11/08/19

Rozdział V


            Zatłoczone lotnisko. Nie cierpię tego. Co ja tam robię? Obiecałam sobie, że ucieknę i tak zrobiłam. Mam coś z mamy… Coraz więcej o niej się dowiaduje. Oczywiście tylko i wyłącznie z pamiętnika, tak to z nikim nie mogę o niej porozmawiać. Każdy reaguje za bardzo emocjonalnie na tematy związane z nią… albo unikają odpowiedzi na moje pytania. Tak czy owak, nie jestem w stanie dowiedzieć się niczego, co by mnie interesowało na temat mojej mamy.
            Louis wrócił do Nowego Jorku. A ja? Postanowiłam go odwiedzić. Chociaż uważałam to za cholernie niebezpieczne, nieodpowiedzialne i głupie, jestem już w nowym, nieznanym mi miejscu. Kochani, to NYC. Najwięcej problemów miałam z kupieniem biletu... Ale od czego ma się starszych znajomych, tudzież rodzinę? Ma się te znajomości. Poza tym, ciocia Vai nigdy nie odmówiła mi pomocy, nawet nie pytając, po co mi bilet do Nowego Jorku…
            W Internecie znalazłam adres akademika w którym mieszka Lou. Od lotniska było z 10 minut drogi na nogach. Nie miałam pieniędzy. Musiałam sobie jakoś radę. Pytałam ludzi o drogę, aż wreszcie znalazłam się przed dużym budynkiem.
- O boże – jęknęłam. – Ciekawe jak ja się tam dostanę – lekko się skrzywiłam i weszłam do środka.
Czasami dobrze być niskim, bo czmychnęłam na górę i nawet nikt mnie nie zauważył. Pokój 206... Stanęłam przed drzwiami i zapukałam kilka razy. Otworzył mi jakiś zaspany chłopak w samych bokserkach.
- E… Przepraszam? Chyba pomyliłam pokoje – powiedziałam i przeanalizowałam chłopaka wzrokiem.
- Kogo śliczna szukasz? – zapytał chłopak, opierając się o futrynę.
- Louisa Crovena – powiedziałam lekko zmieszana.
- Jest na zajęciach… Ale jak chcesz maleńka to wejdź. Jestem sam – puścił do mnie oko, a mnie aż ciarki przeszły.
- No nie wiem – trochę się po przestraszyłam, ale... postanowiłam wejść.
Usiadłam na łóżku Lou i spojrzałam na jego ścianę. Tak jak w jego domu. Pełno zdjęć, plakatów i różnych notatek. Zawsze zapisuje na małych karteczkach rzeczy, o których nie chce zapomnieć i przykleja je na ścianie czy przybija do korkowej tablicy.
- Co cię tu sprowadza? – zapytał chłopak i usiadł obok mnie. – Taka ładna, młoda dziewczyna i sama w takim dużym mieście? – położył mi rękę na policzku, a ja się odsunęłam.
- Chyba nie powinno cię to interesować – odsunęłam się od niego, ale chłopak przysunął się znów. – Możesz przestać?! – krzyknęłam i wstałam, a chłopak za mną. Złapał mnie w pasie, tak mocno, że nie mogłam się ruszyć.
- I co teraz zrobisz? – zapytał i spojrzał mi w oczy.
- Nie boję się, jeśli o to ci chodzi – zawsze wujek Kendall uczył mnie, że nie mogę okazywać strachu, bo inaczej mnie zniszczą. Chłopak tylko się zaśmiał. Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi i do pokoju wszedł Louis.
- Stary, już jestem – powiedział i zamknął drzwi. Gdy mnie zobaczył, osłupiał.
- Nie patrz się tak, a mi pomóż! – krzyknęłam, a Lou szybko odepchnął ode mnie swojego kolegę i wyprowadził mnie za drzwi.
- Co ty tu robisz?! – krzyknął. – Powinnaś być w LA!
- Też się cieszę, że cię widzę! – krzyknęłam. – Obiecałam ci przecież, że cię odwiedzę… Mam wolne teraz, bo remontują nam szkołę – każda wymówka dobra, byleby mi uwierzył.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, co? – westchnął. – Mam dziwnych kolegów...
- Zauważyłam. Myślałam, że już się nie zjawisz  – przytuliłam się do niego mocno. – Tęskniłam, no…
- Minął nie cały tydzień – zaśmiał się chłopak.
- I co z tego? – uśmiechnęłam się. – Ja zawsze tęsknie…
- Jak dziecko – pocałował mnie lekko w czoło. – Idziesz ze mną na spacer?
