17/08/20

Rozdział XXI


Z perspektywy Jamesa
Otworzyłem drzwi od komisariatu, aby wpuścić Izę pierwszą. Zanim kobieta zdążyła wejść, jakiś gościu wyskoczył jak oparzony ze środka, potrącając Croven.
- Uważaj jak leziesz, palancie! – krzyknęła za nim. Ten tylko się odwrócił i pokazał jej środkowy palec. – Czy to nie był…
- Był – powiedziałem, patrząc na odchodzącego Shanona. W środku zaczęło się we mnie gotować, ale przy nich chciałem zachować spokój. Brunetka jednak poczuła, że coś jest nie tak.
- Chodź – złapała mnie za rękę – nie przejmuj się nim.
Starałem się odgonić od siebie wszystkie najgorsze myśli. Sam fakt tego, że Amy była na tym komisariacie, a on stąd wyleciał jak poparzony, niczego dobrego nie wróży. Poza tym, pracowała dla niego! Do tej pory nie podoba mi się ta sytuacja, ale staram się nie poruszać jej przy Amy, aby jeszcze bardziej się z nią nie kłócić. Ona sama z siebie daje mi strasznie w kość.
- Tato, obiecuje, że nic złego nie zrobiłam! – krzyknęła Amy, gdy tylko mnie ujrzała. – Ja nic nie zrobiłam!
- Za niewinność by was na pewno tutaj nie przywieźli – zaśmiała się Iza, patrząc na Louisa – a ty, co mi powiesz?
- Przepraszam? – jęknął brunet, a ja tylko zaśmiałem się cicho. Moja córka wpędzi go w niezłe tarapaty. Mogę się założyć. Z roku na rok robi się coraz gorsza.
Chwilę później policjant poprosił całą naszą piątkę na przesłuchanie. Młodzi nie mogli zostać sami, bo nie byli pełnoletni. Mi ta sytuacja jak najbardziej pasowała. Zważywszy na to, że czyn, którego się dopuścili nie był aż tak groźny, pozwolono im zostać w jednym pomieszczeniu.
- Niech pan posłucha – zaczął Lou – Amy chciała tylko z nią porozmawiać.
- Z panią Taylor? – zapytał policjant, notując każde słowo.
- Tak – odparła blondynka – chciałam się tylko dowiedzieć – spojrzała na mnie – czy nie jest przypadkiem moją mamą.
- Czy naprawdę na głowę upadłaś – szepnąłem. – Twoja mama nie żyje od 12 lat!
- Co nie oznacza, że nie mogę wierzyć, że jednak żyje! – Amy podniosła się gwałtownie. – Jakbyś miał szansę ją zobaczyć, od razu zmieniłbyś zdanie…
- Twój tata ma rację, Amy – powiedział Josh. – Twoja mama nie żyje i nie możemy nic z tym zrobić.
- Wujku, jak ty nic nie rozumiesz – jęknęła, opadając na krzesło. Lou delikatnie objął ją ramieniem i pocałował w czoło.
- Ona nie żartuje, panie Maslow – zaczął Louis. – Sam jej o tym powiedziałem. To moja profesorka. Długo się wahałem, ale jestem pewien… Jeśli nawet nie jest ciocią Angeliką, to na pewno ma z nią coś wspólnego, uwierzcie nam.
Spojrzałem na nich niepewnie… Wiedziałem, że Ang nie żyje, wiedziałem, że nie możliwym jest, aby przeżyła tamtego dnia. Jednak, patrząc na nich, wiedziałem, że nie zmyślają. Amy nie zaangażowałaby się tak w tę sprawę, gdyby nie miała chociaż odrobiny wiary. Nie mówiąc już o Louisie, który jest rozważnym chłopakiem i nie pakuje się w byle co. Miałem mieszane uczucia. Chciałem im wierzyć, ale nie potrafiłem znów zacząć myśleć o Angel, jako żywej osobie. Już za długo żyłem ze świadomością, że jej nie ma i już nigdy jej nie będzie. Każda myśl o niej rozdrapywała stare rany, które już dawno powinny się zasklepić. Moja ukochana nie żyła dwanaście lat… umarła na moich rękach. Co noc śni mi się ten koszmar… nie było możliwości, aby nagle ożyła.
Po zakończonym przesłuchaniu, policjant pozwolił nam wrócić do domu. Mieliśmy tylko nie wyjeżdżać z kraju, a sprawa trafi do sądu w Los Angeles, jeśli pani Taylor nie wycofa zażalenia. Nie chciałem, aby nasze dzieci miały wyrok na karku, mimo młodego wieku.
- Ja to załatwię – powiedziała moja córka, wychodząc z komisariatu – tylko potrzebuje czasu.
- Nie pozwalam ci do niego iść – powiedział młody Croven. – Adrian jest złym człowiekiem.
- Zgadzam się z tobą, Lou – odrzekłem. – Dlatego masz zakaz kontaktowania się z nim. Wiem, że ta cała Taylor jest jego dziewczyną, ale nie interesuje mnie to. Albo uda wam się załatwić to z nią, albo macie rozprawę w sądzie.
- Ale tato – jęknęła młoda.
- Nie ma „ale tato”. Nabroiliście i musicie się postarać, aby wszystko skończyło się dobrze.
- Przeprosicie ją i może ustąpi – powiedziała Iza. – Na pewno nie jest taką jędzą.
- Jakby cię ktoś kochanie śledził, to nie wiem czy byłabyś taka chętna żeby mu to wybaczyć – zaśmiał się Josh.
- Ja wierzę w dobro ludzi – brunetka uśmiechnęła się.
Chwilę później zapadła między nami cisza. Dzieci nie odezwały się do nas słowem, aż do samego hotelu. Czuły, że zrobiły źle i mogło się to nie ciekawie skończyć – wiem o tym. Spoglądając co chwilę na Amy, zdałem sobie sprawę jak mocno cierpi, że uwierzyła nawet w to, że jej mama może żyć. Nie chciałem jej udowodnić, że to nie może być prawda, ale bałem się, że jeśli tego nie zrobię, wpadnie w jeszcze gorsze tarapaty. Musiałem im jakoś pomóc, tylko nie wiedziałem jak.

