24/12/20

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

Kochani, chciałam Wam życzyć zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia oraz wszystkiego dobrego w nadchodzącym Nowym Roku. Niech ten Nowy Rok będzie dla Was wyjątkowym. Niech się spełnią wszystkie Wasze życzenia i niech będzie źródłem przepięknych, radosnych wspomnień... a przede wszystkim życzę Wam, aby był lepszy od poprzedniego!

22/12/20

Rozdział XXXI

 

Z perspektywy Jamesa

Pierwsze promyki słońca wpadły do pokoju. Niechętnie otworzyłem oczy. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Chyba za dużo wypiliśmy tego wina wczoraj. Chciałem się podnieść, ale poczułem, że ktoś na mnie leży… to była Mia. Wtulała się we mnie mocniej z każdym ruchem. Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem ją po włosach, ona tylko cicho mruknęła.

- Słodko mruczysz – szepnąłem, a kobieta spojrzała na mnie jednym okiem. – Jeśli potrzebujesz, śpij dalej.

- Ja nie mruczę – podniosła się – i nie chcę już spać – złapała się za głowę.

- Zawsze mruczysz jak jest ci przyjemnie – zaśmiałem się. – Najgłośniej, gdy robię tak – powiedziałem i zacząłem ją drapać za uchem, jak kota. Kobieta mimowolnie przymknęła oczy i zaczęła głośno mruczeć. – Mówiłem.

- Przerażasz mnie – odsunęła się ode mnie. – Skąd to wiesz?

- W końcu byliśmy ze sobą trochę – lekko podniosłem prawy kącik ust do góry. – Dziwne, gdybym nie wiedział co lubisz.

- No tak – ziewnęła – zapomniałam – spojrzała na mnie z uśmiechem. – To zabawne, gdy inny człowiek wie o tobie więcej niż ty sam.

- Naprawdę wierzę, że sobie przypomnisz.

Z perspektywy Amy

Zeszłam na dół. Nawet nie wiedziałam po prawdzie gdzie jestem. Podążałam jedynie za zapachem, który był naprawdę ładny. Spojrzałam w stronę kuchni. Mój tata i pani Taylor coś pichcili, przy tym mocno się śmiejąc. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do nich.

- Co tam macie? – zaśmiałam się, opierając się o blat.

- Babeczki z warzywami – powiedziała blondynka, podając mi jedną. – Dobre i pożywne śniadanie – ugryzłam niechętnie kawałek… ale nie były takie złe, jakie mi się wydawały, że będą. – Dobre? – kiwnęłam głową na „tak”.

- Mia to naprawdę dobra kucharka – zaśmiał się mój ojciec.

- Mia? – zaśmiałam się. – Już nie „Angel – moja żona, twoja matka”?

- Postanowiliśmy, że zostaniemy przy tym jak jest – James usiadł na krześle. – Nie będziemy nikogo zmuszać. Poza tym – westchnął – nikt nie wie czy kiedykolwiek sobie coś przypomni.

- Jasne – posmutniałam i zaczęłam jeść dalej. – Miałam po prostu nadzieję, że to wszystko ma jakiś sens.

- Ma sens – powiedziała blondynka, myjąc ręce – daliście mi szansę dowiedzenia się prawdy – spojrzała na mnie – i postanowiłam odejść od Adriana – spojrzałam na tatę, który krztusił się jedzeniem. – Tylko muszę się stąd wyprowadzić, bo to jego dom.

- Zawsze możesz zamieszkać z nami! – krzyknął brunet, podnosząc się gwałtownie.

- To nie jest dobry pomysł, tato – uśmiechnęłam się. – Nikogo nie zmuszamy, już zapomniałeś? – mężczyzna znów usiadł.

- Mam moje stare mieszkanie, wrócę do niego – Mia napiła się kawy. – Ten ból głowy nie da mi spokoju – chciała sięgnąć po tabletkę, ale wyrwałam jej pudełko z ręki. – Może masz rację, nie powinnam. Nie wiadomo gdzie Adrian pochował te tabletki na zanik pamięci – posmutniała momentalnie. – Nie wiem i nie rozumiem, jak on mógł tak mnie traktować… Jak swoją własność. Zniszczyć wszystko na co tak pracowaliśmy – spojrzała na Jamesa. – Wiem, że zależy wam na mnie, bo inaczej aż tak byście nie nalegali, ale nie wiem czy kiedykolwiek dam radę powiedzieć, że jestem tamtą osobą – spuściła głowę. – Twoja żona na pewno była wspaniałym człowiekiem, James. Na pewno była też cudowną matką dla ciebie, Amy… ale ja nigdy nie czułam potrzeby posiadania dzieci, więc nie wiem dlaczego dawna ja chciała je mieć. Nie lubię dzieci…

- Angel kochała dzieci – uśmiechnął się James. – Najchętniej to adoptowałaby pół domu dziecka, gdyby mogła. Jeździła do szpitala onkologicznego i zajmowała się maluchami. Czytała im bajki i bawiła się z nimi godzinami, czasem zaniedbując mnie czy Amy. Kłóciliśmy się o to. Jednak wiedziałem, że ma dobre serce i inaczej po prostu nie potrafi. Chciała dać wszystkim to dobro, które nosiła w sobie. Twierdziła, że Amy ma mnie i na pewno dobrze się nią zajmę, a gdy poświęci dwie czy trzy godziny dziennie innym dzieciom, to nic się nie stanie – tata oparł policzki z łez. – Nie masz pojęcia ile jej to sprawiało przyjemności, gdy mogła komuś pomóc. Nawet jeśli sama była smutna, to jej priorytetem było rozbawić jak największą ilość osób. Nie raz robiła z siebie takiego pajaca, że aż się śmialiśmy, że jej nie znamy… ale była dobrym człowiekiem i tęsknie za nią każdego dnia.

- Ja nie mam czasu dla samej siebie, nie mówiąc o innych – szepnęła Mia. – Gdy o niej opowiadasz, wydaje mi się, że nigdy nie znałam takiej osoby – położyła mu rękę na ramieniu. – Nie wiem jak to możliwe, ale jesteśmy zupełnym przeciwieństwem.

- Trochę jak rozdwojenie jaźni – zaśmiałam się.

Po zjedzonym śniadaniu zdecydowaliśmy, że wrócimy do hotelu. W końcu będzie trzeba powiedzieć o wszystkim Crovenom. Też mają prawo wiedzieć, co jest grane. Jednak wujkowi Kendallowi chciałam powiedzieć o wszystkim twarzą w twarz. Nawet nie wiedział, co się dzieję w Nowym Jorku. Nie chciałam go denerwować. Poza tym, o takich wieściach lepiej nie informować przez telefon.

12/12/20

Rozdział XXX

Z perspektywy Jamesa

Ja i Angelika, znaczy Mia, siedzieliśmy na komisariacie, czekając aż w końcu Amy wyjdzie od Adriana. Wiedziałem, że jest bezpieczna, ale bałem się o nią. Ten człowiek nie był normalny. Spojrzałem na blondynkę. Siedziała daleko ode mnie, nadal bojąc się każdego mojego ruchu. Nie wiedziałem, co siedzi w jej głowie, ale ta cała sytuacja dla niej była najtrudniejsza. To jej życie nagle się zmieniło, a ona nawet nie była świadoma z kim żyła pod jednym dachem. Biedna kobieta.

- Myślisz, że wszystko będzie w porządku? – szepnęła nagle. – Adrian na pewno nie jest winny.

