18/02/22

Epilog

- Mamo, chodź już, bo zaraz wszyscy będą! – krzyknęłam.

Stanęłam przy oknie, spoglądając na zimowy krajobraz Nowego Jorku. Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałam tyle śniegu. Przytuliłam mojego półtorarocznego braciszka mocniej do swojego ramienia. Był taki mały. Taki kruchy, a taki słodki.

- Ślicznie ci z dzieckiem – uśmiechnął się Lou, podchodząc do nas.

- Śmiej się, śmiej – spojrzałam na bruneta. – Ciekawe co powiesz za pięć miesięcy, gdy urodzi się nasze.

- Nadal będę najszczęśliwszy na świecie, bo mam ciebie – pocałował mnie w czoło. – A nawet szczęśliwszy, bo będę miał coś więcej – położył rękę na moim brzuchu.

Do pokoju weszła mama. W krótkiej, dopasowanej sukience było jej naprawdę do twarzy. Spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam. Wszystko się układało. Wszystko było takie, jak sobie wymarzyliśmy. Oczywiście, poza pogodą, ale na to już nie mieliśmy wpływu.

Przed budynek zajechała czarna limuzyna. Tata jak zawsze musiał pokazywać, że nie musimy na niczym oszczędzać. Patrzyłam tylko jak ze środka wychodzą tata, wujek Kendall i ciocia Pauline. Tak dawno ich nie widziałam odkąd wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się na stałe do Nowego Jorku. Brakowało mi ich, ale jednak tu zaczęłam naukę i tu chciałam zamieszkać. Zamieszkałam razem z Louisem. Stwierdziliśmy, że nie ma po co wynajmować akademika, jeśli posiadam własne mieszkanie, a za kilka miesięcy zostanę matką. Poza tym, Louis mi się oświadczył! Zdecydowaliśmy jednak, że nie będziemy śpieszyć się ze ślubem. Byliśmy jeszcze młodzi i nigdzie nam się nie śpieszyło.

- Jesteśmy w końcu! – ucieszony blondyn od razu się na nas rzucił, gdy tylko wszedł do mieszkania. – I jest mój ulubieniec! – wziął na ręce malucha. – Stęskniłem się za tobą, Tony. A ty tęskniłeś za wujkiem?

- Lepiej powiedz, że nie wytrzymujesz z Vai pod jednym dachem – zaśmiała się mama.

- Ona to pikuś w porównaniu z małą Sylvie. Ma więcej siły niż my wszyscy razem wzięci. Ale spodobałaby ci się maluchu – zwrócił się do Tonyego.

- Nawet tak nie żartuj – powiedział tata, a ja się uśmiechnęłam. No tak. Cała rodzinka w komplecie.

Gdy zasiedliśmy do stołu, rozmowom nie było końca. Każdy się przekrzykiwał, a ja jedynie siedziałam i przysłuchiwałam się rozmowie. Wiedziałam, że to, po co się tutaj znaleźliśmy, dopiero nadejdzie. Nie tylko mama miała coś do przekazania, ale także i ja. Nie mówię, nie było łatwo. Nie wiedziałam jak wujek zareaguje na wieść, że jestem w ciąży, ale musiałam jakoś przezwyciężyć strach i po ludzku się przyznać.

- Odnowiliśmy ślub – zaczęła mama, a wszyscy ucichli. – Udało nam się wszystko naprawić i znów jesteśmy małżeństwem, a ja jestem Angelika Maslow. Już nie uważają mnie za osobę zmarłą – mama trzymała kurczowo rękę taty. Zerkałam co chwilę na nią i na wujka Kendalla. Ten nawet nie wiedział, co ma powiedzieć.

- To wspaniale! – rzucił nagle wujek, wstając. – Wszystko wraca na stare tory! – ucieszył się.

- A ja jestem w ciąży, wujku – zaśmiałam się, a blondyn opadł momentalnie na krzesło. – Historia podobno lubi się powtarzać, co nie?

- To chociaż wiemy, że cię nie podmienili w szpitalu. Geny po mamie i kolejna, która będzie miała dziecko przed ukończeniem pełnoletności – Schmidt schował twarz w dłonie, a ciocia Pauline zaczęła go głaskać po plecach. – Co wy macie w głowach?

- Oj już nie przesadzaj, staruszku – powiedziała ciocia. – Jak już się tak ze wszystkiego zwierzamy, to i ja coś powiem – odchrząknęła. – Staraliśmy się o dziecko, ale nam nie wychodziło – spojrzała na wujka Kendalla. – Wyszło na to, że nie mogę mieć dzieci, nawet jeśli bardzo bym chciała – wujek złapał ciocię za rękę. – Dlatego postanowiliśmy, że adoptujemy dziecko… i od przyszłego tygodnia będziemy rodzicami – pisnęła.

I tak właśnie wyglądały spotkania w naszym rodzinnym gronie. Gwar, śmiechy, szczere uśmiechy i atmosfera, której nie da się od tak opisać. Czy było nudno? Absolutnie. Mimo tego, że nie raz każdy chciał się pozabijać, wiedziałam, że kochamy się ponad życie. Miałam ogromną nadzieję, że zostanie tak na zawsze. Co pisał nam los? Tego nikt nie wie, ale wiedziałam, że nigdy w życiu nie zmieniłabym tego, co się wydarzyło. Nawet jeśli wiązałoby się z tym, że mama cały czas by żyła. Dlaczego? Bo te wszystkie wydarzenia połączyły nas to na nowo i jeszcze mocniej niż wcześniej.

***

I tak właśnie kończy się ta opowieść. Dokładnie w siódmą rocznicę zakończenia pierwszej.

Jestem wdzięczna za to, że byliście ze mną. Nawet jeśli została was jedynie garstka. Czy wrócę? Czas pokaże. Planuje rozwijać inny projekt na wattpadzie, ale czy to się uda? Na powrót do tego bloga potrzebowałam ponad czterech lat. Jednak może tym razem wrócę do pisania trochę szybciej.

Jeszcze raz dziękuję wam, że byliście ze mną przez 945 dni i mam nadzieję, że jeszcze o sobie usłyszymy :)

Wasza na zawsze,

Ann


11/02/22

Rozdział LVIII

 Z perspektywy Kendalla

- Spóźnia się – szepnąłem, patrząc na zegarek. Było już trzynaście po pierwszej, a mojej siostry ani widu, ani słychu.

- Musimy zacząć za siedemnaście minut, wiesz o tym – powiedział Henderson.

- Nie musisz mi o tym przypominać – warknąłem. Nie chciałem bez niej zaczynać, ale też nie mogłem w nieskończoność wszystkiego odkładać. W końcu to był mój ślub i mój dzień. Usiadłem w ławce, opierając czoło na dłoniach. Czułem się zestresowany. Bardziej niż zwykle. Chciałem aby ten dzień był niezapomniany. Chciałem, aby to wszystko udało się jak najlepiej. Pragnąłem mieć ją już za żonę.