02/08/20

Rozdział XX


- My naprawdę nie chcieliśmy nic złego! – krzyknęłam, gdy policja zabierała nas spod domu pani Taylor.
- Pani Mia Taylor zgłosiła, że ją obserwujecie i boi się o swoje życie – powiedział jeden z policjantów.
- Ale pani profesor! – krzyknął Louis. – Ona chciała tylko z panią porozmawiać!
- Panie Lousie, niech pan zrozumie, że ja nie mogę być jej matką – zaczęła blondynka, wychodząc ze swojego domu i krzyżując ręce na klatce piersiowej – nawet jej nie znam, a poza tym, nie mam dzieci, a mój chłopak nie chce ich mieć.
- Musimy jechać – policjant wepchnął nas do radiowozu, chwilę porozmawiał jeszcze z nauczycielką Crovena i odjechaliśmy. Nie rozumiem co jej robi za różnicę, gdyby ze mną porozmawiała! Nie chciałam jej przecież zrobić krzywdy, tylko ją poznać! Spojrzałam na chłopaka, był załamany. Wiedziałam, że wkopałam nas w niezłe bagno, ale sam się na to zgodził. Chciał mi pomóc, a teraz obydwoje jedziemy w radiowozie i zapewne będziemy mieli przekichane.
Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Od samego początku wiedziałam, że nie był to dobry pomysł, aby iść do jej domu, ale jakaś dziwna siła ciągnęła mnie tam. Nie mogłam po nocach spać, nie mogłam normalnie jeść, chciałam raz na zawsze zakończyć tę historię, chciałam dowiedzieć się ile potrzebowałam, aby ukoić moje zszargane nerwy. Jednak nic nie wyszło nam tak, jak powinno.
Z perspektywy Jamesa
- Nie wiecie, gdzie oni się znów podziali? – zaśmiałem się, jedząc śniadanie z państwem Croven, w kawiarence, która znajdowała się obok hotelu. Siedziałem przy okrągłym stoliku z Izą, bo Josh gdzieś zniknął. Ranek był piękny, chłodny, ale słoneczny. Ptaki cicho śpiewały, siedząc na pobliskim drzewie, roznosząc pozytywną aurę.
- Wiesz doskonale, że to są dzieci – uśmiechnęła się Iza i zaczęła pić powoli gorącą jeszcze kawę.
- Dlatego tym bardziej się obawiam – spojrzałem na Josha, który bardzo gestykulował przy rozmowie przez telefon. Był zdenerwowały, prawie purpurowy. – Mam nadzieję, że nic złego się nie stało – zwróciłem się do brunetki, nie odwracając wzroku od jej męża. Ona jednak nie odpowiedziała nic, tylko machnęła ręką. Chwilę później Josh podszedł do nas i spojrzał wzrokiem, jakby chciał zaraz kogoś zabić. – Co się stało?
- Nasze cudowne dzieci zatrzymała policja – powiedział Josh, bezwładnie opadając na krzesło.
- Dlaczego mnie to nie dziwi – szepnąłem.
