Zatłoczone
lotnisko. Nie cierpię tego. Co ja tam robię? Obiecałam sobie, że ucieknę i tak
zrobiłam. Mam coś z mamy… Coraz więcej o niej się dowiaduje. Oczywiście tylko i
wyłącznie z pamiętnika, tak to z nikim nie mogę o niej porozmawiać. Każdy
reaguje za bardzo emocjonalnie na tematy związane z nią… albo unikają
odpowiedzi na moje pytania. Tak czy owak, nie jestem w stanie dowiedzieć się
niczego, co by mnie interesowało na temat mojej mamy.
Louis
wrócił do Nowego Jorku. A ja? Postanowiłam go odwiedzić. Chociaż uważałam to za
cholernie niebezpieczne, nieodpowiedzialne i głupie, jestem już w nowym,
nieznanym mi miejscu. Kochani, to NYC. Najwięcej problemów miałam z kupieniem
biletu... Ale od czego ma się starszych znajomych, tudzież rodzinę? Ma się te
znajomości. Poza tym, ciocia Vai nigdy nie odmówiła mi pomocy, nawet nie
pytając, po co mi bilet do Nowego Jorku…
W
Internecie znalazłam adres akademika w którym mieszka Lou. Od lotniska było z
10 minut drogi na nogach. Nie miałam pieniędzy. Musiałam sobie jakoś radę.
Pytałam ludzi o drogę, aż wreszcie znalazłam się przed dużym budynkiem.
- O boże – jęknęłam. –
Ciekawe jak ja się tam dostanę – lekko się skrzywiłam i weszłam do środka.
Czasami dobrze być
niskim, bo czmychnęłam na górę i nawet nikt mnie nie zauważył. Pokój 206...
Stanęłam przed drzwiami i zapukałam kilka razy. Otworzył mi jakiś zaspany chłopak w samych bokserkach.
- E… Przepraszam? Chyba
pomyliłam pokoje – powiedziałam i przeanalizowałam chłopaka wzrokiem.
- Kogo śliczna szukasz?
– zapytał chłopak, opierając się o futrynę.
- Louisa Crovena –
powiedziałam lekko zmieszana.
- Jest na zajęciach… Ale
jak chcesz maleńka to wejdź. Jestem sam – puścił do mnie oko, a mnie aż ciarki
przeszły.
- No nie wiem – trochę
się po przestraszyłam, ale... postanowiłam wejść.
Usiadłam na łóżku Lou i
spojrzałam na jego ścianę. Tak jak w jego domu. Pełno zdjęć, plakatów i różnych
notatek. Zawsze zapisuje na małych karteczkach rzeczy, o których nie chce
zapomnieć i przykleja je na ścianie czy przybija do korkowej tablicy.
- Co cię tu sprowadza? –
zapytał chłopak i usiadł obok mnie. – Taka ładna, młoda dziewczyna i sama w
takim dużym mieście? – położył mi rękę na policzku, a ja się odsunęłam.
- Chyba nie powinno cię
to interesować – odsunęłam się od niego, ale chłopak przysunął się znów. –
Możesz przestać?! – krzyknęłam i wstałam, a chłopak za mną. Złapał mnie w
pasie, tak mocno, że nie mogłam się ruszyć.
- I co teraz zrobisz? –
zapytał i spojrzał mi w oczy.
- Nie boję się, jeśli o
to ci chodzi – zawsze wujek Kendall uczył mnie, że nie mogę okazywać strachu,
bo inaczej mnie zniszczą. Chłopak tylko się zaśmiał. Usłyszałam, że ktoś
otwiera drzwi i do pokoju wszedł Louis.
- Stary, już jestem –
powiedział i zamknął drzwi. Gdy mnie zobaczył, osłupiał.
- Nie patrz się tak, a
mi pomóż! – krzyknęłam, a Lou szybko odepchnął ode mnie swojego kolegę i
wyprowadził mnie za drzwi.
- Co ty tu robisz?! –
krzyknął. – Powinnaś być w LA!
- Też się cieszę, że cię
widzę! – krzyknęłam. – Obiecałam ci przecież, że cię odwiedzę… Mam wolne teraz,
bo remontują nam szkołę – każda wymówka dobra, byleby mi uwierzył.
- Dlaczego mnie nie
uprzedziłaś, co? – westchnął. – Mam dziwnych kolegów...
- Zauważyłam. Myślałam,
że już się nie zjawisz – przytuliłam się do niego mocno. –
Tęskniłam, no…
- Minął nie cały tydzień
– zaśmiał się chłopak.
- I co z tego? –
uśmiechnęłam się. – Ja zawsze tęsknie…
- Jak dziecko –
pocałował mnie lekko w czoło. – Idziesz ze mną na spacer?