- Przepraszam za spóźnienie! – krzyknęła Mia, wpadając do kościoła. – Tu nic się nie zmieniło – zaśmiała się, podchodząc do ołtarza. – O, nawet krew z dywanu nie zeszła – uśmiechnęła się, zakrywając czerwoną plamę szpilką. – Chyba używają złego odplamiacza jak od ponad 10 lat nie mogą zmyć jednej plamy – spojrzałem na nią jak na wariatkę. Emanowało od niej tyle radości. Dawno nie wiedziałem mojej siostry w takim stanie. A wyglądała przepięknie. Długa, ciemna sukienka, opinała się na jej krągłościach. Włosy miała upięte w kok, ale niesforne kosmyki opadały jej na twarz. – Nie mogłeś braciszku wybrać innego kościoła na ślub, tylko taki, w którym zabito twoją siostrę?

- Wspomnienia – zaśmiałem się. – A po za tym, zmartwychwstałaś więc coś to znaczy – zaczęliśmy się histerycznie śmiać. – Tęskniłem.

- Ja również, braciszku – przytuliła mnie delikatnie. – A no i ten – powiedziała, wyciągając obrączki z torebki. – Mam. Nie zapomniałam.

Z perspektywy Pauline

Z minuty na minutę denerwowałam się coraz bardziej. Chciałam tego. Pragnęłam tego od tak dawna. Jednak zawładnął mną stres. Bałam się, że coś pójdzie nie tak.

- Gotowa? – zapytała Pati. Poprosiłam ją, aby została moją świadkową. Jednak przy wyborze Vai vs. Pati, Henderson nie miała żadnych szans… ale za to mogła przygotować wieczór panieński, a to podobało jej się jeszcze bardziej, niż zostanie świadkową. Więc wilk syty i owca cała, jak to mówią.

- Chyba tak – uśmiechnęłam się lekko i odetchnęłam głęboko. – Myślisz, że mu się spodobam? – po raz ostatni spojrzałam w lustro na zakrystii. Włosy miałam opuszczone na ramiona, lekko pofalowane. Suknia zrobiona została ze zdobionego cekinami tiulu, z długimi rękawami i gorsetem z tyłem wykonanym z przezroczystej tkaniny. Była piękna. Taka, o jakiej zawsze marzyłam. Czułam się jak księżniczka.

- Padnie z zachwytu – zaśmiała się Mia, wchodząc do pomieszczenia. – Wyglądasz bajecznie moja droga.

- Dobrze, że jesteś – szepnęłam, łapiąc ją za dłonie.

- Tylko się nie rozpłacz, bo zostało nam dosłownie – spojrzała na zegarek – sześć minut.

Chwilę później stałam już przed drzwiami i czekałam aż zagra marsz weselny. Przełknęłam ślinę. To już dziś… Tyle lat na to czekałam, aż w końcu się spełnia. Czułam się najszczęśliwsza na świecie.

Wraz z pierwszym dźwiękiem marszu, wszystkie nerwy odeszły na bok. Ruszyłam przed siebie wolnym krokiem, patrząc na wszystkich ukradkiem. Byli wszyscy, których kochałam. Widziałam łzy szczęścia i szczere uśmiechy. Tak właśnie wyobrażałam sobie ten dzień.

Gdy byłam już przy ołtarzu, spojrzałam na Kendalla, miał zaszklone oczy. Uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam, że kocham go najmocniej na świecie i z nikim innym nie chcę spędzić swojego życia.

- Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć związkiem małżeńskim tego mężczyznę oraz tę kobietę – zaczął Ksiądz. – Pauline, powtarzaj za mną słowa przysięgi: Ja, Pauline biorę ciebie Kendallu za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.

- Ja, Pauline biorę ciebie Kendallu za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci – uśmiechnęłam się i wzięłam obrączkę od Amy. –  Kendall, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – spojrzałam mu w oczy i założyłam obrączkę na jego palec.

- Kendall, teraz ty. Powtarzaj za mną słowa przysięgi: Ja, Kendall biorę ciebie Pauline za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.

- Ja, Kendall biorę ciebie Pauline za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci – wziął obrączkę do ręki. – Pauline, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – gdy włożył mi ją na palec, delikatnie ucałował moją dłoń, aż przez całe ciało przeszedł mnie dreszcz.

- Ogłaszam was mężem i żoną – powiedział Ksiądz. – Możesz pocałować pannę młodą.

- Z ogromną przyjemnością – zaśmiał się blondyn i złapał mnie za twarz. – Już na zawsze jesteś moja – powiedział i wpił mi się w usta. Czas jakby się zatrzymał, a dla mnie nie istniało już nic, poza nami. Od dziś, Pauline Schmidt. Nie mogę w to uwierzyć!

Z perspektywy Jamesa

Przez całą ceremonię wypatrywałem Mii. Mimo, że dopiero niedawno się z nią widziałem, chciałem znów ją poczuć obok. Chciałem mieć ją dla siebie już na zawsze. Przy niej czułem się jak za dawnych czasów – po prostu szczęśliwy. Dzisiaj jednak nie miałem jeszcze okazji z nią porozmawiać. Wyglądała przeuroczo, jak samo jak moja córka, wierna jej kopia.

Patrzyłem na Amy i Louisa. Dobrze, że się pogodzili. Wyglądali razem na takich szczęśliwych. Mimo, że nadal uważałem ją za moją małą dziewczynkę, wcale nią nie była. Była już prawie dorosła… Postanowiła przeprowadzić się do Nowego Jorku i zamieszkać z Louisem w mieszkaniu, które podarowała jej Mia. Nie powiem, było mi smutno, ale wiedziałem, że nie mogę ją trzymać przy sobie  przez całe życie. Miała prawo układać sobie przyszłość tak, jak chciała, a jeśli wiązała ją z Lou i Nowym Jorkiem, nie mogłem mieć nic przeciwko. Wiedziałem, że Croven ma na nią dobry wpływ.

Podszedłem do samochodu, aby ruszyć w drogę do sali weselnej. Nagle jednak ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem Mię. Uśmiechnąłem się lekko.

- Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła nagle, nie dając się nawet przywitać. – Tylko nie wiem czy to będzie takie łatwe.

- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć – ucałowałem jej dłoń. – Zrozumiem wszystko.

- Jestem w ciąży – szepnęła. – Będziemy mieli dziecko – spojrzałem na nią, jak gdybym nie rozumiał co do mnie mówi. Wszystko nagle zwolniło, a ja nie mogłem złapać powietrza. Opadłem na maskę samochodu i zacząłem mocniej oddychać.

- Tato! Wszystko ok? – Amy podbiegła do nas, ciągnąć za sobą Louisa. – Co się stało?

- Dziecko? – szepnąłem nagle.

- Jakie dziecko? – zapytała młoda.

- Będziesz miała rodzeństwo – Mia wzruszyła ramionami. – Ja i tata… spodziewamy się dziecka.

- Pierdolisz! Ty też jesteś w ciąży?! – spojrzałem na obydwie.

- Jak to też? – zapytałem załamany.

- Ciocia Vai jest w ciąży! – zaśmiała się brunetka, a ze mnie uszło powietrze. – W trzecim miesiącu, ale wujek nic o tym nie wie.

- Boże, współczuje mu – powiedziała Mia, a ja wybuchnąłem śmiechem. – Co rżysz jak koń?

- Moja dawna żona wróciła – zaśmiałem się, całując ją w czoło. – Ale… Ty tak na serio? Naprawdę jesteś w ciąży?

