18/02/15

Rozdział LXXV



                Pięknie okryty stół stał na środku plaży na tle zachodzącego słońca, które odbijało się w toni czystej, niebieskiej wody. Wszystko było dopracowane na ostatni guzik: świece, dekoracja stołu, duże serce ułożone na piasku z płatków róż.
- Po co to wszystko? - zapytałam.
- Bo cię kocham - szepnął mężczyzna - i... mam dla ciebie niespodziankę.
                Chłopak uklęknął na kolano, wyciągnął zza siebie małe, czerwone pudełeczko i rzekł:
- Angeliko Kamińska - spojrzał mi w oczy - jesteś najcudowniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałem. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, ba w Kosmosie! Pragnę, żebyś zawsze była obok mnie i nadal mnie wspierała... A przede wszystkim, żebyś nadal mnie kochała tak, jak kochasz mnie teraz - otworzył pudełko i uśmiechnął się do mnie. - Bardzo cię kocham - powiedział - zostaniesz moją żoną?
                Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Zatkało mnie. Nigdy nie spodziewałam się, że może mnie o to zapytać. Nie oznacza to, że nie chciałam - pragnęłam tego - ale tak długo czekałam, że nie mogłam w to uwierzyć.
- Jeśli nie chcesz to zrozumiem - szepnął.
- Nie, nie - zaśmiałam się. - Oczywiście, że zostanę twoją żoną - uśmiechnęłam się, a chłopak chyba nie mógł w to uwierzyć. Po chwili wstał i mocno mnie przytulił. Uniósł mnie do góry i zakręcił dookoła. Spojrzał w oczy i namiętnie pocałował.
- Nawet nie wiesz jak cię kocham - powiedział.
- Ja ciebie mocniej.

Jakiś czas później...

                Minęły cztery lata, a wszystko w moim życiu się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni. Moja mała kruszynka jest już taka duża. Jest cudowną, kochaną dziewczynką, która powoduje na naszych twarzach uśmiech. Każdy twierdzi, że to mały, słodki Aniołek. Bardzo ją kochamy, a James spełnia się w roli ojca. Nigdy nie widziałam go aż tak szczęśliwego, jak jest teraz. Często mi powtarza, że bardzo mnie kocha i wreszcie w jego życiu pojawiła się osoba, która tyle dla niego robi, kocha go i jest, to chyba dla niego najważniejsze. Moje życie jest cudowne. Nareszcie czuję, że ktoś mnie kocha.
- Angelika jesteś gotowa? - zapytała Demi, wchodząc do pokoju. - Musimy już jechać.
- Tak, tak, już - spojrzałam w lustro, oglądając ostatni raz moje odbicie. Nie mogłam uwierzyć, że ten dzień nadszedł dziś... Wychodzę za Jamesa... To takie nieprawdopodobne. Tyle na to czekałam, a dziś się boję. Zapytacie Czego można się bać? A jednak... Naprawdę nie chce żeby to wszystko się zepsuło. Pragnę być z nim już na zawsze.
- Pośpiesz się, proszę - szepnęła Lovato.
- Już idę - odetchnęłam głęboko i wyszłam z pokoju. Zeszłam schodami na dół i spojrzałam na wszystkich... Chyba im się podobało to, jak wyglądam. - Gdzie James?
- Pojechał - zaśmiał się Schmidt.
- To dobrze... - szepnęłam. Mężczyzna złapał mnie za rękę i jak małą dziewczynkę okręcił wokół własnej osi.
- Jesteś piękna - szepnął - nie spodziewałem się, że możesz aż tak cudownie wyglądać.
- Ja też nie - zaśmiałam się. - Ale co ty tu jeszcze robisz?
- Zdążę - uśmiechnął się - James się nie obrazi. A właśnie, miałem ci coś dać - wyciągnął z kieszeni mała, niebieską kokardkę. - Pewnie jej nie pamiętasz, ale należała do ciebie - przypiął mi  ją we włosy. - Dałem ci ją jak byłaś mała, ale wreszcie o niej zapomniałaś. A teraz spokojnie mogę ci ją oddać. A jak zwyczaj każe coś niebieskiego masz - zaśmiał się.
- Pożyczonego też - zaśmiałam się pokazując mu złote kolczyki Pauline.
- Nieźle - zaśmiał się.
                Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodów, a Kendall wskoczył na motor i odjechał. Droga od domu chłopaków aż do Kościoła dłużyła mi się niemiłosiernie. Bałam się, że mu się nie spodobam albo coś pójdzie źle. Chciałam żeby ten dzień był idealny, niezapomniany, niesamowity... bo jedyny w życiu. Podobno tylko raz człowiek zakochuje się tak prawdziwie. Czuję, że to już nadeszło.
                Nasza biała limuzyna pojechała pod Kościół . Odetchnęłam głęboko i wysiadłam, lekko mrużąc oczy. "Boje się" - szepnęłam do siebie. "Strasznie się boje".

