja jednak wolałem, coś mocniejszego i bardziej wyrazistego, więc wybrałem Gyokuro – ta pochodziła z Japonii.

- O czym chciałaś porozmawiać? – zapytałem, popijając herbatę.

- O Pauline – szepnęła blondynka. – Amy dzwoniła, że non stop płacze, gdy was nie ma… i się o nią martwi.

- Płacze? Jak to, płacze? – zapytałem z niedowierzaniem. Pauline była jedną z bardziej wesołych osób jakie znałem. Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek widział na jej twarzy smutek, czy żeby przy mnie płakała – chyba, że ze szczęścia.

- Podobno gryzie ją to, że nie macie ślubu – powiedziała Mia.

- To nie możliwe, przecież przyzwyczailiśmy się do tego, że go nie mamy – założyłem ręce na klatce.

- A kiedykolwiek ją o to pytałeś czy to tylko twoje przypuszczenia? – gdy mnie o to zapytała, nagle uświadomiłem sobie, że nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat. Z góry założone było, że ślubu nie będzie w czasie, gdy tak mocno cierpię po stracie siostry. Wiedziałem, że nie cieszyłoby mnie to, a nie chciałem żeby Pauline uważała, że robię to na siłę. – No właśnie – szepnęła, widząc moją reakcję. – To, że ty coś zakładasz, od razu nie zagwarantuje, że właśnie tak jest. Ona tego chce, cholernie tego chce, odkąd jej się oświadczyłeś, Kendall.

- Nie wiedziałem, że to aż tak wygląda – spuściłem wzrok.

- Nigdy nie była za tym, abyście się tak szybko ze sobą zaręczali, ale sam twierdziłeś, że zakochałeś się po uszy, a to nie było to samo, co z Laurą – spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Nie mówiłem jej o Laurze, w sumie to była zamknięta historia, o której nie chciałem pamiętać. Od czasów kiedy Pauline i Laura przestały ze sobą rozmawiać, odeszły moje obawy, że Nevadi może chcieć popsuć moją relację z Adams… ale nie wspominałem o tym Mii.

- Kto ci opowiedział o Laurze? – szepnąłem po chwili.

- Nikt – powiedziała blondynka, przełykając herbatę – brak tabletek spowodował, że zaczynam sobie przypominać niektóre rzeczy. Jednak z Jamesem zdecydowaliśmy, że póki nie przypomnę sobie chociaż połowy swojego życia, nie powiemy wam o tym – uśmiechnęła się lekko.

- Ile zdołałaś sobie przypomnieć? – zapytałem ze łzami w oczach. Dla mnie była to naprawdę cudowna informacja, że moja siostra może w końcu zacznie normalnie żyć. Chciałem tego, tak strasznie chciałem, aby w końcu nas pokochała od nowa i żeby wszystko było jak dawniej. Chciałem, aby stworzyli z Jamesem kochającą się rodzinę. Znów kochającą.

- Niewiele – zaśmiała się. – Sytuacje stymulują mój mózg, o Laurze przypomniałam sobie dopiero, gdy Amy powiedziała mi, że ty i Pauline jesteście zaręczeni od ponad siedemnastu lat. Przyszło to nagle. Jak wszystkie wspomnienia. Tylko niestety przychodzą one razem z ogromnymi bólami głowy…

- Ważne, że wiesz coraz więcej – uśmiechnąłem się. – Oby było coraz lepiej.

- Ale nie o mnie mieliśmy rozmawiać – szepnęła. – Porozmawiaj z Pauline jak wrócisz, proszę. Ona naprawdę potrzebuje rozmowy – złapała mnie za rękę. – Jestem tu braciszku, teraz nie musisz być w żałobie – zaśmiała się. – Weźcie ślub w końcu. Tworzycie naprawdę piękną parę.

Nie odpowiedziałem nic, jedynie się uśmiechnąłem i ucałowałem jej dłoń. Moja siostra mimo tego, że tak długo mnie nie widziała, nadal wiedziała, co dla mnie jest najlepsze… i była mądrzejsza niż ja, stary chłop. Nie wiem czy bałem się ślubu, ale na samą myśl o nim, nachodziły mnie straszne myśli. Może dlatego, że widziałem śmierć najbliższej mi osoby właśnie na takim ślubie? Jednak wiedziałem, że zostaje mi porozmawiać z Pauline. Porozmawiać i zrobić tak, żebyśmy obydwoje byli szczęśliwi.