- Najwyraźniej tak miało być – uśmiechnęła się, a później delikatnie we mnie wtuliła. – Chcę tego dziecka, James. Chcę i podejmuje to ryzyko. Nie jestem już najmłodsza, ale chcę spróbować. Chcę być jak najlepszą matką dla naszych dzieci… i jak najlepszą żoną dla ciebie – spojrzała mi w oczy. – Spróbujmy od nowa – nie odpowiedziałem nic. Wtopiłem się jedynie w jej usta. – Teraz już wszystko będzie dobrze, James.

Kto by pomyślał, że właśnie tak to się skończy. Przez dwanaście lat żyłem bez niej, myśląc, że nie żyje, a gdy wróciła, obróciła mój świat o sto osiemdziesiąt stopni. Jednak jestem wdzięczny losowi, że to się stało. Bez niej nic nie było takie, jak być powinno… a gdy wróciła, moje życie znów nabrało kolorów. Amy w końcu będzie miała matkę, a ja odzyskam moją żonę… a w niedalekiej przyszłości znów zostaniemy rodzicami. Czy to nie jest piękne?

04/02/22

Rozdział LVII

 Z perspektywy Mii

Ostatnimi czasy czułam się coraz gorzej. Nie mogłam jeść, spać, ani normalnie funkcjonować. Nie wiedziałam czy to wina strachu, czy po prostu gorszego okresu. Nie wiedziałam jaką drogę wybierze Amy. Cieszyłam się jednak, że pogodziła się z Louisem. To naprawdę dobry i mądry chłopak.

Cieszyłam się także, że już pod koniec tego tygodnia Kendall i Pauline będą oficjalnie małżeństwem. Tak długo na to czekali. Jednak dręczyło mnie to, że będę musiała spotkać się z Jamesem twarzą w twarz. Nadal go unikałam. Nie potrafiłam z nim normalnie rozmawiać. Nie wiem jak Angel umiała z nim rozmawiać.

Wiem, że Ang jest częścią mnie. To nigdy się nie zmieni… ale nie wiedziałam jak dwie różne osoby mogą być tak naprawdę jedną i tą samą osobą. Nie mogłam pojąć jak to możliwe. Jednak było prawdą i nie miałam na to wpływu.

Stanęłam przed lustrem. Gdzie podziała się tamta blondynka, która chciała zmieniać świat? W odbiciu widziałam jedynie kobietę, która nie wiedziała jak ma dalej żyć. Coraz mniej przypominałam siebie. Coraz mocniej przypominam Angel, chociażby po kolorze włosów… Ale to wszystko mnie przytłaczało i nie miałam sił nawet o siebie zadbać. Przytłaczało mnie to, że nie miałam na nic wpływu. To, że nic nie układało się tak, jakbym chciała. Odkąd dowiedziałam się, że jestem matką i żoną, nic nie było już takie samo… ale czy żałowałam? Absolutnie nie. Każdy człowiek powinien wiedzieć kim tak naprawdę jest. Każdy powinien znać swoją przeszłość, niezależnie od tego jaka ona jest. Każdy ma prawo, aby decydować o sobie i o tym, co z taką wiedzą zrobić.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Poprawiłam kucyka i podeszłam do drzwi wejściowych. Wyglądnęłam przez wizjer, ale nikogo nie zauważyłam. Uchyliłam lekko drzwi, a przed nosem ukazał mi się bukiet róż herbacianych. Uśmiechnęłam się lekko, otwierając szerzej drzwi. Wiedziałam kto za nimi stoi. Tylko jedna osoba wiedziała, że to moje ulubione kwiaty. Wychyliłam głowę za drzwi i spojrzałam na mężczyznę. James zawsze był przystojny – nie dało się tego ukryć… a gdy robił minę zbitego pieska, był przesłodki. Pokręciłam głową, nie mówiąc nic. Wpuściłam mężczyznę do środka.

- Cóż za miła niespodzianka – rzuciłam, wkładając kwiaty do wazonu. – Nie odbierałam, więc się pofatygowałeś?

- Coś musiałem zrobić, abyś w końcu ze mną porozmawiała – zaśmiał się. – A wiesz, że musimy porozmawiać, bo to co się dzieje między nami ostatnio, jest nie do zniesienia.

- Muszę przyznać ci rację – oparłam się o blat w kuchni. – Nie powinniśmy się kłócić. Nic to nie da, a ranimy tylko siebie nawzajem… I Amy też.

- Też jestem tego zdania – James stanął przede mną i złapał mnie za rękę. – Bardzo mi ciebie brakowało – spojrzałam na niego i wycofałam dłoń. – Co się dzieje?

- Ja chyba… potrzebuje czasu. Nie umiem się pozbierać. Nie umiem żyć normalnie. Nic mi nie wychodzi. Nie mogę sobie poradzić z niczym – spuściłam głowę. – Nie chcę abyście cierpieli, bo ja sobie nie radę. Nie chcę was krzywdzić… a nie mogę zagwarantować, że ta cała niemoc nie odbije się na was.

- Angel… Mia… czy jak tam wolisz – szepnął – jesteś moją żoną – podniósł moją głowę i spojrzał mi w oczy. – Jesteś wszystkim, co mam. Nie zostawię cię, bo masz gorszy okres. Chcę być przy tobie i cię wspierać. Kocham cię, zrozum – spojrzałam na niego. Jego oczy wyrażały tyle miłości. Poczułam, że na to nie zasługuje. Nie po tym jaką zołzą byłam. Zawsze odtrącałam ludzi, bo bałam się ich obecności w moim życiu. Bałam się, że zrobię coś źle. – Nie martw się – uśmiechnął się szczerze. – Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie.

- Nie wiem czy dam radę…

- Dasz radę… a wiesz czemu? Bo jesteś moja. Jesteś Angelika Maslow i jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam.

- Nie jestem nią… Już dawno nią nie jestem…

- Owszem jesteś. Zawsze nią byłaś. Nawet jeśli tylko o tu – położył dłoń blisko mojego serca. – Zawsze nią będziesz, Mia. Musisz tylko odnaleźć w sobie tę cząstkę dawnej siebie, która ci pokaże, że potrafisz zrobić wszystko, o czym tylko zamarzysz. Nigdy nie znałaś granic, skarbie.

- Kendall zawsze powtarzał, że nie powinnam się z tobą zadawać, bo to przyciągnie kłopoty – zaśmiałam się cicho.

- A jednak zawsze to robiłaś – uśmiechnął się. – Urodziłaś piękną córkę, chociaż miałaś jedynie siedemnaście lat. Podejmowałaś trudne decyzje, ale chyba ich nie żałujesz, prawda?

            - Nie mogę żałować czegoś, co dawało mi szczęście.

            - I tak właśnie odpowiedziałaby moja żona – uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek białych zębów. – Chodź tu – pociągnął mnie do siebie i mocno przytulił. – Zawsze będę przy tobie – pocałował mnie w czoło, a ja przymknęłam oczy. Czułam się bezpieczna w jego ramionach. Tak, jakbym znalazła coś, co dawno straciłam… Jakbym znalazła dom.

- Zostań – szepnęłam, odrywając się od niego.

            - Na ile mogę zostać? – uśmiechnął się brunet.