Z perspektywy Jamesa

                Stałem w Kościele wraz z Joshem, Loganem i Carlosem. Nogi miałem jak z waty, a ręce nie przestawały mi dygotać. Bałem się, pewnie każdy w mojej sytuacji by się denerwował.
- Stary, wszystko będzie dobrze - szepnął Logan. - Tylko się nie denerwuj tyle bo pikawa mi wybuchnie - zaśmiał się.
- Jest dobrze... - uśmiechnąłem się lekko, a do Kościoła wbiegł Kendall. - Gdzie się podziewałeś?
- Musiałem pierwszy zobaczyć Angel - wystawił mi język. - Wygląda nieziemsko.
- W to nie wątpię - uśmiechnąłem się.
                Nagle usłyszałem marsz weselny. Wszyscy wstali, a drzwi Kościoła otwarły się ukazując piękna postać, którą tak doskonale znałem. Biała, koronkowa sukienka opinała się na talii mojej ukochanej, delikatnie upięte włosy dodawały jej uroku. Wyglądała cudowniej niż sobie wyobrażałem. Podeszła do ołtarza. Ściągnąłem z jej twarzy welon i spojrzałem w jej ślicznie błyszczące oczy.
- Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć związkiem małżeńskim... - zaczął Ksiądz, a ja zatopiłem się w jej cudownych oczach. W tamtej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo ona tutaj była. Moje marzenia się spełniły... Wreszcie będę mógł spełnić się jako ojciec i mąż. Jeszcze wybuduje dom i zasadzę drzewo i wszystko w moim życiu będzie wypełnione. Czy mógłbym chcieć coś więcej?
- Czy ty, Angeliko, bierzesz sobie Jamesa za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuścisz aż do śmierci?
- Ślubuję - odpowiedziała, patrząc mi w oczy i założyła mi obrączkę na palec.
- Czy ty, Jamesie, bierzesz sobie Angelikę za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ją nie opuścisz aż do śmierci?
- Ślubuje - uśmiechnąłem się szeroko.
- Ogłaszam was mężem i żoną - powiedział Ksiądz - możesz pocałować pannę młodą.
- Pozwolisz? - zapytałem Angel.
- Oczywiście - zaśmiała się, a nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku.

Z perspektywy Angeliki

                Wraz z wypowiedzeniem słowa "ślubuje" wszystkie moje strachy minęły. Byłam najszczęśliwsza na świecie! Zostaliśmy sami w Kościele. Poszliśmy podpisać jakieś papiery na zakrystię, a później gdy już wychodziliśmy, zatrzymałam się na środku Kościoła, patrząc jeszcze raz na ołtarz.
- Chodź tu moja śliczna pani Maslow - chłopak złapał mnie w pasie i pociągnął w swoją stronę. - Teraz cię już nikomu nie oddam - śmiał się.
- Na pewno? - usłyszałam znajomy głos i obróciłam się powolnym ruchem.
- Adrian... - szepnęłam.
- Czego tu chcesz?! - krzyknął James.
- Twojej śmierci, Maslow - wyciągnął broń i zaczął celować w jego stronę.
- Zostaw nas, błagam - zaczęłam płakać. Nagle do Kościoła weszła Halston i Victoria.
- Są moje kruszynki - zaśmiał się Adrian. - James, Angelika poznajcie moją lewą i prawą dłoń - uśmiechnął się szyderczo.
- Vic... Jak mogłaś... - szepnęłam.
- Jakoś mogłam - zaśmiała się - nigdy mi na was nie zależało. Tym bardziej na Carlosie.
- Jesteś zwykłą suką... - szepnęłam.
- Zamknij się! - Adrian zaczął wymachiwać bronią. - Chcesz wyjść czy patrzeć na śmierć swojego chłoptasia?
- Dlaczego mi to robisz, Adrian?! -zaczęłam płakać, a James mnie przytulił.
- Nie chciałaś być ze mną... A mówiłem żebyś mi się nie sprzeciwiała... - zaczął mierzyć w stronę Jamesa. - Teraz to już koniec.
                Mocno przytuliłam się do Jamesa, w tej samej chwili usłyszałam huk... A później ból.