- Pewnie – złapałam go
pod rękę i wyszliśmy na miasto.
Nie
wiedziałam, że Nowy Jork może być aż tak pięknym miastem… Ale co ja mogłam
wiedzieć. Nigdzie nie jeździłam, no chyba, że czasami do Polski odwiedzić
babcię. Tak, mam aż trzy babcię, to trochę dziwne dla innych, ale dla mnie to
zawsze było normalne. Wracając jednak do miasta... Cud, miód i malina. A
jakie ciacha po ulicach chodzą. Mmm... Cioci Vai na pewno by się tu podobało!
Zawsze uwielbia denerwować wujka, bo on jest strasznie o nią zazdrosny. Widać,
że bardzo mocno ją kocha. Zazdroszczę im takiej miłości.
Starałam się nie zwracać
uwagi na innych, chociaż było to ciężkie… Ale już mam swojego jedynego
chłopaka, który jest najcudowniejszy na całym świecie. Oczywiście mówię tu o
Louisie, który i tak nie wie co do niego czuje. Chciałabym zebrać się na odwagę
i powiedzieć mu, jaki jest dla mnie ważny, wręcz najważniejszy… i to nie tylko
jako przyjaciel, ale ktoś naprawdę o wiele bliższy mojemu sercu. Tylko że geny
odziedziczyłam po rodzicach, to tak łatwo mi to nie przyjdzie. Nie potrafię
mówić o swoich uczuciach, chociaż bardzo chciałabym się tego nauczyć. Na pewno
ułatwiłoby mi to życie.
- I jak ci się podoba? –
zapytał chłopak, siadając na kamiennej fontannie.
- Jest pięknie –
powiedziałam, siadając koło niego.
- Ty jesteś piękniejsza
– zaśmiał się i pocałował mnie w policzek.
- Przestań, bo się
zarumienię! – uśmiechnęłam się szeroko. Lou był dla mnie wszystkim… Szkoda, że
jestem od niego młodsza. Chociaż… Mama też była młodsza i jakoś jej to nie
przeszkodziło w niczym. Raz kozie śmierć?
- Mam przestać mówić
prawdę? – pogłaskał mnie po policzku.
- Umiesz doskonale
kłamać kochany – wystawiłam mu język.
- Tak, tak – uśmiechnął
się szeroko. – Chcesz coś do picia albo do jedzenia? Odbyłaś długą podróż.
- Chcę żebyś został i
spędził miło ze mną czas.
- Amy… Ja… Chciałem ci
coś powiedzieć – zaczął po chwili ciszy, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Tak?
- Nie mam zbyt dużo
czasu, bo Tiffany na mnie czeka.
- Kto? – miałam
najgorsze przeczucia.
- Moja dziewczyna – i
teraz mój świat się zawalił. Pięknie... Zakochać się w zajętym facecie… Mam coś
po mamusi.
- Co? – zapytałam spokojnie.
- Oj Amy... Nie znasz
się na żartach. Doskonale wiesz, że uwielbiam cię denerwować – zaśmiał się, a
ja myślałam, że zaraz go zabije. – Coś taka blada?
- Nie ważne –
powiedziałam i wstałam. – Serio masz dziewczynę?
- Nie, żadna mnie nie
chce – uśmiechnął się lekko, poprawiając grzywkę. – Chociaż tak wiele tu
ślicznotek i naprawdę wiele bym oddał żeby chociaż jedna się mną
zainteresowała.
- Nie żartuj ze mnie
więcej, proszę – momentalnie posmutniałam.
- Coś się stało? – wstał
i lekko mnie przytulił.
- Nic… Naprawdę.
Pomyślałam, że ty też nie będziesz miał dla mnie czasu.
- Kochana... Przecież
dla ciebie zawsze mam czas. To się nie zmieniło – uśmiechnął się delikatnie, a
ja poczułam, że nie wytrzymam. Zbliżyłam się delikatnie do niego i musnęłam
jego usta. Chłopak momentalnie się odsunął. – Co robisz?
- Przepraszam –
jęknęłam. – Nie chciałam.
- Amy… dlaczego to
zrobiłaś? – spojrzał na mnie. Jego twarz wyrażała niepokój. Przez chwilę nie
wiedziałam co mam powiedzieć, myślałam, próbowałam jakoś zacząć, ale stres
ściskał moje gardło. Bałam się jego reakcji. W końcu nie chciałam żeby się na
mnie obraził.
- Głupio się do tego
przyznać, ale... zakochałam się w tobie... i tak jakoś wyszło – czułam jak
robię się coraz bardziej czerwona. Żałowałam tego co zrobiłam? Nie, nie
żałowałam. Właśnie cieszę się, że wreszcie zebrałam się na odwagę i to
zrobiłam. Nie mogę całe życie udawać, że nic nie czuję.