- Mam własne zdanie na jego temat, wiesz o tym – spojrzałem na nią. – Nie trawię tego człowieka, za to co zrobił. Nie masz pojęcia co przeżyłem trzymając w rękach ciało swojej żony, która umierała na moich oczach. Nie masz pojęcia jak to jest wychowywać samemu dziecko, gdy tak bardzo tęsknisz – przymknąłem powieki i zacząłem głęboko oddychać. – Nie masz pojęcia jak to jest kochać kogoś, kto nie żyje… i mimo wszystko być mu wiernym przez 12 lat, chociaż i tak wiesz, że nie wróci – kilka łez spłynęło mi po policzkach. – Kocham cię, Angelika… i chociaż mnie nie pamiętasz, to nie zmieni moich uczuć.

Nagle drzwi się otworzyły, a ze środka wyskoczyła zapłakana Amy. Nie powiedziała nic. Wtuliła się tylko we mnie i zaczęła jeszcze mocniej płakać. Byłem przerażony co mogło stać się w środku.

- Zrobił ci coś? – zapytałem, głaskając ją po włosach. Ona tylko kiwnęła głową na „nie”. Mia podała jej wody. Napiła się, odetchnęła kilka razy i spojrzała na nas. – Mów co się stało.

- Mam nagranie. Nie mam siły o tym opowiadać – szepnęła, wyciągając z kieszeni dyktafon. – Posłuchajcie tego, ale beze mnie. Ja muszę wyjść na zewnątrz – zabrałem urządzenie od córki, a ona zniknęła za wyjściowymi drzwiami. Spojrzałem na Taylor niepewnie, a ona kiwnęła głową, abym puścił nagranie.

- Ale może nie tu – zaproponowałem. – Jeśli pozwolisz, możemy jechać do ciebie. Tam raczej czujesz się bezpieczniej niż jakbym miał cię zaprosił do naszego pokoju hotelowego.

- Jedźmy do mnie – wstała z krzesła i wyszła na dwór. Nagle zatrzymała się i pokazała na Amy paląca papierosa. Już miałem na nią krzyknąć, ale Mia złapała mnie za rękę. – Widać, że przeżyła rozmowę z Adrianem. Niech się uspokoi.

- Jeszcze nas nie pamiętasz, a już jej matkujesz – zaśmiałem się. Amy jednak nas zauważyła i szybko wyrzuciła papierosa do kosza. – Wsiadaj do samochodu, pojedziemy w inne miejsce – powiedziałem do córki.

Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Amy tylko patrzyła w okno. Jakby była nieobecna. Nie uśmiechała się. Nawet nie mrugała oczami. Przerażało mnie to, jak się zachowywała. Spojrzałem na Mię, ona też co chwilę spoglądała na Małą. Położyła swoją rękę, na mojej i delikatnie pogładziła opuszkami palców. „Nie martw się”  – szepnęła. Ja jednak nie wiedziałem jak mógłbym się nie martwić. W końcu była to moja jedyna córka. Podjechaliśmy pod dom Mii. Kobieta wysiadła z samochodu i poszła otwierać drzwi wejściowe. Amy nadal nieobecnie opierała się o szybę.

- Idziesz z nami czy zaczekasz? – szepnąłem.

- Nie chce słuchać tego jeszcze raz – odpowiedziała, nie odrywając się od szyby.

- Tylko nie rób nic głupiego – pogładziłem ją po policzku i wysiadłem z samochodu, zabierając ze sobą dyktafon. Nie wiedziałem co ta mała rzecz zawiera, ale bałem usłyszeć się wszystkiego, co było na nim nagrane.

Wszedłem do domu i podążyłem za palącym się światłem. Paliło się na górze, a tam jeszcze nie byłem. Powoli wszedłem po schodach. Na końcu korytarza były lekko uchylone drzwi. Podszedłem pod nie i zapukałem. Gdy dostałem pozwolenie, wszedłem do środka. Na łóżku siedziała Mia. Pokazała, abym usiadł obok niej, więc to zrobiłem. Wzięła dyktafon do ręki i chwilę go trzymała.

- Trochę się boję – szepnęła.

- Ja też – spojrzałem w jej piękne oczy – ale masz prawo wiedzieć jak było… Obydwoje mamy takie prawo.

Kobieta włączyła przycisk „play” i zaczęliśmy słuchać. Każde jego słowo powodowało w mojej głowię mętlik, a blondynka z sekundy na sekundę coraz mocniej płakała. Nie wierzyłem w to co słyszę, ale chociaż miałem pewność, że osoba siedząca obok mnie jest naprawdę moją Angel. Nawet po badaniach trochę wątpiłem, ale teraz mam już stuprocentową pewność.

Gdy tylko nagranie się skończyło, kobieta wtuliła się we mnie. Nie wiedziałem czy powinienem, ale delikatnie ją objąłem. Nie chciałem aby się spłoszyła i uciekła. Nie wiedziałem co teraz myśli i czy w ogóle wierzy w to wszystko, co usłyszała.

- Naprawdę mu ufałam – szepnęła po chwili. – Ufałam, że mnie kocha. Nie wiedziałam, że zniszczył moją rodzinę, bo był we mnie zakochany – spojrzała mi w oczy. – Nie wiedziałam, że to wszystko było tylko ukartowane… a on nie wahał się ani chwili, tylko mnie truł jakimiś tabletkami – pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. – Naprawdę nie sądziłam, że może być takim okrutnym człowiekiem.

- Wiem, Mia – pocałowałem ją w czoło. – Czasu jednak nie cofniemy… a ja nie mam prawa cię zmusić, abyś znów mnie pokochała.

- Przepraszam James, z całego serca cię przepraszam – zaczęła znów płakać. Doskonale wiedziałem, że to nie będzie takie łatwe, ale nie zdawałem sobie sprawy, że przyjdzie mi się z nią żegnać po raz kolejny. Zdawałem sobie sprawę, że nie wróci do nas i nie pokocha od nowa. Na razie chciałem być tylko wsparciem, bo nic innego mi nie zostało.

- Na pewno jesteś zmęczona – powiedziałem po chwili ciszy. – Nie będę ci już przeszkadzać i wrócę do domu – kobieta się ode mnie odkleiła i spojrzała na mnie. – Miłej nocy – chciałem wstać z łóżka, ale złapała mnie za rękę.

- Nie odchodź – delikatnie przytuliła się do mojej ręki. – Nie chcę tu zostać sama.

Postanowiłem zostać… ale musiałem iść najpierw po Amy, aby nie spała w samochodzie. Delikatnie wziąłem ją na ręce. Nie chciałem jej obudzić, słodko spała. Położyłem ją w pokoju dla gości, który wskazała mi Mia i okryłem ją kocem. Tyle biedna przecierpiała, a gdy wszystko może się ułożyć i tak życie kopie ją po dupie. W sumie, nasz wszystkich nie oszczędza. Dla mnie ta sytuacja też nie była łatwa. Jednak lepiej ją znosiłem. Za mocno zwątpiłem, że kiedyś moje życie może być lepsze, więc od razu zakładam najgorsze. W końcu kto by wierzył, że jego zmarła żona nadal żyje. Gdy widział jej śmierć i trzymał jej ciało na rękach. Dlatego wolałem nie wierzyć w dobre zakończenie… Najwyżej będę mieć miłą niespodziankę.

27/11/20

Rozdział XXIX

- Niestety pan Shanon nie odezwał się do nas słowem od czasu aresztowania – powiedział policjant.

- Przecież nie może tak być – jęknął tata. – Tyle zła wyrządził – delikatnie objął Mię.

- Może nie było tak, jak myślicie – odsunęła się lekko. – Adrian to dobry człowiek.

- Testy ci nie wystarczą? – brunet spojrzał na nią zły. – Nie wiem jak to zrobił, ale zabił cię na moich oczach, porwał i przetrzymywał przez dwanaście lat!

- Tato – szepnęłam – odpuść. Nie widzisz, że pani Taylor i tak nic nie pamięta? – spojrzałam na niego błagalnie.