- Pewnie – złapałam go pod rękę i wyszliśmy na miasto.
            Nie wiedziałam, że Nowy Jork może być aż tak pięknym miastem… Ale co ja mogłam wiedzieć. Nigdzie nie jeździłam, no chyba, że czasami do Polski odwiedzić babcię. Tak, mam aż trzy babcię, to trochę dziwne dla innych, ale dla mnie to zawsze było normalne.  Wracając jednak do miasta... Cud, miód i malina. A jakie ciacha po ulicach chodzą. Mmm... Cioci Vai na pewno by się tu podobało! Zawsze uwielbia denerwować wujka, bo on jest strasznie o nią zazdrosny. Widać, że bardzo mocno ją kocha. Zazdroszczę im takiej miłości.
Starałam się nie zwracać uwagi na innych, chociaż było to ciężkie… Ale już mam swojego jedynego chłopaka, który jest najcudowniejszy na całym świecie. Oczywiście mówię tu o Louisie, który i tak nie wie co do niego czuje. Chciałabym zebrać się na odwagę i powiedzieć mu, jaki jest dla mnie ważny, wręcz najważniejszy… i to nie tylko jako przyjaciel, ale ktoś naprawdę o wiele bliższy mojemu sercu. Tylko że geny odziedziczyłam po rodzicach, to tak łatwo mi to nie przyjdzie. Nie potrafię mówić o swoich uczuciach, chociaż bardzo chciałabym się tego nauczyć. Na pewno ułatwiłoby mi to życie.
- I jak ci się podoba? – zapytał chłopak, siadając na kamiennej fontannie.
- Jest pięknie – powiedziałam, siadając koło niego.
- Ty jesteś piękniejsza – zaśmiał się i pocałował mnie w policzek.
- Przestań, bo się zarumienię! – uśmiechnęłam się szeroko. Lou był dla mnie wszystkim… Szkoda, że jestem od niego młodsza. Chociaż… Mama też była młodsza i jakoś jej to nie przeszkodziło w niczym. Raz kozie śmierć?
- Mam przestać mówić prawdę? – pogłaskał mnie po policzku.
- Umiesz doskonale kłamać kochany – wystawiłam mu język.
- Tak, tak – uśmiechnął się szeroko. – Chcesz coś do picia albo do jedzenia? Odbyłaś długą podróż.
- Chcę żebyś został i spędził miło ze mną czas.
- Amy… Ja… Chciałem ci coś powiedzieć – zaczął po chwili ciszy, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Tak?
- Nie mam zbyt dużo czasu, bo Tiffany na mnie czeka.
- Kto? – miałam najgorsze przeczucia.
- Moja dziewczyna – i teraz mój świat się zawalił. Pięknie... Zakochać się w zajętym facecie… Mam coś po mamusi.
- Co? – zapytałam spokojnie.
- Oj Amy... Nie znasz się na żartach. Doskonale wiesz, że uwielbiam cię denerwować – zaśmiał się, a ja myślałam, że zaraz go zabije.  – Coś taka blada?
- Nie ważne – powiedziałam i wstałam. – Serio masz dziewczynę?
- Nie, żadna mnie nie chce – uśmiechnął się lekko, poprawiając grzywkę. – Chociaż tak wiele tu ślicznotek i naprawdę wiele bym oddał żeby chociaż jedna się mną zainteresowała.
- Nie żartuj ze mnie więcej, proszę – momentalnie posmutniałam.
- Coś się stało? – wstał i lekko mnie przytulił.
- Nic… Naprawdę. Pomyślałam, że ty też nie będziesz miał dla mnie czasu.
- Kochana... Przecież dla ciebie zawsze mam czas. To się nie zmieniło – uśmiechnął się delikatnie, a ja poczułam, że nie wytrzymam. Zbliżyłam się delikatnie do niego i musnęłam jego usta. Chłopak momentalnie się odsunął. – Co robisz?
- Przepraszam – jęknęłam. – Nie chciałam.
- Amy… dlaczego to zrobiłaś? – spojrzał na mnie. Jego twarz wyrażała niepokój. Przez chwilę nie wiedziałam co mam powiedzieć, myślałam, próbowałam jakoś zacząć, ale stres ściskał moje gardło. Bałam się jego reakcji. W końcu nie chciałam żeby się na mnie obraził.
- Głupio się do tego przyznać, ale... zakochałam się w tobie... i tak jakoś wyszło – czułam jak robię się coraz bardziej czerwona. Żałowałam tego co zrobiłam? Nie, nie żałowałam. Właśnie cieszę się, że wreszcie zebrałam się na odwagę i to zrobiłam. Nie mogę całe życie udawać, że nic nie czuję.