            - Najlepiej na zawsze.

27/01/22

Rozdział LVI

Z perspektywy Amy

Wiedziałam, że kiedyś w końcu musiało do tego dojść. Stanęłam pod drzewem – tym samym, pod którym stałam, gdy skończyłam „pracę” u Adriana. Tym razem jednak nie wyciągnęłam fajek – od jakiegoś czasu starałam się rzucić ten okropny nałóg. Nie wiedziałam co tu robię i czy dobrze, że tu jestem. Jednak chciałam tu być. Coś wewnątrz mnie podpowiadało mi, że właśnie muszę tu być… i muszę wyjaśnić wszystko z Louisem.

Drzwi wejściowe otworzyły się i na zewnątrz zaczęła wychodzić coraz więcej studentów. „Louis też zaraz powinien wyjść” – pomyślałam. Wiedziałam od mamy o której kończy zajęcia, mogłam więc zaczekać na niego i jakoś porozmawiać, chociaż wiedziałam, że nie będzie to łatwe.

Nagle go zauważyłam. Wyglądał bardzo dobrze. Nieład na głowie, ale jednak dodawał mu uroku… i ta broda. Matko. Czemu wcześniej takiej nie zapuścił? Wyglądał mega seksownie. Przygryzłam dolną wargę, nawet się mu przyglądając. Nie zauważyłam, że zaczął iść w moją stronę.

- Amy? – spytał, jak gdyby nie wierzył, że to naprawdę ja. – Co tu robisz?

- Przyjechałam… do ciebie – powiedziałam niepewnie. – I chciałam porozmawiać… jeśli masz czas.

- Dla ciebie zawsze mam czas – uśmiechnęłam się lekko. Nie wiedziałam co tak naprawdę chciałam mu powiedzieć. Byłam na niego zła. Nadal… ale nie mogłam gniewać się w nieskończoność, bo go kochałam. – Jeśli ci to nie przeszkadza – zaczął po chwili – to możemy iść do akademika. Mieszkam teraz sam. Nikt nie będzie nam przeszkadzać.

- Dobrze, to dobry pomysł.

Droga dłużyła nam się w ciszy. Chciałam mu wybaczyć, ale wiedziałam, że potrzebuję czasu, aby to wszystko sobie ułożyć w głowie. Nie mogłam zaufać mu jak dawniej. Na pewno nie teraz… lecz nie chciałam go skreślać, bo był dla mnie wszystkim.

- Przyjeżdżasz tu z dobrą czy złą nowiną? – zapytał, otwierając drzwi od pokoju.

- Wszystko zależy od tego, jak potoczy się nasza rozmowa.

Usiadłam na skraju łóżka, pokazując Louisowi aby usiadł obok mnie. Oboje byliśmy skrępowani. Chyba żadne z nas nie wiedziało od czego zacząć. Rozmowa, która nas czekała, nie była wcale łatwa. Była wręcz cholernie trudna. Każde z nas miało coś za uszami. Nie mówię, że byłam święta. Gdyby nie moje zachowanie, tata nigdy nie wymyśliłby, aby Lou mnie pilnował. Z drugiej jednak strony, nikt nie kazał mu się zgadzać… Jednak chciałam myśleć, że nie zrobił tego dla pieniędzy. Louis taki nie jest.

- Przepraszam – szepnął nagle, łapiąc mnie za dłoń. – Wiem, że postąpiłem jak drań. Wiem, że cię skrzywdziłem. Wiem, że nie cofnę czasu i nie zmienię tego, co się stało… ale Amy – złapał mnie za policzki – kocham cię i nic tego nie zmieni – spojrzałam w jego szklące się oczy i sama już nie wiedziałam co mam powiedzieć. Całą drogę układałam sobie w głowie co powiem, a teraz nie wiedziałam nic. Zaskoczył mnie. Powiedział wszystko, co pragnęłam usłyszeć. Chciałam, aby zrozumiał swój błąd. Chciałam, aby otwarcie się do niego przyznał. Chciałam, aby wiedział, że nie było to miłe. I wiedział to… Przyznał się otwarcie do wszystkiego. – Powiedz coś, proszę – rzucił po chwili. – Nawet mnie zwyzywaj, ale powiedz coś. Nie zniosę ciszy – na chwilę spuściłam wzrok, chcąc zebrać myśli. Chłopak zrezygnowany zdjął dłonie z moich policzków. Spojrzałam na niego niepewnie. Był dla mnie ważny. Nie chciałam go stracić, ale bałam się. – Rozumiem – powiedział – nic nie musisz mówić – chciał wstać, ale złapałam go za dłoń.

- Nie rozumiesz – powiedziałam cicho – ale to nieważne – uśmiechnęłam się lekko, zarzucając mu ręce na szyję. – Nic już nie ma do dodania – szepnęłam i zatopiłam swoje usta w jego. Brunet na początku nie wiedział co się dzieje, ale po chwili odwzajemnił pocałunek. Złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. – Kocham Cię, Lou – jęknęłam, gdy udało mi się od niego oderwać. – Spróbujmy jeszcze raz.

Croven spojrzał na mnie zdziwiony, a ja delikatnie go pocałowałam. Wiedziałam, że oboje tego chcieliśmy. Oboje potrzebowaliśmy jednak czasu by zrozumieć. By zrozumieć to, że nie możemy bez siebie żyć. Później wszystko działo się tak szybko. Ja. On. Latające ubrania. Ciepły dotyk jego skóry… i najwspanialsza noc w moim życiu.

21/01/22

Rozdział LV

Z perspektywy Kendalla

Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Już za dwa tygodnie, ja i Pauline w końcu oficjalnie będziemy małżeństwem. Jednak nikt nie zdawał sobie sprawy jak bardzo się tego bałem. Chciałem ślubu z Pauline, to pewne, ale strasznie bałem się, że coś pójdzie nie tak. W końcu moją rodzinę cały czas spotyka coś przykrego. Może już tak mamy, że przyciągamy kłopoty, ale nie chciałem by tego dnia coś poszło nie po naszej myśli. Chciałem, aby to był najszczęśliwszy i najpiękniejszy dzień w życiu Pauline – i oczywiście w moim też.

Wszyscy z chęcią angażowali się w pomaganie, prócz Amy, która chodziła cały czas roztargniona. Minął już trzeci miesiąc odkąd wróciła, a ona nadal chodziła jakby nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Coś ją trapiło, to było pewne, ale z nikim nie chciała na ten temat rozmawiać.

- Może podjedziesz ze mną wybrać tort? – zapytałem Maslow. Dziewczyna spojrzała na mnie, lekko się uśmiechnęła i kiwnęła głową na „tak”. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Na 8022 W 3rd St, znajdował się Little House Confections – ulubiona cukiernia Pauline. Postanowiłem, że właśnie stamtąd zamówię nasz tort weselny. Spojrzałem na Amy. Była smutna. Tak bardzo chciałem by cieszyła się naszym szczęściem, ale widać było, że coś nie daje jej spokoju. – Mi możesz powiedzieć – szepnąłem po chwili. Blondynka spojrzała na mnie, a później cicho westchnęła. – Wydusisz to z siebie w końcu?

- Mama kupiła mi mieszkanie w Nowym Jorku – powiedziała cicho.