- To nie jest żadna pani Taylor tylko moja Angel! Moja żona! Twoja matka!

- Krzyk i tak nie pomoże abym coś sobie przypomniała – powiedziała kobieta po chwili. – Na pewno mówicie prawdę, ale przepraszam, naprawdę nic nie pamiętam – w oczach blondynki pojawiły się łzy. Było mi żal i jej, i mojego ojca. Ona sama nie wiedziała kim jest, a on, odzyskał żonę, ale z drugiej strony ona i tak nią nie jest… a jeśli przez dwanaście lat nie przypomniała sobie jaka jest prawda, to przykro mi to mówić, ale małe szanse, aby sobie nas nagle przypomniała.

Spojrzałam na policjanta, który z zaciekawieniem słuchał naszej kłótni. W pewnej chwili w mojej głowie zrodził się pomysł. Wiedziałam, że nikomu się nie spodoba, ale może tak uda nam się coś wyjaśnić.

- Chciałabym wejść i z nim porozmawiać – powiedziałam, a wokół mnie zrobiła się cisza. Tata i pani Taylor w chwilę ucichli, patrząc na mnie jak na debila. – Chciałabym zamienić z Adrianem kilka słów.

- Jeśli tylko opiekun prawny wyrazi na to zgodę – spojrzałam na tatę. W jego oczach momentalnie zauważyłam panikę. Przybliżyłam się do niego i wtuliłam.

- Nic się nie stanie przecież – szepnęłam.

Chwilę później stałam przed kratami. Poprosiłam o widzenie z Adrianem twarzą w twarz, nie przez szybę. Chciałam być bliżej, niż powinnam. Nie mógł mi zrobić nic złego. Nie bałam się ani trochę. Jednak miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam jak potoczy się ta rozmowa i czy na pewno dam sobie radę. Chociaż starałam się udawać twardą i nie dobijać jeszcze bardziej mojego ojca, ta sytuacja także dawała mi w kość. Z jednej strony wiedziałam, że jest moją mamą, z drugiej zaś bałam się jakiegokolwiek kroku. Nie chciałam jej spłoszyć i stracić na kolejne lata… Jeśli już nie na zawsze.

- I czego ty tu? – warknął Adrian, gdy tylko mnie zobaczył. Wyglądał okropnie. Zarośnięty, niezadbany, jak za czasów mojej „pracy”. Gdyby nie ten jego głos, który po nocach mi się śnił, pewnie bym go nie poznała.

- Miło mnie witasz – zaśmiałam się, siadając naprzeciwko niego.

- Nie chcę z tobą rozmawiać, coś jeszcze?

- Wiesz – spojrzałam mu głęboko w oczy – mnie mało interesuje czego ty chcesz. Zabrałeś mi matkę, mam prawo wiedzieć jak to wszystko się stało.

- Nic nie muszę, nie zmusisz mnie.

- Nie zmuszam – uśmiechnęłam się lekko – tylko cię proszę. Jako człowieka, mojego byłego pracodawcę… i w pewnym stopniu, przyjaciela, który potrafił mnie wysłuchać – lekcje aktorstwa jednak na coś się przydały. Potrafiłam być na tyle wiarygodna, że Adrian powoli zaczął pękać. Uroniłam kilka łez i złapałam go za rękę, aby wszystko wyglądało jak najbardziej naturalnie. – Chcę tylko wiedzieć, Adrian… Nic więcej mi nie zostało. Ona i tak kocha tylko ciebie. Nie wróci do nas. Nie chce tego zrobić. Ona woli ciebie…

- Jeśli obiecasz mi, że to wszystko nie zostanie przez nich nagrane, mogę się zgodzić – kiwnęłam głową w stronę policjanta, a on niechętnie wyłączył kamery. – To co chcesz wiedzieć? – zapytał po chwili. Już był mój.

- Po pierwsze, dlaczego? Po co to wszystko zrobiłeś?

- Chciałem mieć ją dla siebie. Kochałem ją, a ona wolała innego – uderzył pięścią w stół. – Plan był prosty. Upozorować śmierć, a później zniknąć.

- Ale jak to wszystko się udało? Nie rozumiem.

- Skomplikowane, ale jednak banalne – zaśmiał się, wpatrując się w stolik. – Tabletki z wodorochlorku tiazydu.

- Z czego?

- Wodorochlorek tiazydu… Roztwór powodujący spowolnienie akcji serca. Angel denerwowała się ślubem. Poprosiła Victorię, aby przyniosła jej tabletki na uspokojenie. Tyle, że Vic nie dała jej tabletek na uspokojenie – uśmiechnął się szyderczo. – Nie działają od razu, ale są niewykrywalne, działają długo i skutecznie.

- Ale tata mówił, że ją zastrzeliłeś – powiedziałam zdezorientowana. – I ta krew…

- Kulki z farbą – zaśmiał się. – Jakbyś nigdy nie grała w paintball’a. Angelika myślała, że umiera, bo trafiłem w takie miejsce, w której naprawdę skurwysyńsko bolało. Poza tym, tabletka zaczęła działać, więc była otumaniona, ale świadoma wszystkiego, co później się działo.

- Co to znaczy, „świadoma”?

- Wiedziała, że lekarz stwierdził zgon, wszystko słyszała, lecz nie mogła się poruszyć. Lekarz był moim dobrym kumplem, więc zrobił to dla mnie i sfałszował wszystko – uśmiechnął się znów. – Po nocach śniła jej się kostnica, strzał i śmierć. Udawałem, że nie wiem skąd jej się to wzięło.

- A pogrzeb?

- Twój ojciec ułatwił mi zadanie – oderwał wzrok od stolika. – Płakałaś jak głupia, więc nie otworzyli trumny. Pożegnali dwa worki z piaskiem.

- To… co było dalej? – zapytałam po chwili. Starałam się być spokojna, ale jednak w środku byłam jak wulkan, jeszcze chwila i mogłam wybuchnąć. Ta rozmowa nie była łatwa, ale wiedziałam, że muszę rozegrać ją na tyle dobrze, aby dowiedzieć się wszystkiego.

- Potem było więzienie – skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zaczął bujać się na krześle. – Jednak zdążyłem ją wywieźć do Nowego Jorku, gdzie dałem jej wolną rękę.

- Ale dlaczego mama nie wróciła?

- Straciła pamięć. Bóg ułatwił mi zadanie… albo bardziej szok, trauma, po całej tej sytuacji – zaczął się śmiać. – Nie wiedziała kim jest. Do tej pory nie wie, ale to już sprawka długotrwałej terapii.

- Stąd te bóle głowy?

- Efekt uboczny. Nie wszystko może być idealne. Tak samo to, że czasem ma przebłyski. Najczęściej w snach – zrobił kilka głębokich wdechów. – Wracając – oparł się na ręce – zostawiłem ją w Nowym Jorku, gdzie pilnowali ją moi ochroniarze z klubu, pamiętasz ich? – kiwnęłam głową na tak. – No właśnie, więc mieli na nią oko. Wynająłem jej mieszkanie i dałem wolną rękę. Długo się zastanawiała co zrobić, ale w końcu znalazła pracę, zaczęła studia, a ja spokojnie mogłem siedzieć w więzieniu, nie martwiąc się o nic. Gdy wyszedłem, „przez przypadek” na nią wpadłem w kawiarni. Zaczęliśmy rozmawiać, coraz bardziej się dogadywać, aż w końcu została moją dziewczyną. Resztę już wiesz.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Przyglądałam mu się co chwilę, nie wiedząc co mam powiedzieć. To wszystko było tak sprawnie zaplanowane… a ja wierzyłam, że to wszystko była wina Sage. Nie wiedziałam co mam myśleć i jak się zachować. Chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam tego zrobić na jego oczach. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji.