Z perspektywy Jamesa

                Angelika spojrzała mi w oczy, a później upadła... W momencie na ziemi pojawiła się plama krwi.
- Adrian, coś ty zrobił! - krzyknęła Vic. Shanon rzucił broń i uciekł, a za nim Victoria i Halston. Szybko zadzwoniłem na pogotowie. Upadłem na kolana i patrzyłem na moje maleństwo...
- Kochanie proszę, spójrz na mnie - płakałem.
- Spokojnie - powiedziała cicho. - Wszystko jest w porządku... Nie martw się - patrzyła na mnie jeszcze chwilę, później zaczęła krztusić się krwią, a za chwilę już nie oddychała.
- Angel? Kochanie? Nie zostawiaj mnie... - szepnąłem i zacząłem jeszcze bardziej płakać, a ona... już nie żyła. Nawet gdy przyjechało pogotowie, nic nie dało się zrobić. Adrian chciał zniszczyć mi życie... I udało mu się to. 

                I tak zakończyła się nasza historia... Niby krótka, ale pełna miłości... Zawsze kochałam Jamesa - to prawda, ale nikt nie pomyślał, że na naszej drodze znajdziemy tyle przeszkód, która wcześniej czy później wszystko zniszczą. Chciałam żyć długo i szczęśliwie... Żyłam krótko, ale byłam szczęśliwa. Najszczęśliwsza na całym świecie. Gdybym miała możliwość wybrać sobie przyszłość, nie zmieniłabym nic, bo wiem, że ta zmiana zabrałaby mi Jamesa... Nie miało to możliwości przetrwania, ale i tak cieszę się, że go spotkałam...

***
No to co? Koniec... Dziękuję Wam za 34 miesiące i 6 dni spędzonych ze mną... To był naprawdę najcudowniejszy czas mego życia :)
Kocham Was <3
Nie zapomnijcie o mnie... Proszę.

