06/11/20

Rozdział XXVII

Obudziłam się rano pełna nadziei. To dziś miałam się dowiedzieć jaka jest prawda. To dziś wszystko miało stać się jasne. Nie mogłam się doczekać, aż w końcu tata się obudzi, a w klinice pojawią się nasze wyniki badań.

Była godzina dziewiąta. O tej porze to wujek Kendall przypalałby swoje śniadanie. Uśmiechnęłam się lekko. Tęskniłam za nimi, ale wiedziałam, że nie siedzę tu na darmo. Wzięłam do ręki ubrania i poszłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam podkrążone oczy i szare usta. Widać, że ta sytuacja wcale mi nie służy. Po nocach nie mogłam spać, jeść też mi się nie chciało. Delikatnie przemyłam twarz wodą. Byłam zimna jak lód.

Gdy wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i wyszłam z łazienki. Tata już nie spał.  Stał na balkonie i patrzył w dal. Przyglądałam mu się chwilę, później podeszłam i stanęłam obok.

- To już dziś – szepnął. – Wszystko się może skończyć.

- Najwyżej wrócimy do domu i już nigdy więcej nie zobaczmy pani Taylor – zaśmiałam się i spojrzałam na ojca. Po moich słowach momentalnie posmutniał. – Tato, no weź – przytuliłam mu się do ręki. – Nie mów, że poczułeś do niej coś więcej.

- Nie planowałem tego – spojrzał na mnie wzrokiem zbitego pieska. – Naprawdę nie planowałem. Ale gdy ją pocałowałem…

- Jak to, „pocałowałem”? – odsunęłam się od niego. – Przecież ona ma Adriana!

- Nie broniła się – uśmiechnął się. – Nawet chciała czegoś więcej, ale wróciłem do domu. Nie chciałem, aby żałowała.

- Boże tato, w co ty się pakujesz – wywróciłam oczami. – Chociaż fakt, ja się w większe gówno wpakowałam – tata wzruszył ramionami i poczochrał mnie po włosach.

Jedząc śniadanie, zastanawiałam się, jak mocno musi działać pani Taylor na mojego ojca. Podniosłam lekko wzrok, wpatrując się w Jamesa. Dawno nie widziałam go tak szczęśliwego, a zarazem zakłopotanego. Mi przypominała tylko mamę, a bardziej wspomnienie związane z nią. Ledwo ją pamiętałam… ale za to mój tata pamiętał wszystko dokładnie. Może właśnie dlatego tak mocno się do niej przywiązał. Szkoda tylko, że nadal nie ma pewności.  Bałam się tylko, że mój tata może się załamać, gdy nagle dowie się, że to tylko łudząco podobna osoba. Wierzyłam jednak, że mam z nią chociaż trochę wspólnego… i może jest jakąś rodziną do mnie.

Wraz z wybiciem godziny dwunastej odezwał się lekarz z kliniki. „Już nie długo” – pomyślałam. – „W końcu ten koszmar się skończy”. Postanowiliśmy, że pojedziemy sami. Louis byłby dla mnie wsparciem psychicznym, ale wolałam być sam na sam z tatą i panią Mią. Nie wiedziałam co się wydarzy i co w tych całych nerwach zrobimy, więc wolałam ograniczyć grono ludzi, które będzie na to patrzeć.

Podjechaliśmy pod dom blondynki. Czekaliśmy może pięć minut. Kobieta wyszła z domu, wymieniła ślinę z Adrianem i szybko podbiegła do nas. Obiecała nam, że nic mu nie powie. Wierzyłam, że dotrzyma słowa. Jechaliśmy w kompletnej ciszy. Nawet radio nie zostało puszczone, co dziwne u mojego ojca – uwielbia słuchać muzyki podczas jazdy. Siedząc z tyłu, przyglądałam im się. Tworzyliby naprawdę ładną parę.

Do kliniki wpadłam pierwsza. Lekarz mnie znał, więc podarował mi w ręce wyniki. Podbiegłam do taty i pani Taylor, pokazując im kopertę. Wyszliśmy na zewnątrz, aby nie robić zbędnego hałasu. Za nami wyszedł lekarz. Wolał być przy otwieraniu koperty.

- I jak? – zapytał po chwili mój ojciec, gdy chwilę się nie odzywałam, czytając wyniki.

- Pozytywny – zaczęłam nagle piszczeć i podskakiwać do góry. Byłam taka szczęśliwa! Najszczęśliwsza na świecie! W końcu odnalazłam mamę!

- Jak to pozytywny? – zapytała blondynka, odbierając mi test. – Przecież to nie możliwe, aby on był pozytywny! – kobieta zaczęła go analizować, a ja spojrzałam na ojca. Dawno go tak zdziwionego i bladego nie widziałam. Ja wierzyłam w swoje rację i dopięłam swego. – Na pewno się pomylili… To miała być tylko formalność, abym w końcu miała spokój!

- Oni się nie mylą – powiedział brunet, patrząc na nią jeszcze lekko zdziwiony. – Dlatego wybraliśmy taką klinikę… najdroższą i najlepszą.

- Ale ja w to nie wierzę! – kobieta usiadła na ziemi. – To przecież nie możliwe…

- Jeśli pani chce, powtórzymy wyniki – powiedział lekarz – ale one są pewne na 99,99%. Nie ma praktycznie mowy o tym, że się pomyliliśmy.

- Czyli jestem twoją żoną – spojrzała na tatę – i twoją matką – przesunęła wzrok na mnie, a ja się uśmiechnęłam. – To obłęd.

Pani Taylor schowała głowę w dłonie i zaczęła głęboko oddychać. Nagle odchyliła głowę do tyłu i próbowała złapać więcej powietrza… ale nie mogła. Jej usta zrobiły się sine, oczy nagle się wywróciły, a ona runęła na ziemię.
***
No kto by się spodziewał... :D