- Jeszcze chcesz coś wiedzieć? – spojrzał na mnie, unosząc lewą brew do góry. – A może zaspokoiłem już twoją ciekawość?

- Wystarczy mi tyle wiedzieć – szepnęłam. – Mam ochotę cię zabić, ale – odetchnęłam głęboko – dziękuję, że mi to wszystko powiedziałeś – uśmiechnęłam się lekko, a on zrobił zdziwioną minę.

- Nie krzykniesz? Nie rzucisz się na mnie z pazurami? Nie ma żadnego policjanta. Mogłabyś mnie zabić, a oni nawet by nie zdążyli zareagować.

- Kuszące, ale podziękuję – zaśmiałam się cicho i wyszłam z pomieszczenia. Gdy tylko znalazłam się daleko od niego, zjechałam po ścianie i zaczęłam głośno płakać.

17/11/20

Rozdział XXVIII

Z perspektywy Mii

Otworzyłam oczy. Poczułam ogromny ból. Znów ta migrena… Przymknęłam jedno oko, aby lepiej widzieć. Przede mną siedział James. Uśmiechnął się lekko, gdy zauważył, że już się obudziłam. Byłam chyba w szpitalu. Wszystko dookoła było takie białe i raziło mnie po oczach.

- Jak się czujesz? – zapytał mężczyzna, łapiąc mnie za rękę.

- W porządku – odrzekłam po chwili. – Co się właściwie stało?

- Zemdlałaś.

- Dlaczego? – złapałam się za głowę. Niemiłosiernie mnie bolała.

- Z nerwów pani Taylor – do pomieszczenia wszedł lekarz. – Doznała pani szoku – zaczął przeglądać jakieś papiery. – Ale dobrze, że pani do nas trafiła. Inaczej nie wiedzielibyśmy, że ktoś panią podtruwa.

- Dlaczego pan sądzi, że ktoś mnie podtruwa? – podniosłam się i oparłam o poduszkę.

- W pani krwi znaleźliśmy niedopuszczalną dawkę Zoldipemu, związku chemicznego, który podany w za dużych ilościach, powoduje zaniki pamięci – spojrzał w kartę. – Skarży się pani na migreny, tak?

- Tak – powiedziałam niepewnie – i nie mogę przez nie spać.

- Zapewne za dużo pani bierze leków nasennych – spojrzał na mnie. – Ile tabletek?

- Trzy dziennie, tak zalecił lekarz – szepnęłam.

- No ja nie wiem jakiego ma pani lekarza – schował długopis do kieszonki fartucha – ale proszę go zmienić jak najprędzej, bo panią inaczej zabije – uśmiechnął się i wyszedł.

- Nie rozumiem – poprawiłam włosy, które opadały mi na twarz – przecież to znajomy Adriana, dlaczego chciałby zrobił mi krzywdę? – spojrzałam na Jamesa.

- Właśnie dlatego, że jest znajomym Adriana – szepnął, a ja spojrzałam na niego, podnosząc brew. – Nie będę ci tego tłumaczyć w szpitalu.

- Jednak nalegam – spojrzałam mu w oczy. – Jeśli zemdleje to mamy chociaż blisko ratunek.

- On cię zabił – Amy weszła do pokoju i rzuciła szybko. – On zabił moją mamę. Na jego oczach – skinęła głową w stronę bruneta i oparła się o barierkę łóżka.

- O czym wy znów mówicie? – spojrzałam na nich niepewnie. James z kieszeni marynarki wyciągnął portfel, a z niego kawałek starej gazety. Wręczył mi go do ręki. – Co to jest?

- Przeczytaj – szepnął. Rozłożyłam skrawek i zaczęłam czytać. Zdjęcia z miejsca zabójstwa sprzed 12 lat. Zdjęcia Adriana, jako zabójcy… Momentalnie mnie zamurowało, wypuściłam z ręki gazetę i spojrzałam na nich z otwartymi ustami. Czułam jak z moich oczu mimowolnie wydobywają się łzy. – Nie chciałem ci mówić, bo wiedziałem, że mi nie uwierzysz… Adrian kochał się w Angelice, to ci już mówiłem… Zabił ją, bo wybrała mnie zamiast jego.

- To dlaczego ja żyje? – powiedziałam po chwili. – Jeśli ja, to ona… to dlaczego żyje?

- Nie wiem – szepnął – ale się dowiem, obiecuję ci.

- Nie spodoba się pani to co powiem – zaczęła Amy – ale zgłosiłam wszystko na policję, pokazałam im wyniki, wyjaśniłam sprawę. Adrian został zatrzymany do wyjaśnienia.

- Wyjdźcie stąd – zaczęłam oddychać mocniej. – Nie dość, że zjawiacie się w moim życiu tak nagle, to wywracacie wszystko do góry nogami! – warknęłam. – Nie po to wiodę spokojne życie jako nauczyciel, aby nagle ktoś chciał mi to wszystko zniszczyć! – spojrzałam na nich ze łzami w oczach. – Co ja wam takiego zrobiłam, co?!

- Mieliśmy prawo wiedzieć – szatyn spojrzał mi w oczy – czy jesteś osobą, którą mieliśmy nadzieję, że będziesz.

- I tak nic nie pamiętam, i tak do was nie wrócę, znów was nie pokocham. Chcę być z Adrianem! On to moje jedyne wspomnienie – młoda blondynka tylko kiwnęła ręką i wyszła na korytarz, zostawiając mnie sam na sam z Jamesem. – Nie jestem w stanie przypomnieć sobie was. Jesteście dla mnie zupełnie obcymi osobami.

- Jednak nie zabierzesz mi nadziei – powiedział, wstając. – Tyle lat żyłem ze świadomością, że moja Angelika nie żyje. Teraz jest mi chociaż odrobinę lepiej, bo wiem, że jej nie zabił. Nawet jeśli nas nie pamiętasz, trudno. Najważniejsze, że mogłem cię zobaczyć i znów poczuć to, co było kiedyś – spuścił wzrok. – Nawet jeśli zdecydujesz, że nie chcesz nas znać, uszanuję to – kilka pojedynczych łez spłynęło mu po policzku. – Ale nadal mam nadzieję, że kiedyś uda ci się przypomnieć wszystko, co było. Byłbym bardzo szczęśliwy.

Brunet zniknął za drzwiami. Nie tylko dla niego ta sytuacja była trudna. Nie chciałam go ranić, ale nie mogłam ukrywać, że nic do niego nie czuję. Nie pamiętam go. Nie pamiętam nic. Nie mówię jednak, że to się nie zmieni. Nikt nie wie co będzie… ale też nie mam pewności jak postąpię, gdy wszystkie wspomnienia wrócą. Od tylu lat jestem zupełnie inną osobą. Mam pracę, którą kocham… i już nie jestem tamtą Angeliką. Jestem Mia Taylor… i nie chcę żeby się to zmieniło.

06/11/20

Rozdział XXVII

Obudziłam się rano pełna nadziei. To dziś miałam się dowiedzieć jaka jest prawda. To dziś wszystko miało stać się jasne. Nie mogłam się doczekać, aż w końcu tata się obudzi, a w klinice pojawią się nasze wyniki badań.

Była godzina dziewiąta. O tej porze to wujek Kendall przypalałby swoje śniadanie. Uśmiechnęłam się lekko. Tęskniłam za nimi, ale wiedziałam, że nie siedzę tu na darmo. Wzięłam do ręki ubrania i poszłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam podkrążone oczy i szare usta. Widać, że ta sytuacja wcale mi nie służy. Po nocach nie mogłam spać, jeść też mi się nie chciało. Delikatnie przemyłam twarz wodą. Byłam zimna jak lód.

Gdy wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i wyszłam z łazienki. Tata już nie spał.  Stał na balkonie i patrzył w dal. Przyglądałam mu się chwilę, później podeszłam i stanęłam obok.