30/01/15

Rozdział LXXIV


                 Obudziłam się wtulona w Jamesa.. Spojrzałam na jego śliczną twarzyczkę, uśmiechnęłam się delikatnie myśląc, że mam straszne szczęście mając kogoś takiego jak on. Powoli wymknęłam się z łóżka do łazienki. Stanęłam przed lustrem, patrząc na mój zaokrąglony brzuch. Zaczął się już szósty miesiąc.. Kto by pomyślał, że to tak szybko minie.
                Usiadłam na skraju wanny, patrząc  w podłogę.. „Boję się” – pomyślałam. Ja nie dam rady urodzić dziecka, a co dopiero go wychować.. To zbyt trudne zadanie jak na tak młodą dziewczynę jak ja. Prawdą jest to, że przecież mogłam się zabezpieczyć z Jamesem i do tego by nie doszło, ale kto myślał o takich sprawach w tamtym momencie. Chociaż mogłam pomyśleć.. to nie boli w końcu, a pokutować będę całe życie.
- Kochanie, jesteś tam? – usłyszałam głos Jamesa.
- Tak, tak – powiedziałam. – Już wychodzę, poczekaj chwilę – przekręciłam zamek w drzwiach i wyszłam z łazienki.
- Nie zamykaj mi się następnym razem – zaśmiał się. – Jeśli coś by się stało, to muszę mieć do ciebie jak najszybszy dostęp - położył mi rękę na policzku. - Nie daruje sobie, gdy coś ci się stanie.
- Kracz, kracz – wystawiłam język, a Jazz pokręcił głową. – Wiesz, że nic się nie stanie.. Nie martw się, naprawdę.
                Całe dnie spędzaliśmy razem, aż wreszcie nadszedł czas, żeby chłopcy pojechali w trasę.. James za nic nie chciał się na to zgodzić, nie teraz kiedy ma mnie przy sobie. Upierał się dość długo i dopiero szantaż przesądził o wszystkim – jadą. Wiem, że nie będzie łatwo, ale będę musiała jakoś sama dać radę. W końcu nie jestem już taką małą dziewczynką, która nie umie dać sobie rady sama. Jestem silna.. I wiem o tym.
- Uważaj na siebie, proszę – powiedział, całując mnie delikatnie.
- Będę.. Obiecuje skarbie – uśmiechnęłam się lekko. Przytuliłam się do niego i delikatnie pogłaskałam po plecach. – Nie martw się.. Wszystko będzie w porządku.
- Wierzę w to.. – klęknął przede mną i pocałował mój brzuch. – Nie sprawiaj mamusi zbytnio problemu.. – przytulił się. – Chciałbym żebyś już był z nami.
- Ja też – zaśmiałam się.
- James, no chodź! – krzyknął Logan. – Musimy już jechać!
- Już idę! – odkrzyknął. – Kocham cię –pocałował mnie i poleciał do chłopaków.
                Patrzyłam za nimi jeszcze chwilę. Za zakrętem zniknął ich samochód, odetchnęłam głęboko i weszłam z potworem do domu. Spojrzałam na dziewczyny, ale nic się nie odezwałam i ruszyłam na górę. Zamknęłam drzwi od pokoju i usiadłam na ziemi. Spojrzałam dookoła siebie.. „Znów tutaj jestem” – pomyślałam. „Znów historia zaczyna się od początku”. Miałam tylko nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Uśmiechnęłam się lekko , przypominając sobie jak to wszystko się zaczęło… Wszystko tak niewinnie, aż wreszcie stało się to, o czym zawsze marzyłam. Byłam z nim – z moim idolem, który wreszcie pokazał mi, że jest zupełnie inny, niż się wydawał. Byłam szczęśliwa… i chyba to w tym wszystkim było najważniejsze. Nie potrzebowałam wiele, tylko jego miłości. Cząstki jego cudownego serca, którego tak bardzo pragnęłam... i stało się. I nawet jestem z nim w ciąży... to takie nieprawdopodobne. Jak na pstryknięcie palcami wszystkie moje marzenia się spełniły i spełniają się nadal.
                Czasem myślę, że to tylko sen z którego nigdy nie chce się obudzić, aby powrócić do tej szarej rzeczywistości. Mi było tu dobrze, jak nigdzie indziej. Bo komu byłoby źle? Gdy wreszcie wszystko się układa, człowiek jest szczęśliwy jak nigdy dotąd. Życie wydawało mi się takie niesprawiedliwe.. a jednak kiedyś los nam opłaci wszystkie krzywdy.
                Otrząsnęłam się z przemyśleń i znów zaczęłam patrzeć dookoła siebie. Na ścianach wisiały stare zdjęcia... Tęskniłam za tym miejscem. Tak wiele tu się działo. Podniosłam się lekko z ziemi i otworzyłam okno. Świeże powietrze owiało mi twarz. Było już ciemno.. Tylko gwiazdy migotały na niebie, a wiatr nie przyniósł ze sobą żadnego dźwięku. Cisza.. Błoga cisza.
                Usłyszałam ciche otwieranie drzwi, ale nie odwróciłam się.
- Cześć - szepnęłam, ale nikt mi nie odpowiedział. Odwróciłam się, ale nikogo nie było, tylko zobaczyłam lekko uchylone drzwi. Wyszłam za nie lekko oglądając się dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Zeszłam na dół, ale także tam nikogo nie było. Wyszłam do kuchni i zaczęłam robić sobie herbatę. Nagle ktoś przeleciał przez pierwsze piętro, prawie niezauważalnie. "Co się dzieje?" - pomyślałam i spojrzałam w stronę, skąd dochodził tupot.