- Amy… Wiesz, że nie możemy być razem? – zapytał, a ja poczułam się tak, jakbym miała się zaraz popłakać.
- Ciekawe dlaczego – spojrzałam mu w oczy.
- Bo jesteś taka młoda... Masz 16 lat. Nie mogę ci tego zrobić.
- Jeszcze coś? – zapytałam i przetarłam oczy z którym powoli wypływały łzy.
- Ja mieszkam teraz tu, a ty w Los Angeles... To strasznie daleko. Zakochasz się w kimś, albo ja... Skąd wiesz co się stanie?
- Nie ważne – podniosłam głowę i zaczerpnęłam powietrza. To wszystko było zbyt piękne, aby było prawdziwe. – Cieszę się, że ci to powiedziałam. To tyle. Cześć.
Ruszyłam przed siebie z uśmiechem na twarzy, ale także goryczą w sercu. Nie było mi łatwo. Myślałam, że jeśli mu powiem wszystko się ułoży, a jest jak zawsze. Powinnam to zrozumieć. Niektórzy nie zasługują na to, aby być szczęśliwym. Najwyraźniej ja właśnie należę do tego grona.
- Mała zaczekaj! – krzyknął za mną Lou i złapał mnie za rękę. – Zawsze byłaś i będziesz moją przyjaciółką.
- A może ja chce być kimś więcej – spojrzałam mu w oczy.
- Ty i te twoje widzi mi się.
- Nie uwierzę, że ty nigdy nie byłeś nieszczęśliwie zakochany.
- Byłem... I to nie jeden raz.
- Więc postaw się na moim miejscu. Niczego więcej od ciebie nie wymagam.
- Jesteś za młoda na miłość, a jak chcesz już kogoś kochać to znajdź sobie osobę w swoim wieku.
- I ty siebie nazywasz moim przyjacielem? Zachowujesz się jak drań, a powinieneś mi pomóc.
- Daj spokój... Ubzdurałaś sobie miłość, która nie istnieje, tylko dlatego, że spędzam z tobą naprawdę dużo czasu – spojrzałam mu w oczy i nie wierzyłam w to, co słyszę. On naprawdę uważał, że to wszystko to tylko mój wymysł… że nie mogłam się w nim zakochać, bo jestem za młoda. Ale wcale nie jestem taka młoda! Zasługuje na to żeby być w końcu szczęśliwą!    
Szybkim ruchem wyrwałam mu się i uciekłam przed siebie. Chciałam się gdzieś zaszyć i nie wyjść już nigdy. Usiadłam na ławce i spojrzałam dookoła, nie miałam pojęcia gdzie jestem. „To nie moje miasto” – pomyślałam. – „Jak dam sobie radę?”. Wszystko mi było jedno co się stanie. Pragnęłam tylko, żeby ktoś mnie pokochał... Ale kto by mnie chciał? Taką małą, rozwydrzoną dziewczynę. Pech odziedziczyłam po mamie.... Co ja takiego złego robię? Chce jak najlepiej dla każdego… Ale zapominam o sobie. No chyba mój największy problem.
Zaczęło się robić coraz bardziej ciemno... Słońce zaszło, a na niebie ukazał się ogromny księżyc. Mój telefon non stop dzwonił, jak nie tata, to Lou. Oczywiście nie miałam zamiaru odebrać. Bałam się, że będę miała problemy. To było pewne. Nie ma co, ale mój tata na pewno da mi karę do końca życia. Masakra jakaś.
Wstałam i ruszyłam w nieznane mi miasto… "Gdzie się podzieje?" – pomyślałam. Szłam przed siebie, wiedząc, że i tak nigdy nie będę szczęśliwa. Pesymistka? Czasem, a może nawet często. Za często.
Zaczął padać deszcz… Usiadłam pod mostem i patrzyłam w dal... Może teraz żałuje tych słów. Jestem zbyt wybuchowa... Nie umiem zamknąć jadaczki, a potem wychodzi takie coś... Chciałam, żeby się dowiedział, ale nie w taki sposób. Jak zawsze wszystko musi się niszczyć. Na co tak długo pracowałam... Czy nigdy nie mogę mieć spokoju? Chociaż chwili szczęścia... Czy to jest takie złe, że ja chce być chociaż raz szczęśliwa? Mam już tego dość... Położyłam się na ziemi i zamknęłam oczy. Było mi zimno. Mokro. Ale nie miałam innego wyjścia… „Muszę się przespać” – pomyślałam i odpłynęłam w ramiona Morfeusza.