- To już dziś – szepnął. – Wszystko się może skończyć.

- Najwyżej wrócimy do domu i już nigdy więcej nie zobaczmy pani Taylor – zaśmiałam się i spojrzałam na ojca. Po moich słowach momentalnie posmutniał. – Tato, no weź – przytuliłam mu się do ręki. – Nie mów, że poczułeś do niej coś więcej.

- Nie planowałem tego – spojrzał na mnie wzrokiem zbitego pieska. – Naprawdę nie planowałem. Ale gdy ją pocałowałem…

- Jak to, „pocałowałem”? – odsunęłam się od niego. – Przecież ona ma Adriana!

- Nie broniła się – uśmiechnął się. – Nawet chciała czegoś więcej, ale wróciłem do domu. Nie chciałem, aby żałowała.

- Boże tato, w co ty się pakujesz – wywróciłam oczami. – Chociaż fakt, ja się w większe gówno wpakowałam – tata wzruszył ramionami i poczochrał mnie po włosach.

Jedząc śniadanie, zastanawiałam się, jak mocno musi działać pani Taylor na mojego ojca. Podniosłam lekko wzrok, wpatrując się w Jamesa. Dawno nie widziałam go tak szczęśliwego, a zarazem zakłopotanego. Mi przypominała tylko mamę, a bardziej wspomnienie związane z nią. Ledwo ją pamiętałam… ale za to mój tata pamiętał wszystko dokładnie. Może właśnie dlatego tak mocno się do niej przywiązał. Szkoda tylko, że nadal nie ma pewności.  Bałam się tylko, że mój tata może się załamać, gdy nagle dowie się, że to tylko łudząco podobna osoba. Wierzyłam jednak, że mam z nią chociaż trochę wspólnego… i może jest jakąś rodziną do mnie.

Wraz z wybiciem godziny dwunastej odezwał się lekarz z kliniki. „Już nie długo” – pomyślałam. – „W końcu ten koszmar się skończy”. Postanowiliśmy, że pojedziemy sami. Louis byłby dla mnie wsparciem psychicznym, ale wolałam być sam na sam z tatą i panią Mią. Nie wiedziałam co się wydarzy i co w tych całych nerwach zrobimy, więc wolałam ograniczyć grono ludzi, które będzie na to patrzeć.

Podjechaliśmy pod dom blondynki. Czekaliśmy może pięć minut. Kobieta wyszła z domu, wymieniła ślinę z Adrianem i szybko podbiegła do nas. Obiecała nam, że nic mu nie powie. Wierzyłam, że dotrzyma słowa. Jechaliśmy w kompletnej ciszy. Nawet radio nie zostało puszczone, co dziwne u mojego ojca – uwielbia słuchać muzyki podczas jazdy. Siedząc z tyłu, przyglądałam im się. Tworzyliby naprawdę ładną parę.

Do kliniki wpadłam pierwsza. Lekarz mnie znał, więc podarował mi w ręce wyniki. Podbiegłam do taty i pani Taylor, pokazując im kopertę. Wyszliśmy na zewnątrz, aby nie robić zbędnego hałasu. Za nami wyszedł lekarz. Wolał być przy otwieraniu koperty.

- I jak? – zapytał po chwili mój ojciec, gdy chwilę się nie odzywałam, czytając wyniki.

- Pozytywny – zaczęłam nagle piszczeć i podskakiwać do góry. Byłam taka szczęśliwa! Najszczęśliwsza na świecie! W końcu odnalazłam mamę!

- Jak to pozytywny? – zapytała blondynka, odbierając mi test. – Przecież to nie możliwe, aby on był pozytywny! – kobieta zaczęła go analizować, a ja spojrzałam na ojca. Dawno go tak zdziwionego i bladego nie widziałam. Ja wierzyłam w swoje rację i dopięłam swego. – Na pewno się pomylili… To miała być tylko formalność, abym w końcu miała spokój!

- Oni się nie mylą – powiedział brunet, patrząc na nią jeszcze lekko zdziwiony. – Dlatego wybraliśmy taką klinikę… najdroższą i najlepszą.

- Ale ja w to nie wierzę! – kobieta usiadła na ziemi. – To przecież nie możliwe…

- Jeśli pani chce, powtórzymy wyniki – powiedział lekarz – ale one są pewne na 99,99%. Nie ma praktycznie mowy o tym, że się pomyliliśmy.

- Czyli jestem twoją żoną – spojrzała na tatę – i twoją matką – przesunęła wzrok na mnie, a ja się uśmiechnęłam. – To obłęd.

Pani Taylor schowała głowę w dłonie i zaczęła głęboko oddychać. Nagle odchyliła głowę do tyłu i próbowała złapać więcej powietrza… ale nie mogła. Jej usta zrobiły się sine, oczy nagle się wywróciły, a ona runęła na ziemię.
***
No kto by się spodziewał... :D 

29/10/20

Rozdział XXVI

Z okazji moich urodzin post pojawia się wcześniej! Więc happy b-day to me i miłego czytania :)

***

Z perspektywy Jamesa

Podjechałem pod dom Mii. Poprosiła mnie o to. Od momentu tamtego pocałunku nie kontaktowałem się z nią. Było mi po prostu głupio. Nie powinienem tego zrobić, tym bardziej, że ma chłopaka… ale tak mocno przypomina mi o Angel, że nie mogłem się powstrzymać.

Standardowo zaczekałem aż Adrian wyjedzie do pracy. Przez myśl przeleciało mi, że zachowuje się jak kochanek, czekający aż jej partner odjedzie wystarczająco daleko. Ta myśl wywołała na mojej twarzy uśmiech. Zadzwoniłem do bramy, a za chwilę wyszła Mia. Włosy miała związane w kok. Na jej głowie panował pewien nieład. Wyglądała przy tym naprawdę uroczo. Nie miała na sobie tony makijażu jak zwykle, więc tym bardziej mi się podobała. Czerwona sukienka delikatnie kołysała się na wietrze, ukazując jej cudne, zgrabne nogi.

- Nie przyglądaj mi się tak, tylko weź to i zawieź do kliniki – podała mi dużą, zaklejoną kopertę. – Masz tam moje włosy i próbkę śliny. Powinno ci wystarczyć.

- Nie musisz być aż tak oschła w stosunku do mnie – powiedziałem.

- To, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca – spojrzała mi w oczy. – Jednak miotały nami emocje, których do końca nie rozumiem. Nie chcę utrzymywać z tobą bliższych kontaktów, to byłoby niestosowne.

- Teraz niby niestosowne, tak? – złapałem za bramę. – Nie opierałaś się, gdy cię całowałem. Wręcz chciałaś czegoś więcej.

- I to był błąd – zagryzła wargę. – Nie chcę, aby ta sytuacja miała ponownie miejsce. Wyjaśnijmy tę sprawę do końca i rozejdźmy się w przyjaznych stosunkach.

- Nie rozumiem jak możesz zachowywać się w stosunku do mnie w taki sposób – szepnąłem. – Jesteśmy dorośli. Wiemy co robimy, a zachowujesz się tak, jakby to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą.

- Nie winię cię za to – uśmiechnęła się lekko. – Chcę tylko mieć pewność, że taka sytuacja nie będzie miała już miejsca. Jesteś przystojny i opiekuńczy, a ja przestałam na chwilę nad sobą panować – spuściła wzrok. – Musisz zrozumieć, że ja mam chłopaka i nie jest możliwym to, co uważa twoja córka… więc i ty nie rób sobie nadziei.

- Uważam jednak, że los po coś nas sobie przedstawił… i nie odpuszczę póki nie dowiem się po co.