- Dziewczyny nie straszcie mnie - szepnęłam, a mój głos rozszedł się po cały domu. Nikt się nie odezwał. Skrzypnęły tylko wejściowe drzwi. Czarny, wysoki osobnik wszedł do domu. Nie można było rozpoznać jego twarzy, ani nawet płci - było za ciemno. Po posturze ciała wnioskowałam, że jest to mężczyzna. Szybko schowałam się za framugę drzwi i obserwowałam dalej co się będzie działo. Głośne stukanie ciężkich butów i podmuch wiatru wydobywający się z otwartych drzwi, przełamały ciszę w pomieszczeniu. Usłyszałam znów stukanie na pierwszym piętrze. "Czyżby jest ich dwóch?" - pomyślałam, odwracając się w tamtą stronę. Gdy powróciłam wzrokiem w poprzednie miejsce, mężczyzny już nie było. "Gdzie on?.." - pomyślałam i nagle poczułam mocne uderzenie w głowę. Upadłam na ziemię. Zobaczyłam nad sobą 3 postacie, które zaczęły mnie kopać po każdym skrawku mego ciała, nie oszczędzając nawet brzucha. Zwijałam się z bólu krzycząc i błagając o przestanie. Poczułam jak odchodzą mi wody. Jak bardzo wszystko mnie boli. Jak mam ochotę umrzeć. Płakałam. Krzyczałam. Nic. To koniec. Już nic mnie nie uratuje. Wtedy.. poczułam jak odpływam, a bólu już prawie nieczuć. Błogi raj i ukojenie. Cisza i spokój.
                Kilka godzin później obudziłam się w szpitalu. Otwarłam lekko oczy, patrząc dookoła siebie. Znów to samo miejsce, które już kiedyś "odwiedziłam". Próbowałam się poruszać, lecz nie dałam rady. Wszystko mnie bolało.. od najmniejszego palca na stopie po czubek głowy. Poczułam, że ktoś siedział obok. Z wielkim trudem poruszyłam głową w bok i zobaczyłam Olę.. Co? Tak.. To była ona. Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła coś mówić, ale nie słyszałam, byłam głucha na każdy dźwięk, który mnie otaczał. "Nie słyszę cię" - szepnęłam, a ona położyła mi palec na ustach, czego nawet nie poczułam. Przesunęła palec na mój policzek i delikatnie zaczęła gładzić opuszkami palców.. Jej dotyk było dla mnie nie wyczuwalny.. "Nie bój się" - wyczytałam z jej ust. "Nie potrzebujemy w niebie takich Aniołów jak ty" - uśmiechnęła się. "Wracaj na ziemię szkrabie.. Bardzo Cię kocham" - pocałowała mnie w czoło, ale znów nic nie poczułam. "Przekaż Mateuszowi, że zawsze będę nad nim czuwać" - wyszeptała cicho i.. znikła. Przymknęłam oczy, ale ni stąd ni zowąd ktoś zaczął mnie wybudzać.         Poczułam, że wracam na ziemię. Otworzyłam oczy i ujrzałam lekarza w białym fartuchu, lat miał koło trzydziestu. Włosy do ramion koloru ciemno brązowego. Oczy miał duże, zielone, a twarz owalną.
- Słyszy  mnie pani? - zapytał, a ja kiwnęłam głową na tak. - Niech pani na razie nic nie mówi, a ja wytłumaczę całą sytuację.
                I tak dowiedziałam się, że przez pobicie trafiłam do szpitala. Nikogo nie zdołali złapać, a ja urodziłam dziecko, a może bardziej zostało ono ze mnie wyciągnięte tylko dlatego, że było zagrożenie życia dla mnie, jak i dla niego. Podobno byłam przytomna przy porodzie, ale nic nie pamiętam. Lekarz twierdzi, że to normalne. Mogę nigdy tego nie pamiętać, ale także w każdej chwili może to do mnie wrócić.
- Ma pani śliczną córeczkę - szepnął lekarz i uśmiechnął się do mnie. - Nie musi się pani martwić, urodziła się zdrowa, ale że to dopiero szósty miesiąc musi zostać pod stałą opieką lekarzy. Za kilka dni wyjdzie pani ze szpitala, ale córka będzie musiała jeszcze zostać.
Lekarz zbadał mnie i wyszedł. Leżałam jeszcze chwilę sama aż wreszcie do sali weszła Laura, Demi i Pauline.
- Cześć.. - szepnęła Demi. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Nawet.. - powiedziałam cicho. - Widziałyście ją?
- Tak, jest prześliczna - uśmiechnęła się Pauline. - Taka sama jak ty.
- Nie powiedziałyście nic chłopakom, prawda? - zapytałam.
- Pomyślałyśmy, że nie życzysz sobie żeby wiedzieli na razie - powiedziała blondynka.
- Nie chcę żeby się martwili.. - szepnęłam.
                Dwa dni później wyszłam ze szpital, a trzy i pół tygodnia później moja kruszynka. Żyło nam się dobrze razem. Gdy wrócił James wszystko było jeszcze lepsze. Długo zastanawialiśmy się nad imieniem dla małej, aż wreszcie zdecydowaliśmy, że będzie to Amy.. Amy Maslow. Pięknie, prawda?

***
Przepraszam Was.. nie powracam na długo. Postanowiłam zakończyć już to opowiadanie. To przedostatni rozdział. Dziękuję Wam, że jesteście.. Kocham Was <3