- To chyba świetna sprawa, nie sądzisz? – uśmiechnąłem się.

- Ale to oznacza, że się wyprowadzę… daleko… i nie wiem jak to odbierze tata – spojrzała na mnie niepewnie. Jej oczy wyrażały strach, smutek i zakłopotanie. Wtedy dopiero zrozumiałem – nie trapił ją fakt wyjazdu, bo tego od zawsze chciała. Trapiła ją reakcja Jamesa, w końcu jego jedyna córka wyfrunęłaby w świat. – Myślisz, że byłby zły na mnie gdybym to zrobiła?

- Myślę, że tata, jak i my wszyscy, chcemy dla ciebie jak najlepiej. Jesteś prawie dorosła, Amy. Musisz podejmować decyzje za siebie. Jeśli tego właśnie chcesz – wyjechać –  to tata to zrozumie.

- Przecież mu pęknie serce – szepnęła.

- Myślę, że gdyby miało mu pęknąć serce, już dawno by to zrobiło – zaśmiałem się. – Twój tata jest silny i zrozumie, że chcesz kroczyć swoją drogą. Twoja mama też była młoda, a jednak cię urodziła. Zrobiła to, co chciała, chociaż nie było to łatwe. Nikt nie powiedział, że życie będzie łatwe, że wybory, których chcemy dokonać, będą łatwe. Musisz się zastanowić jakie są za, a jakie przeciw temu, co chcesz zrobić.

- Tylko ja nie wiem czego tak naprawdę chcę…

- Dlatego nie podejmuj pochopnych wniosków. Masz czas. Nikt cię nie pośpiesza. Zastanów się dobrze.

Z perspektywy Jamesa

Bardzo chciałem aby Mia zrozumiała co do niej czuję. W głębi duszy pragnąłem by wróciła, chociaż wiedziałem, że nie mogę od niej tego wymagać. Mimo tego, że przypominała sobie dawne czasy, nadal to nie była moja żona. Ona nią już nigdy nie będzie.

Starałem się pogodzić z tym, co się stało. Starałam się, aby to wszystko nie doprowadzało do tego, że nie miałem ochoty rano wstawać. Jednak nie potrafiłem… Ona zawsze była dla mnie najważniejsza. Zawsze była moim całym życiem i gdy jej zabrakło, nic już nie było takie samo. Mimo że istniałem przez te dwanaście lat, tak naprawdę umarłem razem z nią na naszym ślubie. Nie chciałem więc jej stracić, gdy dopiero co ją odzyskałem.

Nie była jednak łatwa w obyciu. Była uparta. Była naprawdę uparta. Kochałem ją za to, jaka jest, ale nie raz nie mogłem się z nią porozumieć – tak było i teraz. Wiem, że popełniłem błąd, wielokrotnie ją przepraszałem, ale ona pozostawała nieugięta. Dystansowała się od wszystkich i to było przykre. Mogła mnie karać za to, jaki jestem, ale nie chciałem aby Amy cierpiała z powodu mojej głupoty. Nie chciałem aby czuła, że zrobiła coś źle, że mama nie chce do niej przyjechać. Musiałem z nią pogadać. Znów spróbować przemówić Mii do rozumu. Tylko jak?

20/01/22

Rozdział LIV

Dni mijały, a wszystko powoli wracało do normy. Tata się uspokoił, mama wyjechała, reszta domowników znów zaczęła żyć własnym życiem. Nadal jednak nie dawała mi spokoju ta koperta. Bałam się ją otworzyć. Nie wiedziała co mama schowała w środku.

Przez głowę przelatywały mi różne myśli – począwszy od jakiejś wycieczki, po stałą wyprowadzkę do Nowego Jorku. Nie mówię, lubię mieszkać z tatą i całą tą zgrają. Jednak, chciałam przeżyć coś innego… a teraz gdy mam mamę, która mieszka tak daleko, mogłam sobie pozwolić na mieszkanie to tu, to tam. A czy zdołałabym się wyprowadzić tam na stałe? Może. Wszystko by zależało od tego jak wyglądałaby sytuacja.

Wzięłam kopertę do ręki i usiadłam na skraju łóżka. „Co tam może być?” – pomyślałam. Wiedziałam, że jeśli jej nie otworzę, to się nie dowiem, jednak strach był silniejszy i blokował moje czyny. „Raz kozie śmierć” – zaczęłam otwierać kopertę. Szybkim ruchem wyjęłam list ze środka i zaczęłam czytać:

 

„Moja najwspanialsza córeczko,

Niedługo kończysz 17 lat. Tyle, ile ja miałam, gdy poznałam Twojego tatę. To były piękne chwile… i chociaż nie pamiętam wszystkiego, wiem, że byłam szczęśliwa. Nie chcę abyś marnowała swoje życie na kłótnie. Nie popełniaj moich błędów.

Jednak nie po to piszę ten list by Cię pouczać jak masz żyć. Chcę Ci coś zaproponować, a zarazem podarować. W kopercie znajdują się klucze do Twojego nowego mieszkania. Znajduje się ono w Nowym Jorku tak, jak chciałaś. Wiem, że mówiłaś o studiach, o wyrwaniu się z Los Angeles. Nie chcę byś marnowała swojej szansy. Wiem, że tego właśnie pragniesz.

Mieszkanie jest Twoje. Możesz przyjeżdżać kiedy chcesz i zapraszać kogo zapragniesz pod jednym warunkiem – pogódź się z Louisem. To dobry chłopak i chociaż wiem, jak mocno Cię skrzywdził, nie skreślaj go… Kochasz Go, a on kocha Ciebie, jestem tego pewna.

Rozważ moją propozycję i zadzwoń. Bardzo za Tobą tęsknie.

Kocham Cię,

Mama”

Chwilę jeszcze patrzyłam na list i nie wiedziałam co mam powiedzieć… Mama podarowała mi mieszkanie? To jakiś obłęd! Wiedziała doskonale, że chcę jechać do Nowego Jorku i tam zacząć studia, ale nie wiedziałam, że posunie się aż do takiego czynu.

Wyciągnęłam klucze z koperty i zaczęłam się nimi bawić. Własne mieszkanie… Blisko mamy, ale z daleko od taty. Wiedziałam, że ten pomysł mu się nie spodoba, ale byłam już prawie dorosła, wiedziałam czego chce… albo tak mi się wydawało.

Jednak pogodzenie się z Lou było jak na razie dla mnie za trudne. Nie mogłam mu wybaczyć jak mnie potraktować… i „kocha mnie” – jasne, dobre żarty. Gdyby mnie kochał, nigdy nie zgodziłby się na układ z moim ojcem. Zależało mu tylko na kasie.

Nie ukrywam, że w głębi duszy chciałam aby mnie kochał… Nie wiedziałam jednak czy po takim świństwie będę w stanie znów mu zaufać. Zawiodłam się na nim. Bardziej niż na kimkolwiek. Nawet po ojcu spodziewałam się wiele złego, ale nie po Lou. Zawsze wierzyłam, że jest wobec mnie szczery, że nigdy by mnie nie okłamał.

Nie wiedziałam co mam zrobić. Cokolwiek bym nie uczyniła to ktoś będzie czuł się zawiedziony.