Wsiadłem do samochodu i ruszyłem przed siebie. Coraz mniej wierzyłem, że Amy może mieć rację. Chociaż odrobina nadziei zawsze będzie we mnie istnieć. Chciałbym, aby wszystko się ułożyło, jednak nie miałem pewności czy to w ogóle możliwe. W jedno co wierzyłem, to w to, że nie ma przypadków. Po coś to wszystko było. Po coś ona stanęła na drodze Louisa, aby on w niej rozpoznał kogoś z dawnych lat. Po coś to wszystko było… i wierzę, że nie po to, aby rozerwać starą bliznę na moim sercu.

Mia wydawała się trochę inna niż moja żona… Była o wiele odważniejsza, ubierała się inaczej i malowała, czego moja żona nienawidziła robić. Tak jakby była jej kopią, ale nie doskonałą. To Angel była dla mnie doskonała: piękna, wspaniała, z dobrym sercem. To ona pokazała mi, że świat nie skupia się tylko na nas. Pomogła mi zrozumieć jak ważne jest życie w zgodzie z innymi, a przede wszystkim z samym sobą. Kochała i dostrzegała najmniejsze rzeczy, których ja nie potrafiłem dostrzec… i mimo zła na świecie, potrafiła zrozumieć każdego i spróbować chociaż mu pomóc. Była Aniołem, prawdziwym Aniołem, którego los zesłał, aby naprawił moje życie. Leczyła każdą ranę na moim sercu, potrafiła pomóc, chociażby się nie znała… i nade wszystko mnie kochała. Udowodniła to, oddając za mnie życie.

Amy jest bardzo podobna do swojej mamy. Niestety. Nie ukrywam, że wolałbym, aby niektóre z jej cech znikły. Miała tak samo dobre serce jak Angel. Strasznie się bałem o nią i o to, że kiedyś może jej się coś przez to stać. Gdyby nie chęć pomagania Adrianowi, nie zniknęłaby w końcu na dwa miesiące. Nadal nie mogę zrozumieć jak mogła mu zaufać. Znam jednak Amy, w końcu to moja córka, i wiem, że gdyby nie zobaczyła w nim odrobiny dobroci i skruchy to nigdy by mu nie pomogła. Nie jest głupia. Po prostu momentami bardzo porywcza… i czasami za mało myśli. Tę cechę też odziedziczyła po mamie – najpierw mówię, później myślę… ale żeby nie było, że ja jestem taki doskonały, to po mnie też odziedziczyła sporo cech, które nie są koniecznie dobre. Właśnie wcześniej wymieniona cecha, czyli porywczość, jest moją cechą. Amy też jest bardzo pewna siebie. Zawsze dąży do tego, co wcześniej sobie zaplanuje, dlatego ciężko cokolwiek jej przetłumaczyć… i uwielbia popełniać błędy, bo twierdzi, że się na nich uczy. Kiedyś specjalnie włożyła rękę do wrzątku, aby wiedzieć, że to parzy i boli. Nigdy nie rozumiałem jak tak można… ale jest bardzo ciekawa świata i mimo wszystko, jest bardzo mądra. Jeśli tylko by chciała, mogłaby osiągnąć, co tylko by chciała. Jednak lenistwo trochę ją ogranicza.

Mimo wszystko wiem, że mam mądrą, dobrą i chociaż pyskatą, to cudowną córkę, która jest utalentowana i piękna. Jeśli tylko w końcu znajdzie swoją drogę życia, to nic jej nie zatrzyma w osiąganiu sukcesu. Nawet jeśli miałaby iść przysłowiowo „po trupach do celu”. Już od małego pokazywała, że ma charakter. Potrafiła na tyle kłócić się o wszystko, co chciała, że nie było przeciw. W szkolnych przedstawieniach zawsze grała główną rolę. Tego chciała, nigdy jej nie zabraniałem. Dopiero, gdy skończyła piętnaście lat coś się zmieniło. Przestała chcieć. Lekcje aktorstwa zostały przez nią odrzucone, gitara poszła na strych, a porankami już nie słyszałem jej cudownego głosu, śpiewającego piosenki. Ogólnie zaczęła robić się bardziej milcząca. Wybierała samotność zamiast spędzania czasu z nami. Wolała siedzieć w pokoju, słuchając muzyki niż zejść do nas i oglądnąć jakiś film. Częściej widywał ją Kendall, bo on dziwnym trafem zawsze był przez nią mile widziany. Ze mną nie chciała nawet rozmawiać. Większość naszych rozmów kończyła się kłótnią. Nie mogłem do niej dotrzeć. Chciałem, ale nie potrafiłem. Patrzyłem na nią i widziałem Angel… Była tylko o rok starsza od Amy, gdy się poznaliśmy… i było to tak wiele lat temu, a jednak pamiętam to wszystko jakby zdarzyło się wczoraj.

21/10/20

Rozdział XXV

Z perspektywy Pati

Odkąd James i Amy wyjechali do Los Angeles trochę odpocząć, nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu. Staraliśmy się nie denerwować i nie dzwonić. Prawda była taka, że muszą spędzić trochę czasu razem i jakby od nowa się „poznać”. Każdy z nas wiedział, że po pierwsze Amy nie ma łatwe charakteru, a po drugie, że James jest uparty jak osioł. Nie będzie im łatwo jakoś ze sobą żyć, ale w końcu to rodzina i nadszedł czas, aby w końcu wszystko zaczęło się między nimi układać. Bo jak nie teraz, to kiedy?

- Kochanie, co tak dumasz? – Carlos złapał mnie w pasie. – Przypalasz jajecznicę – zabrał ode mnie patelnię.

- Zamyśliłam się – spojrzałam na mężczyznę. – Myślisz, że wrócą pokłóceni czy pogodzeni?

- Będę się cieszył jak wrócą razem – zaśmiał się brązowooki. – Nie myśl tyle o nich – złapał mnie w talii – pomyśl o mnie – pocałował mnie w szyję.

- Bez takich w kuchni! – krzyknęła Vai, odpychając nas od siebie. – Chcę coś zjeść, a nie stracić apetytu! – otworzyła lodówkę i zaczęła czegoś szukać. – Widzieliście, gdzieś moje kurczaki?

- Zjadłaś wszystko wczoraj – Logan oparł się o blat. – Twoja dieta nie może składać się tylko z kurczaków.

- Nie składa się! – brunetka położyła ręce na biodrach. – Są w niej kurczaki, szejki, lody i wiele innych smacznych rzeczy!

- A potem narzekasz, że masz grubą dupę – Schmidt zwalił się na kanapę – a to nie dziwota jak jesz same paskudztwa.

- Ona nie jest gruba tylko puszysta! – oburzyła się Violette. – Dobra do macania i spania na niej. Logan potwierdzi – wskazała na niego palcem.

- Trochę w tym racji jest – szepnął Henderson. – Jednak nie popieram tego jak się odżywiasz, Vai.

- Spali się w nocy, moja w tym głowa – kobieta puściła mu oczko, a brunet trochę się zmieszał. Uśmiechnęłam się tylko, patrząc co Vai robi z naszym biednym Loganem. Jednak cieszyłam się, że sprowadziłam ją do tego domu. Henderson mimo wszystko był z nią naprawdę szczęśliwy. Poza tym, nie wiało nudą w domu. Przy niej nie da się nudzić i chyba to najmocniej kochamy w Violette.

Z pespektywy Amy

Gdy tylko wróciliśmy do hotelu, Lou zrobił mi karczemną awanturę na temat tego, że wszystko było takie piękne, ale jak zwykle ja muszę coś zepsuć. Nie uważałam tak, chociaż prawdą jest, że bywam wybuchowa i nie często używam tego, co mam pod czaszką. Chciałam wiedzieć jednak jaka jest prawda. Czułam, że to wszystko ma sens… że moje starania nie są na marne. Moje głupie serce naprawdę chciało wierzyć, że mam z nią coś wspólnego… a co dokładnie, miałam zamiar się dowiedzieć.