- Ale za co?! – krzyknęła kobieta. Josh wytłumaczył nam całą sytuację. Śledzenie jakieś profesorki? Muszę zapisać, bo jeszcze tego nie było… ale nie byłem zły. Nawet nie byłem zdenerwowany. Amy przyzwyczaiła mnie do swoich „odpałów”. Współczułem jednak rodzicom Louisa, oni jak widać nie byli do tego przyzwyczajeni...
Zapłaciliśmy za śniadanie, a później udaliśmy się na komisariat. Stwierdziłem, że spacer dobrze nam zrobi, aby nie wybuchnął gniewem przy dzieciach. Iza lamentowała całą drogę, a Josh starał się jakoś ją uspokoić. Ja wiedziałem jednak, że cała wina leży po stronie mojej córki i wcale nie było mi dobrze z tą myślą. Musiałem ją w końcu jakoś utemperować, bo jej zachowanie już dawno przekroczyło dopuszczalny poziom.
Z perspektywy Amy
- Powiedz mi, jesteś z siebie zadowolona? – zapytał mnie Lou, patrząc mi prosto w oczy. – Naprawdę tego chciałaś?
- Doskonale wiesz, że nie tak to miało wyglądać! – warknęłam. – Chciałeś mi pomóc, więc już nie narzekaj.
- Chociaż będę miał nauczkę na przyszłość żeby tego nie robić  - spojrzał na mnie złym wzrokiem. – Mimo, że jesteś moją dziewczyną to naprawdę mam ochotę cię momentami zabić i zakopać w ogródku!
- A może i dobrze byś zrobił – jęknęłam, a chłopak tylko wywrócił oczami.
- Jesteś nieznośna – odetchnął głęboko – ale nie wiem co by było, gdybyś była inna – złapał mnie za rękę i delikatnie wplótł swoje palce w moje. – Kocham cię, ale proszę, więcej tak nie róbmy, bo mnie jeszcze ze studiów wywalą – zaśmiał się słodko.
- Nie będziemy, nie mam takiego zamiaru. Koniec z tym – zaśmiałam się. Nagle na komisariat weszła pani Mia, a za nią… nie, nie nie… to nie pojęte, co on tutaj robi? – Lou, patrz – wskazałam palcem na mężczyznę.
- Adrian?! – krzyknął niebieskooki. – Oni go tu tak wpuszczają?! – spojrzałam na panią Taylor i Adriana. Oczom nie wierzyłam… Shanon objął ją w pasie i pocałował. Chciałam zerwać się z krzesła i przywalić mu w tej głupi ryj, ale zapomniałam, że jestem przypięta kajdankami i upadlam na ziemię. – Uważaj.
- Chyba sobie rękę z barku wyrwałam – zaczęłam delikatnie masować obolałe miejsce.
Ta sytuacja wydawała mi się coraz dziwniejsza. Najpierw pani Taylor przypomina mi moją mamę, a teraz jeszcze Adrian jest jej chłopakiem? Poza tym, kto by chciał mieć faceta, który prowadzi klub ze striptizem i siedział za zabójstwo… Chyba, że ona o niczym nie wie. Tym bardziej dziwne, że jeszcze wszystkiego się nie domyśliła. Moim zdaniem trudno się nie domyślić. Poza tym, w co drugiej gazecie o tym trąbią.