Tata – jeśli wyjadę.

Mama – jeśli odrzucę jej propozycję.

Louis – jeśli mu nie wybaczę.

…a przede wszystkim ja – jeśli zmarnuję swoją szansę.

22/12/21

Rozdział LIII

Z perspektywy Mii

Wiedziałam, że Amy musi wrócić do domu. Wiedziałam, że wszyscy za nią tęsknią, ale nie mogłam się pogodzić z tym, że w moim domu będzie tak pusto. Przyzwyczaiłam się do jej obecności, wspólnych poranków, oglądania filmów, plotkowania. Przyzwyczaiłam się, że jest.

Spoglądałam przez okno taksówki, myśląc, że za chwilę będę musiała ją oddać w ich ręce… i pewnie długo jej nie zobaczę. Wiedziałam jednak, że muszę dopilnować, aby wróciła do domu. Nawet jeśli nie chciałam spotkać się z Jamesem. Nie chciałam z nim rozmawiać. Każda nasza rozmową kończyła się jedynie kłótnią.

- Mamo – z zamyślenia wyrwała mnie Amy – już dom – uśmiechnęłam się jedynie, nie mówiąc nic. Wyciągnęłam walizki z bagażnika samochodu i ruszyłyśmy wolnym krokiem w stronę bramy. – Wejdziesz na chwilę?

- Nie wiem czy to dobry pomysł – powiedziałam, stawiając torby pod drzwiami. – Ja i twój tata…

- Wiem – przerwała mi – ale masz też wujka Kendalla – zaśmiała się – i resztę wariatów, którzy na pewno się za tobą stęsknili.

Blondynka nie dała mi nawet zastanowić się nad odpowiedzią. Uchyliła drzwi wejściowe, a potem wszystko potoczyło się samo. Każdy z miłością witał Amy. Każdy cieszył się, że wróciła. Ja stałam jedynie oparta o drzwi, patrząc na to całe zamieszanie.

- Wujku, bo mnie udusisz – zaśmiała się, gdy Logan obracał nią dookoła.

- Stęskniłem się za moją małą kochaneczką – powiedział, gdy postawił ją na ziemię. – Nie masz pojęcia jak bardzo nam ciebie brakowało.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Atmosfera w tym domu zawsze była magiczna. Każdy z każdym trzymał, wspierali się nawzajem, a przede wszystkim – kochali. Uwielbiałam tu przebywać. Odkąd tylko pamiętam. Przymknęłam na chwilę oczy. Ból migrenowy znów nie dawał mi spokoju.

- Wspomnienia wracają? – usłyszałam głos blondyna.

- Niestety – zaśmiałam się.

- Co tym razem?

- Pierwsze spotkanie w tym domu. Pierwsze wymienione zdania. Pierwsze wspólne chwile. To, gdy dowiedziałam się, że jesteś moim kuzynem, a później bratem – szepnęłam.

- Tęskniłem za tobą, siostrzyczko – złapał mnie za rękę.

- A ja za tobą – położyłam mu głowę na ramieniu. – Ale muszę już iść. Samolot powrotny mi ucieknie.

- Myślałem, że zostaniesz – spojrzał na mnie z miną zbitego psa. – Dopiero przyjechałaś… Tak dawno cię nie widziałem.

- Z wielką chęcią, ale mam naprawdę napięty grafik – rzuciłam szybko.

- James nam powiedział o kłótni – szepnął – i nie musisz się nim przejmować. Przypilnuje żeby cię nie niepokoił… tylko zostań chociaż na chwilę.

- Obiecuję ci, że przyjadę, jeśli dostanę urlop w pracy – spojrzałam za Amy, która wchodziła schodami na górę. – Teraz naprawdę nie jestem w stanie zostać. Pójdę na chwilę do Amy się pożegnać i zaraz mnie nie ma.

- Trzymam cię za słowo – uśmiechnął się.

Z perspektywy Amy

Weszłam do pokoju. Tak dawno tu nie byłam. Tak bardzo za nimi tęskniłam. Jednak bałam się co los przyniesie. Wiedziałam, że gdy jestem tu, chociaż jestem daleko od Louisa. W Nowym Jorku non stop miałam wrażenie, że mogłabym go gdzieś spotkać, co tak naprawdę się stało i na co nie miałam wpływu… ale nie mogę uciekać. Stało się, co się stało. Zostałam przez nich oszukana, zraniona, zdradzona – ale musiałam sobie z tym poradzić.

- Mogę? – z zamyślenia wyrwała mnie mama. – Muszę uciekać na samolot, a chciałam ci coś dać, bo w końcu za niedługo będziesz miała urodziny – szepnęła, wyciągając za siebie niebieski pamiętnik, który jej pożyczyłam. – Wkleiłam nasze zdjęcia do środka byś mogła wspominać nasze wspólne mieszkanie – zaśmiała się.

- Dziękuję – powiedziałam i lekko ją przymuliłam.

- Ale nie myśl, że to koniec – sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej dużą kopertę. – Mam nadzieję, że ci się spodoba, a jak nie to… że chociaż rozważysz moją propozycję.

- Jaką propozycję? – zapytałam zaciekawiona.

- Otwórz jak wyjadę. Zastanów się na spokojnie. Jeśli podejmiesz decyzję, napisz albo zadzwoń – pocałowała mnie w czoło. – Będę czekać z niecierpliwością.

- Dobrze – powiedziałam, lekko wahając się. Nie wiedziałam co mama wymyśliła, ale byłam bardzo ciekawa. Nagle do pokoju wparował tata, gdy ujrzał Mię, stanął w miejscu i jakby zamarł.

- Cześć – szepnął speszony. – Nie wiedziałem, że przyjedziesz razem z Amy.

- Wolałam ją odwieźć do domu aby się nie martwić – powiedziała blondynka – ale nie martw się, już wyjeżdżam – odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi.

- Nie musisz uciekać – powiedział, zagradzając jej drogę.

- Nie uciekam – spojrzała mu w oczy. – Nie mogę tu być. Mam sporo pracy – wyglądali jak małe dzieci, które się przepychają. Usiadłam na łóżku, przyglądając się jak mama chce wyjść, a tata za wszelką cenę jej to utrudnia. – Czy możesz mi zejść z drogi?

- Nie mogę – powiedział, łapiąc ją w pasie. – Amy odwróć się – przyciągnął mamę bliżej i namiętnie pocałował, a ja zaczęłam się śmiać. Chwilę później tacie nie było już do śmiechu. Dostał po twarzy, a Taylor wyskoczyła jak poparzona. – Charakterna… ale lubię ją za to – spojrzałam na niego jak na głupka, po czym przewróciłam oczami. Wiedziałam co oboje do siebie czują, ale także zdawałam sobie sprawę, że mieli na tyle ciężkie charaktery, że nie pokażą po sobie jaka jest prawda. Chociaż tata i tak robi spore kroki w tym by mama zrozumiała jak mocno ją kocha… Jednak nie zdawał sobie sprawy, że ona o tym wie, a duma po ostatniej kłótni nie pozwoliła jej odpuścić. To nie w jej stylu.
***

Korzystając z okazji, że to już ostatni post w tym roku, chciałam Wam życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, kochani :)

21/11/21

Rozdział LII

Z perspektywy Kendalla

James opowiedział nam o całej zaistniałej sytuacji. Jakoś nie byłem zdziwiony. Mogliśmy się spodziewać, że Amy ucieknie do Angel… znaczy do Mii. Była w końcu jej matką.