- Przecież nie powiedziałam jej nic złego! – warknęłam. – Zrobi testy, będzie spokój. Nie wiem dlaczego aż tak bardzo ci to przeszkadza!

- Pytasz jeszcze dlaczego mi to przeszkadza? – zaczął się głupio śmiać. – Jesteś taka głupia czy udajesz?! – złapał mnie za ramiona. – Mieliśmy szansę skończyć tę całą historię i rozejść się w zgodzie!

- Po pierwsze, puść – odepchnęłam go. – Po drugie, nie zbliżę się do niej. To ojciec będzie wszystko załatwiać. Ja chcę tylko wyników testów.

- Ale ona na to się nie zgodzi – usiadł na łóżku. – Zrozum to. Będę miał przewalone u niej do końca studiów… a mam z nią zajęcia przez następne półtorej roku!

- Nie wydaje się taką, co by się miała mścić – usiadłam obok niego.

- Jest straszniejsza niż tobie się wydaje – spojrzał mi w oczy. – Co zajęcia mini kartkówki, co rozdział kolokwium, które musimy mieć zaliczone na min 51%. Nie mamy możliwości poprawy… a jeśli ktoś jest chory to po prostu ma problem… albo byłeś umierający, albo mogłeś przyjść nawet z zapaleniem płuc – spuścił wzrok. – Jest cholernie wymagająca… Nie mamy ani chwili oddechu u niej na zajęciach. Ostatnio jeszcze sobie wymyśliła, że będzie nas pytać z całego materiału jaki był do tej pory… Nie zważając na to, że trochę już tego było, a jej przedmiot nie jest jedynym na tych studiach. Nie chcemy zostać matematykami, tylko lekarzami, na Boga! Nie masz pojęcia jak się opuściliśmy w nauce z innych przedmiotów przez to, co ona odwala.

            Nagle do pokoju wszedł mój tata. Lekko zmieszany. Jakby nieobecny. Nie odezwał się do nas słowem. Gdy tylko nas ujrzał, zabrał dresy do biegania, przebrał się w łazience, a zaraz już go nie było. Chyba rozmowa z panią Taylor wyprowadziła go z równowagi… ale jeśli to taki potwór, jak opisuje ją Lou, to się w sumie nie dziwię zachowaniu mojego ojca.

06/10/20

Rozdział XXIV

 

Ubrałam czerwony płaszcz i poprawiłam fryzurę. Nie wiedziałam po co tata kazał mi przyjść do kawiarni za rogiem, ale w jego głosie słyszałam tyle ekscytacji, że aż zaczynałam się bać. Zapytałam czy mogę przyjść z Louisem, zgodził się. W chwilach, gdy nie jestem pewna co mnie czeka, wolę mieć kogoś zaufanego obok siebie. Lou ceniłam bardziej niż tatę. Był mi o wiele bliższy. Nie chodziło tu o to, że był moim chłopakiem – był mi bliższy nawet, gdy byliśmy tylko przyjaciółmi. Po prostu, na Crovena zawsze mogłam liczyć, porozmawiać o wszystkim i nie bać się, że tego nie zrozumie… a przede wszystkim miałam pewność, że mnie wysłucha wtedy, gdy najbardziej będę tego potrzebować.

Złapałam chłopaka za rękę i wyszliśmy z hotelu. Było dosyć chłodno, zapięłam płaszcz pod samą szyję. Czułam jednak jak zimne powietrze wpadała mi za kołnierz. Do kawiarenki nie było daleko. Gdy tylko weszliśmy do środka, ujrzałam tatę… razem z panią Taylor. Śmiali się w najlepsze, popijając kawę.

- Uszczypnij mnie – szepnęłam do chłopaka, nie odrywając od nich wzroku.

- Miałem cię prosić o dokładnie to samo – zaśmiał się zdezorientowany. Tata spojrzał na nas i pomachał ręką. Coraz bardziej zastanawiał mnie fakt, co oni tu robią… a do tego razem!

- Witajcie – powiedziała blondynka, gdy podeszliśmy do stolika. – Usiądźcie, porozmawiajmy.

- A potem znów wezwie pani policję? – zapytała, za co tata kopnął mnie w nogę. – To bolało, wiesz? – spojrzałam na niego zła.

- Ustaliliśmy z twoim tatą, że to nasza ostatnia rozmowa. James i ja uznaliśmy…

- James i ja? – zapytałam zdziwiona. – Jesteście na „ty”? – spojrzałam na ojca.

- Chwilę rozmawialiśmy, to nic złego – powiedział. – Daj Mii dokończyć.

- James i ja uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Wyjaśnimy sobie wszystko po raz ostatni i nie będziemy wchodzić sobie w drogę – blondynka wzięła łyk kawy. – Uważam, że to uczciwe. Ja nie podam was do sądu, a wy dacie mi spokój.

- Naprawdę wycofa pani oskarżenie? – zapytał Lou, a w jego oczach pojawiła się nadzieja.

- Powiedziałam: Jeśli to nasza ostatnia rozmowa i dacie mi żyć w spokoju, to tak.

- Żądam testów genetycznych – walnęłam po chwili.

- Słucham? – zdziwiona blondynka wylała na siebie kawę.

- To, co pani słyszy. Jeśli nie jest pani moją matką, test wyjdzie negatywny. Wtedy to będzie nasza ostatnia rozmowa – skrzyżowałam ręce na piersi.

- Młoda damo – pani Taylor delikatnie pocierała biały sweter chusteczką – to nie ty ustalasz zasady, tylko ja. Robię wam przysługę, że nie skończy się to dla was gorzej.

- Wolę już iść do więzienia, niż żeby całe życie się zastanawiać, co jest prawdą – zerwałam się z krzesła i wyszłam z kawiarni, a Lou pobiegł za mną. Nie zależało mi na tym, co się stanie. Zależało mi, aby dowiedzieć się prawdy… jaka by ona nie była.

Z perspektywy Jamesa

- Tak bardzo cię za nią przepraszam – powiedziałem, odwożąc Mię pod jej dom. – Myśli, że może rządzić całym światem.

- Rozumiem ją – powiedziała, odpinając pas. – Sama gdybym miała możliwość, chciałabym się dowiedzieć, kim jestem.

- I tak, przepraszam – położyłem swoją dłoń na jej.

- Nie wiem czemu – zaśmiała się – ale przeszedł mnie dreszcz, gdy to zrobiłeś – spojrzała mi w oczy – ale to było nawet przyjemne.

Wysiedliśmy z samochodu. Odprowadziłem ją pod same drzwi. Chciałem mieć pewność, że bezpiecznie znajdzie się w domu. Polubiłem ją… ale nie ze względu na to, kogo mi przypomina, a tak po prostu. Wydawała się naprawdę ciepłą i dobrą osobą. Poza tym, chciała załagodzić sytuację, a za to byłem jej naprawdę wdzięczny. Niby nie musiała tego robić, a jednak chciała. Szkoda tylko, że Amy nie potrafiła tego docenić i wymyślała kolejne problemy, doprowadzając mnie do białej gorączki.

- Zrobię te testy – powiedziała, gdy byliśmy już przy drzwiach. – Zakończy to naszą sprawę i w końcu będziemy mogli się rozstać bez rozlewu krwi.

- Nie musisz – szepnąłem. – Chociaż mielibyśmy czarno na białym jaka jest prawda, to naprawdę nie musisz. Nie chcę cię prosić o tak wiele… i tak dużo dla nas już zdołałaś zrobić.

- Chcę – spojrzała mi w oczy. – Chcę, aby Amy zrozumiała, że nie mogę być jej matką. Nie chcę, aby cierpiała. Jest dobrym dzieckiem, czuje to.

