02/08/20

Rozdział XX


- My naprawdę nie chcieliśmy nic złego! – krzyknęłam, gdy policja zabierała nas spod domu pani Taylor.
- Pani Mia Taylor zgłosiła, że ją obserwujecie i boi się o swoje życie – powiedział jeden z policjantów.
- Ale pani profesor! – krzyknął Louis. – Ona chciała tylko z panią porozmawiać!
- Panie Lousie, niech pan zrozumie, że ja nie mogę być jej matką – zaczęła blondynka, wychodząc ze swojego domu i krzyżując ręce na klatce piersiowej – nawet jej nie znam, a poza tym, nie mam dzieci, a mój chłopak nie chce ich mieć.
- Musimy jechać – policjant wepchnął nas do radiowozu, chwilę porozmawiał jeszcze z nauczycielką Crovena i odjechaliśmy. Nie rozumiem co jej robi za różnicę, gdyby ze mną porozmawiała! Nie chciałam jej przecież zrobić krzywdy, tylko ją poznać! Spojrzałam na chłopaka, był załamany. Wiedziałam, że wkopałam nas w niezłe bagno, ale sam się na to zgodził. Chciał mi pomóc, a teraz obydwoje jedziemy w radiowozie i zapewne będziemy mieli przekichane.
Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Od samego początku wiedziałam, że nie był to dobry pomysł, aby iść do jej domu, ale jakaś dziwna siła ciągnęła mnie tam. Nie mogłam po nocach spać, nie mogłam normalnie jeść, chciałam raz na zawsze zakończyć tę historię, chciałam dowiedzieć się ile potrzebowałam, aby ukoić moje zszargane nerwy. Jednak nic nie wyszło nam tak, jak powinno.
Z perspektywy Jamesa
- Nie wiecie, gdzie oni się znów podziali? – zaśmiałem się, jedząc śniadanie z państwem Croven, w kawiarence, która znajdowała się obok hotelu. Siedziałem przy okrągłym stoliku z Izą, bo Josh gdzieś zniknął. Ranek był piękny, chłodny, ale słoneczny. Ptaki cicho śpiewały, siedząc na pobliskim drzewie, roznosząc pozytywną aurę.
- Wiesz doskonale, że to są dzieci – uśmiechnęła się Iza i zaczęła pić powoli gorącą jeszcze kawę.
- Dlatego tym bardziej się obawiam – spojrzałem na Josha, który bardzo gestykulował przy rozmowie przez telefon. Był zdenerwowały, prawie purpurowy. – Mam nadzieję, że nic złego się nie stało – zwróciłem się do brunetki, nie odwracając wzroku od jej męża. Ona jednak nie odpowiedziała nic, tylko machnęła ręką. Chwilę później Josh podszedł do nas i spojrzał wzrokiem, jakby chciał zaraz kogoś zabić. – Co się stało?
- Nasze cudowne dzieci zatrzymała policja – powiedział Josh, bezwładnie opadając na krzesło.
- Dlaczego mnie to nie dziwi – szepnąłem.
- Ale za co?! – krzyknęła kobieta. Josh wytłumaczył nam całą sytuację. Śledzenie jakieś profesorki? Muszę zapisać, bo jeszcze tego nie było… ale nie byłem zły. Nawet nie byłem zdenerwowany. Amy przyzwyczaiła mnie do swoich „odpałów”. Współczułem jednak rodzicom Louisa, oni jak widać nie byli do tego przyzwyczajeni...
Zapłaciliśmy za śniadanie, a później udaliśmy się na komisariat. Stwierdziłem, że spacer dobrze nam zrobi, aby nie wybuchnął gniewem przy dzieciach. Iza lamentowała całą drogę, a Josh starał się jakoś ją uspokoić. Ja wiedziałem jednak, że cała wina leży po stronie mojej córki i wcale nie było mi dobrze z tą myślą. Musiałem ją w końcu jakoś utemperować, bo jej zachowanie już dawno przekroczyło dopuszczalny poziom.
Z perspektywy Amy
- Powiedz mi, jesteś z siebie zadowolona? – zapytał mnie Lou, patrząc mi prosto w oczy. – Naprawdę tego chciałaś?
- Doskonale wiesz, że nie tak to miało wyglądać! – warknęłam. – Chciałeś mi pomóc, więc już nie narzekaj.
- Chociaż będę miał nauczkę na przyszłość żeby tego nie robić  - spojrzał na mnie złym wzrokiem. – Mimo, że jesteś moją dziewczyną to naprawdę mam ochotę cię momentami zabić i zakopać w ogródku!
- A może i dobrze byś zrobił – jęknęłam, a chłopak tylko wywrócił oczami.
- Jesteś nieznośna – odetchnął głęboko – ale nie wiem co by było, gdybyś była inna – złapał mnie za rękę i delikatnie wplótł swoje palce w moje. – Kocham cię, ale proszę, więcej tak nie róbmy, bo mnie jeszcze ze studiów wywalą – zaśmiał się słodko.
- Nie będziemy, nie mam takiego zamiaru. Koniec z tym – zaśmiałam się. Nagle na komisariat weszła pani Mia, a za nią… nie, nie nie… to nie pojęte, co on tutaj robi? – Lou, patrz – wskazałam palcem na mężczyznę.
- Adrian?! – krzyknął niebieskooki. – Oni go tu tak wpuszczają?! – spojrzałam na panią Taylor i Adriana. Oczom nie wierzyłam… Shanon objął ją w pasie i pocałował. Chciałam zerwać się z krzesła i przywalić mu w tej głupi ryj, ale zapomniałam, że jestem przypięta kajdankami i upadlam na ziemię. – Uważaj.
- Chyba sobie rękę z barku wyrwałam – zaczęłam delikatnie masować obolałe miejsce.
Ta sytuacja wydawała mi się coraz dziwniejsza. Najpierw pani Taylor przypomina mi moją mamę, a teraz jeszcze Adrian jest jej chłopakiem? Poza tym, kto by chciał mieć faceta, który prowadzi klub ze striptizem i siedział za zabójstwo… Chyba, że ona o niczym nie wie. Tym bardziej dziwne, że jeszcze wszystkiego się nie domyśliła. Moim zdaniem trudno się nie domyślić. Poza tym, w co drugiej gazecie o tym trąbią.