Gdy opadły emocje, postanowiłem udać się do pokoju. Chociaż jedno zmartwienie miałem z głowy. Wchodząc do pokoju, spojrzałem na Pauline siedzącą w fotelu. Wiedziałem, że w końcu muszę z nią porozmawiać na temat ślubu. Nie chciałem aby była smutna.

Podszedłem do niej i usiadłem na ziemi, kładąc głowę na jej kolanach. Uwielbiałem to robić. Dziewczyna momentalnie zaczęła gładzić mnie po policzku i słodko się uśmiechać. Patrzyłem w jej piękne zielone oczy, myśląc jakie mam szczęście, że ją mam… a to wszystko dzięki Angelice. Gdyby nie ona, nigdy nie poznałbym Pauline. Nigdy bym się nie zakochał bez pamięci… Pewnie nadal byłbym z Laurą, nie wiedząc jak wiele szczęścia mnie omija. Nevadi była dobrą dziewczyną, ale… nigdy nie czułem się przy niej tak, jak przy Pauline. To ona była moim słońcem, powietrzem, życiem… Po prostu wszystkim, co miałem. Dlatego tak bardzo dręczyło mnie to, że jest przeze mnie smutna.

- O czym myślisz? – zapytała nagle.

- O tym, dlaczego mi nie powiedziałaś, że tak bardzo trapi cię brak naszego ślubu – powiedziałem, nadal patrząc jej w oczy. Adams nagle zbladła, zmarszczyła czoło, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku.

- Amy ci powiedziała? – zapytała po chwili. – Prosiłam ją…

- Nie, nie Amy – szepnąłem. – Jednak, nie zmieniaj tematu… Dlaczego mi nie powiedziałaś? – złapałem ją za dłoń. – Mieliśmy sobie mówić o wszystkim, pamiętasz?

- Bałam się, że nie zrozumiesz… że będziesz zły – spuściła wzrok, a mi się zrobiło jeszcze bardziej przykro.

- Kochanie – złapałem jej twarz w dłonie – jak mógłbym być na ciebie zły? Gdybyś tylko się odezwała. Dała jakikolwiek sygnał, że tego właśnie pragniesz…

- Dawałam – przerwała mi nagle – ale ta żałoba stała się częścią naszego życia i nie widziałeś nic poza nią – blondynka wstała z fotela i podeszła do okna. – Nie reagowałeś na nic. Na żadne sygnały. Czy to gdy pokazywałam ci suknie ślubne, czy jak złapałam bukiet na weselu u Logana i Vai… Nie miało to dla ciebie żadnego znaczenia, bo żałoba.

- To już nieważne – podszedłem do niej. – Teraz już nie ma żałoby – uśmiechnąłem się. – Uznasz mnie za wariata, ale – uklęknąłem na kolano, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko. – Pauline Adams, wiem, że jesteś moją narzeczoną, ale chcę byś mi odpowiedziała jeszcze raz i upewniła mnie w przekonaniu, że właśnie tego pragniesz – otworzyłem pudełeczko, ukazując pierścionek z diamentem. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

- Głupek – szepnęła po chwili ze łzami w oczach. – Niedobry, głupi głupek – zaśmiała się. – Kocham cię i tak, zostanę twoją żoną – wyciągnąłem pierścionek z pudełeczka i włożyłem jej na palec.

- Czyli mogę już wstać? Strasznie niewygodnie się tak klęczy – zaśmiałem się po chwili.

- Możesz tak zostać za karę – uśmiechnęła się.

Widziałem w jej oczach radość. Taką samą jak wtedy, gdy oświadczyłem jej się po raz pierwszy… Kto by pomyślał, że było to ponad dwadzieścia lat temu. Jednak nie żałowałem. Ani teraz, ani wtedy. Musiałem w końcu zacząć układać swoje życie po swojemu. Nie blokowało mnie nic… a wiedziałem, że i ja tego w duszy pragnę. Pragnę by ujrzeć moją ukochaną w białej sukni, by stanąć z nią razem na ślubnym kobiercu i powiedzieć sakramentalne „tak”. By w końcu wszystko zaczęło być takie, jak powinno być od samego początku.
***
Zapraszam serdecznie też na nową jednorazówkę składającą się z trzech części (I, II, III)

17/10/21

Rozdział LI

Z perspektywy Jamesa

- Mogłaś mi powiedzieć! – krzyknąłem na Mię. Byłem zły za to, co zrobiła! Jak mogła mi nie powiedzieć o tak ważnej rzeczy!

- Opanuj się – powiedziała spokojnie. – To ty zawaliłeś tworząc taki głupi plan. Jak mogłeś poprosić Lou o takie coś.

- Chciałem ją chronić – szepnąłem, siadając na kanapie.

- W tak debilny sposób? – zaśmiała się.

- Nie oceniaj mnie. Nie ty się nią opiekujesz i nie ty bierzesz za nią odpowiedzialność! Najłatwiej powiedzieć: „tego nie rób, tamtego nie rób”!

- Na pewno nie wymyśliłabym takiej głupoty! – warknęła. – To dorosła dziewczyna, James. Zraniłeś ją. Doprowadziłeś do tego, że uciekła z domu… Nie pomyślałeś o tym?

- Ma w końcu charakter po mamusi – rzuciłem złośliwie. – Zawsze byłaś lekkomyślna. Robiłaś, co ci się podoba! I ty będziesz mnie uczyć jak mam wychowywać własną córkę?!

-  Oh, tak? – powiedziała po chwili. – W takim układzie nie mamy o czym rozmawiać – wstała, uchylając drzwi wyjściowe. – Proszę cię abyś opuścił moje mieszkanie.

- Mia, nie to chciałem powiedzieć – szepnąłem, podchodząc do niej.

- Proszę, wyjdź – powiedziała, odsuwając się. – Nie życzę sobie twojej obecności w moim mieszkaniu.

- Amy wraca do domu – powiedziałem, spoglądając na blondynkę, chowającą się za drzwiami sypialni.

- Amy zostaje ze mną. Może jestem lekkomyślna i nieprzewidywalna, ale to także moja córka. Może tu zostać ile będzie chciała… i masz to uszanować – cisnęła we mnie kurtką. – A teraz wyjdź.

Taylor trzasnęła drzwiami. Była zdenerwowana, chociaż bardzo opanowana. Nie chciałem być złośliwy. Wiem, że Mia, a Angel to dwie zupełnie różne osoby… ale ta cała sytuacja doprowadziła mnie już do skrajności i w emocjach powiedziałam, co mi ślina na język przyniosła… Najważniejsze dla mnie było jednak, że wiedziałam, że Amy jest bezpieczna, że nie wpakowała się znów w jakieś gówno. Wiedziałem, że mogłem zaufać Mii. Jednak martwiłem się jak to dalej będzie wyglądać.