Nie myśląc długo, przytuliłem ją. Mocno i czule. Chciałem jej w ten sposób pokazać, że jestem jej dłużnikiem. Kobieta chwilę wahała się, ale później lekko mnie objęła. Poczułem delikatną woń rumianku. Pięknie pachniała. Delikatnie przejechałem opuszkami palców po jej ramieniu, miała gęsią skórkę. Podniosła lekko głowę do góry i spojrzała mi w oczy. Delikatny blask księżyca odbijał się w jej cudownych oczach. Przybliżyłem się do niej i delikatnie zatopiłem moje usta w jej. Nie opierała się… wręcz przeciwnie.

22/09/20

Rozdział XXIII


Z  perspektywy Jamesa
- Moja córka nie zgłupiała, sam uważam, że jest pani podobna do mojej żony… na pewno nie miała pani siostry bliźniaczki? – spojrzałem na nią niepewnie.
- Nie wiem – szepnęła, opierając się o blat w kuchni. – Nie pamiętam połowy swoje życia – wzięła szklankę z wodą do ręki i zaczęła powoli ją pić. – Odkąd tylko sięgam pamięcią, żyje tu z Adrianem… Znaczy, najpierw mieszkałam sama, później poznałam Adriana. To on się mną opiekował i dbał. Kocham go, a on kocha mnie. Pewnego dnia obudziłam się w łóżku, w moim mieszkaniu i nie wiedziałam, co było wcześniej. Do tej pory nie wiem skąd jestem. Nie wiem kim jestem. Jednak postanowiłam słuchać serca, skończyć studia, zacząć uczyć. Robić to, co serce mi podpowiada.
- I nie ciekawi panią co było zanim poznała pani Adriana? – zapytałem zaciekawiony.
- Adrian opowiadał mi o tym jak się poznaliśmy, o tym, że nie mam rodziny, bo rodzice zginęli w wypadku, a rodzeństwa nigdy nie miałam. Został mi on. Jest naprawdę cudownym człowiekiem.
- Chciałbym się z tym zgodzić, jednak – zawiesiłem się na chwilę, nie chcąc powiedzieć czegoś niestosownego – nie nadajemy na tych samych falach.
- Jest specyficzny, to prawda – zaśmiała się – ale dba o mnie jak mało kto. Gdyby nie on i jego wsparcie, nie wiem czy dzisiaj byłabym tym samym człowiekiem. Wiele mu zawdzięczam i nigdy nie zamieniłabym go na nikogo innego – patrzyłem na nią, zastanawiając się czy zgłupiałem. Naprawdę była podobna do Angeliki. Uroda, uśmiech, styl poruszania się i mowy. Jednak nie miałem żadnych dowodów, żadnego punktu zaczepienia. Byłem bezsilny.
Kobieta postawiła szklankę na blacie i podeszła do mnie. Usiadła obok i złapała mnie za rękę. Przeszedł mnie dreszcz. Mały, dziwny, ale w pewien sposób przyjemny. Miała chłodne dłonie.
- Życzę panu, aby wszystko się ułożyło – powiedziała. – Odnajdzie pan żonę.
- Moja żona nie żyje, a Amy nie może się z tym pogodzić – szepnąłem. – Niech pani nie będzie na nią zła. Ona po prostu chce wierzyć, że jeszcze jej mama wróci – spojrzałem jej w oczy. – Nie może pogodzić się z faktem, że to niemożliwe.
- To straszne co pan mówi. Jak to się stało? – momentalnie odwróciłem wzrok. Z jednej strony chciałem jej wykrzyczeć w twarz, że zadaje się z mordercą, z drugiej jednak to na pewno dobrze by się nie skończyło.
- Jakiś szaleniec zastrzelił ją na naszym ślubie – powiedziałem szybko. – Zakochał się w niej i nie chciał abyśmy byli razem – powiedziałem prawdę, lecz nie całą. Kobieta spojrzała na mnie i zrobiła wielkie oczy.
- Niesłychane jacy ludzie żyją na tym świecie – szepnęła. Patrzyłem w jej piękne oczy, nie wiedząc co powiedzieć. Tak naprawdę nawet nie zdawała sobie sprawy jacy ludzie żyją na świecie… Jacy potrafią być okrutni, perfidni i zakłamani… Jaki potrafi być człowiek, którego kocha.
Spędziłem u niej jeszcze kilka chwil. Rozmawialiśmy o głupotach. Samo tak wyszło. Słodko się śmiała… a ja nie chciałem stamtąd wyjść. Chociaż wiedziałem, że niemożliwym jest to, co mój mózg sobie ubzdurał, chciałem jeszcze przez chwilę wierzyć, że to moja Angel. Moja kochana… najpiękniejsza. Patrzyłem w jej czekoladowe oczy i wszystko mi się przypominało od nowa. To spotkanie na plaży. Pierwszy pocałunek. Każda przeprawa z Kendallem czy jej rodzicami. Każda piękna chwila spędzona razem… i narodziny Amy. Byłem wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie chciałem żeby kiedykolwiek się to skończyło. Wierzyłem w piękną miłość na zawsze. Wierzyłem, że nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Kochałem ją całym sercem. Kochałem ją najmocniej jak potrafiłem i kocham ją nadal. Chociaż głupio to brzmi, nie potrafię przestać jej kochać. Była moją jedyną, prawdziwą miłością, a bez niej to wszystko straciło sens.
Z czasem jednak uświadomiłem sobie, że życie to nie bajka. Nie mogłem żyć „długo i szczęśliwie” z moją Ang… a z nikim innym nie chciałem. Nie potrafiłem pokochać po raz drugi miłością tak prawdziwą. Nie potrafiłem oddać całego swojego serca obcej osobie. Poza tym, moje serce zostało pochowane razem z nią. Na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Dzieliło nas prawie dziesięć tysięcy kilometrów… ale taka była jej wola. Gdy moja ukochana zmarła, umarło we mnie wszystko, co dobre. Dlatego tak mocno zaniedbałem relację z moją córką. Nie chciałem się do niej zbliżać, bo to sprawiało mi ból… ale nie pomyślałem jaką krzywdę jej tym sprawiam. Nie pomyślałem, że ona mnie potrzebuje. Byłem pieprzonym egoistą.
- Dziękuję za rozmowę – szepnąłem po chwili, wstając z kanapy. – Nie chcę pani zabierać już więcej czasu, wystarczająco już się nasiedziałem.
- Może pan zostać – uśmiechnęła się lekko. – Adrian i tak wróci dopiero rano, a ja nie lubię siedzieć sama.
- Nie wiem czy to stosowne, czy pani chłopak nie będzie zazdrosny.
- Nawet jeśli będzie, to świadczy o jego zaufaniu do mojej osoby. Jesteśmy parą już kawał czasu. Gdybym chciała go zdradzić, już dawno bym to zrobiła. Nie musi się pan martwić o moje relację z Adrianem.
- Niech pani uwierzy, akurat o to się nie martwię – zaśmiałem się.
- Panie Maslow – zaczęła po chwili – może spotkamy się na neutralnym gruncie z pańską córką i moim studentem, aby po raz ostatni wyjaśnić sobie tę sprawę? Chcę mieć pewność, że już nigdy ten temat nie zostanie poruszony… a na takie ostatnie spotkanie mogę się zgodzić.
- Jeśli tylko nie sprawi to pani problemu, ja jestem jak najbardziej za.
- I jeszcze jedno – podała mi rękę – Mia.
- James – uśmiechnąłem się szerzej i udaliśmy się obydwoje do wyjścia.
***
Dzisiaj urodziny obchodzi moja najlepsza i najwspanialsza Sylwia... Poczwarko moja, jeszcze raz wszystkiego najlepszego! <3