21/08/19

Rozdział VIII


Z perspektywy Louisa
- Jak to uciekła?!
- Zniknęła… Po prostu zniknęła, nie mówiąc nam nic. Powiedz, że jest z tobą – to błaganie w głosie ojca Amy… Nie wytrzymałem napięcia.
- Była. Mi też uciekła – powiedziałem cicho.
- Jak mogłeś pozwolić jej odejść?! – krzyknął na mnie. – Jest jeszcze takim małym dzieckiem!
- Panie Maslow – zacząłem.
- Nie Louis, jak mogłeś na to pozwolić? Ona traktuję cię jak rodzinę, jak brata…
- Niech pan posłucha! – krzyknąłem. – Nie wiem co się z nią dzieje, ale postaram się ją znaleźć, a panu radzę, żeby wreszcie pan się  nią zajął, bo ona jest samotna…
- Będziesz mnie pouczał? – warknął.
- Jeśli pan sam nie potrafi tego dostrzec, to tak…
Szanowałem ojca Amy, ale wkurzało mnie jego zachowanie. Nie był najlepszym ojcem na świecie, nie był nawet przeciętny, a zachowywał się tak, jakby nie miał sobie nic do zarzucenia. Moim rodzicom jego zachowanie też nie pasowało… Mój tata zawsze dbał o ciocię Angel, była dla niego jak siostra, więc związał się emocjonalnie z Amy. Nie raz chciał pomóc Jamesowi, ale on na to nie pozwalał. Nie wiem dlaczego aż tak się nie lubią, ale był samotnym ojcem, a moja mama by mu na pewno pomogła… moi rodzice by pomogli… dla cioci. W końcu ona dużo nam pomogła. Przez pierwsze 5 lat mojego życia zajmowała się mną, kiedy rodzice chodzili do pracy i nie mieli mnie z kim zostawić. Nawet jak była w ciąży to im nie odmówiła. Chociaż czasami była tak zmęczona, że usypiała u nas przed telewizorem. Później przychodziła do nas z Amy. Tak mama mówiła. Myślałem, że to moja siostra i bardzo ją polubiłem. Oczywiście rozczarowaniem dla mnie było, gdy dowiedziałem się, że to nie moja siostra i nie mogę być dla niej najlepszym bratem na świecie. Podobno płakałem dwa dni z tego powodu. Wtedy ciocia Angelika powiedziała, że nie muszę być z kimś spokrewniony więzami krwi, aby być dla niego bratem. Spodobało mi się to. Obiecałem sobie wtedy, że będę bratem dla Amy, już na zawsze… że będę ją chronić przed każdym złem tego świata i nie dam jej nikomu skrzywdzić. Szkoda tylko, że pozwoliłem jej odejść w tak banalny sposób… i nawet nie wiem gdzie może być.
Z perspektywy Amy
            Już nawet nie wiem, który dzień tutaj jestem… Nie wiem ile jeszcze tu spędzę, ani czy w ogóle jeszcze kiedyś zobaczę moich bliskich. Niepewność mnie zabijała od środka, ale wiedziałam, że nie robię źle. Zawsze miałam za dobre serce. Chciałam pomagać wszystkim bez względu na konsekwencje. Mama była taka sama. Tylko, że ja nie chciałabym skończyć jak ona.
- Chyba nie jest ci tak źle u nas – powiedział Adrian, wręczając mi pudełko z jedzeniem.
- Jest ok – szepnęłam – tylko, że wolałabym być w domu.
- Obiecuję ci, że już niedługo – usiadł obok mnie. – Później będziesz mogła zrobić co chcesz. Pozwać mnie za porwanie czy coś… swoje się już nasiedziałem, nie boję się.
- Wiesz – zaczęłam po chwili zastanowienia – mimo tego wszystkiego – pokazałam ręką na zimne i ponure miejsce, w którym spałam – nie mam zamiaru cię pozywać. Mimo wszystko czuję się tu dobrze.
- Nie jesteś szczęśliwa w LA? – zapytał, przysuwając się bliżej.
- Tata widzi tylko problemy. Zajmuje się pracą, a na mnie potrafi tylko krzyczeć – szepnęłam. – Chciałabym, aby chociaż raz pokazał mi, że jestem dla niego najważniejsza. Teraz pewnie nawet nie zauważył, że mnie nie ma – posmutniałam.
            Adrian nie powiedział nic. Objął mnie tylko ramieniem, a później na odchodne poczochrał mnie po włosach. Może to dziwne zabrzmi, ale nie chciałam stąd odchodzić. Byłam tylko zabawką w ręce Adriana, ale chociaż mnie „podziwiali”. Tak no, w pewnym sensie. Dziwne uczucie, gdy słuchanie gwizdów, gdy tańczysz, sprawia ci radość… ale mi sprawiała. Poza tym, przecież nic złego mi się nie dzieje… nie oddaje się za pieniądze, a to tylko niewinny taniec. Nikomu nie robię nim krzywdy… a mogę pomóc.
Z perspektywy Logana
            Minęło dopiero kilka dni, odkąd Amy z nami nie ma. Martwiłem się o nią, to jasne, ale wiedziałem, że jest mądra i zaradna. Da sobie radę. Jednak nie zmieniało to faktu, że chciałbym mieć ją obok. Była jeszcze za młoda na takie wycieczki, na tak długie wycieczki. Szkoda, że nie powiedziała, że ma zamiar wyjechać… ale w sumie, nie dziwię jej się. Sam bym nie wytrzymał dłużej w tym domu, gdyby nie obecność Violette. Daje mi siłę, aby przetrwać każdy kolejny dzień.
- Nie mogę tak dłużej! – krzyknął nagle James. – Może jej się coś stało, a ja na dupie siedzę, zamiast jej szukać!
- Niby co chcesz zrobić? – zapytałem, trzymając Vai na kolanach.
- Ja to bym coś zjadła – powiedziała nagle moja żona.
- Vai! Nie myśl teraz o jedzeniu! Musimy coś zrobić, aby poszukać Amy! – krzyknął Maslow.
- No wiem, wiem – posmutniała – ale ja na głodnego nic racjonalnego nie wymyślę.
- A kiedykolwiek coś racjonalnego wymyśliłaś? – syknął James.
- Dość! – krzyknąłem. – Bo się pozabijamy zaraz – spojrzałem na Vai, która była już chętna iść po piłę. – Nie popadajmy w paranoję!
- To nie twoje dziecko, Logan – Maslow wstał z kanapy. – Nie wiesz co teraz czuję i jak bardzo się o nią martwię.
- Ale w porównaniu do ciebie, my się chociaż nią interesujemy – dodała swoje pięć groszy Vai, krzyżując ręce na klatce. James obrażony wyszedł, trzaskając drzwiami. Popatrzyłem na nią ze złą miną. – No co? Wiesz, że mam rację – oj tak. Miała rację… miała cholerną rację, ale przecież głośno tego nie powiem. Nie chcę awantury. Nie chcę, aby jeszcze w domu nie było życia. Wystarczająco martwimy się o Amy. Każdy przeżywa to na swój indywidualny sposób, ale wszyscy bardzo chcemy, aby w końcu do nas wróciła.