- Amy… Wiesz, że nie
możemy być razem? – zapytał, a ja poczułam się tak, jakbym miała się zaraz
popłakać.
- Ciekawe dlaczego –
spojrzałam mu w oczy.
- Bo jesteś taka
młoda... Masz 16 lat. Nie mogę ci tego zrobić.
- Jeszcze coś? –
zapytałam i przetarłam oczy z którym powoli wypływały łzy.
- Ja mieszkam teraz tu,
a ty w Los Angeles... To strasznie daleko. Zakochasz się w kimś, albo ja...
Skąd wiesz co się stanie?
- Nie ważne – podniosłam
głowę i zaczerpnęłam powietrza. To wszystko było zbyt piękne, aby było
prawdziwe. – Cieszę się, że ci to powiedziałam. To tyle. Cześć.
Ruszyłam przed siebie z
uśmiechem na twarzy, ale także goryczą w sercu. Nie było mi łatwo. Myślałam, że
jeśli mu powiem wszystko się ułoży, a jest jak zawsze. Powinnam to zrozumieć.
Niektórzy nie zasługują na to, aby być szczęśliwym. Najwyraźniej ja właśnie
należę do tego grona.
- Mała
zaczekaj! – krzyknął za mną Lou i złapał mnie za
rękę. – Zawsze byłaś i będziesz moją przyjaciółką.
- A może ja chce być
kimś więcej – spojrzałam mu w oczy.
- Ty i te twoje widzi mi
się.
- Nie uwierzę, że ty
nigdy nie byłeś nieszczęśliwie zakochany.
- Byłem... I to nie jeden
raz.
- Więc postaw się na
moim miejscu. Niczego więcej od ciebie nie wymagam.
- Jesteś za młoda na
miłość, a jak chcesz już kogoś kochać to znajdź sobie osobę w swoim wieku.
- I ty siebie nazywasz
moim przyjacielem? Zachowujesz się jak drań, a powinieneś mi pomóc.
- Daj spokój...
Ubzdurałaś sobie miłość, która nie istnieje, tylko dlatego, że spędzam z tobą
naprawdę dużo czasu – spojrzałam mu w oczy i nie wierzyłam w to, co słyszę. On
naprawdę uważał, że to wszystko to tylko mój wymysł… że nie mogłam się w nim
zakochać, bo jestem za młoda. Ale wcale nie jestem taka młoda! Zasługuje na to
żeby być w końcu szczęśliwą!
Szybkim ruchem wyrwałam
mu się i uciekłam przed siebie. Chciałam się gdzieś zaszyć i nie wyjść już
nigdy. Usiadłam na ławce i spojrzałam dookoła, nie miałam pojęcia gdzie
jestem. „To nie moje miasto” – pomyślałam. – „Jak dam
sobie radę?”. Wszystko mi było jedno co się stanie. Pragnęłam tylko, żeby
ktoś mnie pokochał... Ale kto by mnie chciał? Taką małą, rozwydrzoną
dziewczynę. Pech odziedziczyłam po mamie.... Co ja takiego złego robię? Chce
jak najlepiej dla każdego… Ale zapominam o sobie. No chyba mój największy
problem.
Zaczęło się robić coraz
bardziej ciemno... Słońce zaszło, a na niebie ukazał się ogromny księżyc. Mój
telefon non stop dzwonił, jak nie tata, to Lou. Oczywiście nie miałam
zamiaru odebrać. Bałam się, że będę miała problemy. To było pewne. Nie ma co,
ale mój tata na pewno da mi karę do końca życia. Masakra jakaś.
Wstałam i ruszyłam w
nieznane mi miasto… "Gdzie się podzieje?" –
pomyślałam. Szłam przed siebie, wiedząc, że i tak nigdy nie będę szczęśliwa.
Pesymistka? Czasem, a może nawet często. Za często.
Zaczął padać deszcz…
Usiadłam pod mostem i patrzyłam w dal... Może teraz żałuje tych słów. Jestem
zbyt wybuchowa... Nie umiem zamknąć jadaczki, a potem wychodzi takie coś...
Chciałam, żeby się dowiedział, ale nie w taki sposób. Jak zawsze wszystko musi
się niszczyć. Na co tak długo pracowałam... Czy nigdy nie mogę mieć spokoju?
Chociaż chwili szczęścia... Czy to jest takie złe, że ja chce być chociaż raz
szczęśliwa? Mam już tego dość... Położyłam się na ziemi i zamknęłam oczy. Było
mi zimno. Mokro. Ale nie miałam innego wyjścia… „Muszę się przespać” –
pomyślałam i odpłynęłam w ramiona Morfeusza.