Z perspektywy Mii

Gdy tylko James wyszedł, wzięłam poduszkę do ręki i zaczęłam nią uderzać o kanapę. Byłam na niego wściekła! Potrafił doprowadzić mnie ze skrajności w skrajność i wcale nie było to miłe. Po chwili zmęczona usiadłam i schowałam twarz w dłonie. Nie miałam sił do niego. Usłyszałam kroki, a chwilę później kanapa ugięła się pod ciężarem drugiej osoby. Poczułam jak osobnik opiera głowę na moim ramieniu.

- Nie chciałam żebyście się przeze mnie pokłócili – szepnęła blondynka.

- Nie jest to twoja wina – powiedziałam. – Twój tata po prostu nie rozumie. Musimy dać mu chwilę.

- I tak zawsze już będzie? – zapytała po chwili. – Będziecie się kłócić? – podniosłam głowę i spojrzałam na nią. Widać było, że martwi ją ta cała sytuacja.

- Skarbie – szepnęłam – twój tata musi po prostu zrozumieć, że ostatni raz, gdy się widzieliśmy, byłam jeszcze bardzo młoda i nie zawsze myślałam racjonalnie. Poza tym, Angel była inna… a ja, to ja – uśmiechnęłam się. – Może, gdy wrócą mi wspomnienia, trochę będę ją przypominać, ale jak na razie jestem zupełnie inna.

- I tak cię kocham mamo – wtuliła się we mnie mocno, a mnie aż wmurowało. – Jaka byś nie była, jesteś moją mamą i cię kocham – patrzyłam na nią i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Zrobiło mi się ciepło na sercu, bo po raz pierwszy powiedziała, że mnie kocha, ale nie wiedziałam czy na pewno jestem gotowa, by być matką dla niej… i czy w ogóle będę dobrą matką. Wiem, że nie miałam wielkiego wyboru, bo matką dla niej i tak byłam, ale… strach pozostał.

Jak już wspominałam nie raz – nigdy nie chciałam mieć dzieci. Uważałam, że to nie moja bajka by być żoną i matką. Nie widziałam się w tej roli. Adrian przystał na to. Nawet nie nalegał. Uważał, że sama powinnam o tym decydować… i tak właśnie było.

Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Amy jest prawie dorosła, co nie oznacza, że nie potrzebuje rodziców. Wiedziałam, że ani mi, ani jej nie jest łatwo w tej sytuacji. Nie mogłam jednak pozwolić by kłótnie moje i Jamesa wpływały na relację między nami, a Amy. Widziałam, że chciała trzymać moją stronę, tylko, że nie zawsze było to możliwe.

18/09/21

Rozdział L

Z perspektywy Lou

- Nic nie wiesz? – zapytał mnie pan Maslow po raz kolejny.

- Panie Maslow – odetchnąłem głęboko, poprawiając słuchawkę w uchu – ona nie chce znać ani pana, ani mnie. Nie odezwała się do mnie słowem od tamtego wydarzenia.

- Ale, do cholery, musi gdzieś być! – krzyknął.

Patrzyłem na niego jak chodzi po pokoju w kółko, co chwilę znikając z pola widzenia kamerki laptopa. Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym zrobić. Czułem się fatalnie po tamtej akcji. Wiedziałem, że zraniliśmy Amy… a nigdy tego nie chciałem. Mimo umowy naprawdę mi na niej zależało… i naprawdę ją pokochałem. Niestety nie byłem teraz w stanie jej tego powiedzieć… Utwierdzić ją w tym, że moje uczucia są prawdziwe i niezależne od tego głupiego zakładu. Chciałem by wiedziała jak bardzo mi na niej zależy. Nigdy na nikim mi tak nie zależało.

Dni mijały niemiłosiernie szybko, a nauka na Uniwersytecie wcale nie dawała mi satysfakcji. Bez Amy nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca na ziemi. Non stop myślałem o tym gdzie jest i co robi… tak bardzo się o nią martwiłem.

Była dla mnie ważna, z czasem stała się najważniejsza… Głupi byłem, że od razu nie odmówiłem panu Jamesowi. Gdzieś z tyłu głowy cały czas siedziało mi, że skończy się to źle, jednak nie chciałem o tym myśleć… Pasowało mi to. Pasowało mi, że spędzałem czas z ukochaną osobą, a jeszcze mogłem zarobić. Te pieniądze naprawdę mi się przydały. Nie tylko na jakieś głupie zachcianki – odkładałem na przyszłość. Wiedziałem, że jak na razie nie jest u mnie dobrze z kasą. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek będzie dobrze. To, że chciałem zostać lekarzem, nie oznaczało, że kiedykolwiek dostanę dobrą pracę… a chciałem coś osiągnąć, aby rodzice byli ze mnie dumny… i żeby zapewnić mi i Amy dobre życie. Chciałem być z nią już na zawsze, a w tym momencie nie wiedziałem czy jeszcze kiedykolwiek będę. W tamtej chwili marzyłem jedynie o tym, aby Amy się znalazła… chciałem ją przeprosić za moje szczeniackie zachowanie. Chciałem, aby mi wybaczyła.

Gdy w końcu udało mi się uwolnić od pana Maslowa, postanowiłem wybrać się na uczelnie. Nie uważałem jednak, że jest to dobry pomysł – nie umiałem skupić się na nauce. Ogólnie nie potrafiłem się nad niczym skupić. Tym bardziej, że zajęcia z mamą Amy nie polepszały sytuacji. Gdy na nią patrzyłem, serce bolało mnie jeszcze bardziej. Dziwił mnie jednak fakt, że ani razu nie zapytała co u Amy, kiedyś robiła to non stop. Tym razem jednak nie pytała – ani mnie, ani pana Jamesa. Wydawało mi się to trochę dziwne, gdyż wiedziała, że Amy zniknęła. Jednak nie chciałem zaprzątać sobie tym głowy aż tak, miałem swoje problemy.

Po zajęciach postanowiłem jednak podejść do Mii i zapytać jak się trzyma. Możliwe, że martwiła się o Amy tak samo jak i my, ale nie pokazywała tego po sobie. Nie znałem jej aż tak dobrze, aby ocenić co siedzi w jej głowie. Tym bardziej, że nadal mniej przypominała ciocię Angel niż Mię Taylor. Nadal nie przypomniała sobie wszystkiego, a to blokowało pewne zachowania cioci Angeliki. Nie wiedziałem jednak jak miałbym zacząć z nią tę rozmowę. Nie jest mi łatwo, a co dopiero jak ona musi się czuć. Wiedziałem jednak, że od pana Jamesa nie dostanie tego wsparcia – za bardzo był pochłonięty poszukiwaniem Amy. Chciałem jednak żeby wiedziała, że może na mnie liczyć… na mnie i na moich rodziców, bo w końcu mój tata traktował ciocię jak własną siostrę, której nigdy nie miał.

Cicho zapukałem w drzwi od pokoju Taylor. Wszedłem do środka. Blondynka akurat rozmawiała przez telefon, stojąc do mnie tyłem. Już chciałem wyjść, gdy usłyszałem coś, co mnie zszokowało. Przez chwilę niedowierzałem, aż w końcu byłem pewien… i to był szok. Poczułem się jak trafiony kulą. Przebity na wylot. Zraniony. Oszukany. Serce przyśpieszyło, oddechu mi brakowało, a w głowie miałem miliony myśli. Jak do tego doszło?