Dni
mijały, a ja coraz bardziej zastanawiałam się czy to wszystko ma jakiś większy
sens. Mia nie odezwała się do nas słowem. Najprawdopodobniej nie chciała się
odzywać. Louis powiedział, że wzięła urlop. Nikt nie miał z nią kontaktu. Tata
próbuje mi przemówić, że dla niej też nie jest to prosta sytuacja – jakbym o
tym nie wiedziała. Jednak serce chciało wiedzieć czy wszystko u niej w
porządku. Na pewno nie tylko moje. Widziałam jak tata spogląda na komórkę. Może
mi wmawiać, że o tym nie myśli, ale ja wiem, że prawda jest zupełnie inna.
-
Angie Maslow – powiedziała nauczycielka biologii. – Zadałam ci pytanie,
odpowiedź na nie.
-
Po pierwsze, Amy Maslow, pani profesor. Po drugie, kariotyp to zestaw
chromosomów charakterystycznych dla komórki somatycznej danego organizmu –
nauczycielka spojrzała na mnie i sama chyba nie wiedziała, co powiedzieć. Nie
spodziewała się ze z moich ust mogą paść tak mądre słowa.
-
Jestem pod wrażeniem – powiedziała po chwili. – Nauczyłaś się w końcu czegoś.
-
Mus to mus, pani profesor. Chciałabym jednak skończyć tę klasę – uśmiechnęłam
się pod nosem. – A poza tym nie chcę pani już więcej denerwować. Muszę się
pilnie uczyć.
-
To może chciałabyś odpowiedzieć jeszcze na kilka moich pytań? Oczywiście
wstawię ci pozytywną ocenę, jeśli odpowiesz poprawnie.
-
Z wielką przyjemnością – wiedziałam, że muszę jej lizać dupsko, bo inaczej nie
przepuści mnie do kolejnej klasy, a jeśli uczyłam się z Louisem, to może do
czegoś ta wiedza się przyda.
Z perspektywy Jamesa
Po
raz setny spojrzałem na komórkę. Nawet nie daje znaku życia. Nie chciałem do
niej dzwonić, bo nie wiedziałem, czy w ogóle wypada. Napisałem jej kilka
krótkich smsów, ale na żaden nie odpisała. Nie ukrywam, martwiłem się o nią. W
końcu była moją żoną, nawet jeśli nie dopuszczała tego do myśli… a ja nie
mogłem jeść, ani spać. Non stop myślałem o niej. Znów zachowuje się tak, jak
wtedy, gdy ją poznałem. Straciłem dla niej głowę. Nigdy nie spodziewałem się,
że można kogoś pokochać tak szybko i tak mocno. Była dla mnie całym światem i
chciałem, żeby już zawsze nim była. Nadal tego chcę, mimo upływu lat i
straceniu tak wielu okazji, do wspólnego szczęścia – chcę tego. Chcę zestarzeć
się z nią, doczekać się wnuków. Był po prostu szczęśliwy u boku najwspanialszej
kobiety na świecie.
Nagle
ktoś przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka – to była moja matka. Nie wiem
czego ona tutaj szuka.
-
Co tu robisz? – zapytałem.
-
Nie marudź tylko się ubieraj – warknęła na mnie.
-
Po co? – zapytałem zdziwiony.
-
Umówiłam cię na randkę, jak sam nie potrafisz. Opłakujesz nadal tą pożal się
Boże, swoją żonę, nie wiadomo po co – spojrzałem na nią i niedowierzałem. Już
wiele razy mówili mi, że moja matka zachowuje się skandalicznie, ale
pochłonięty stałą żałobą, nawet tego nie zauważyłem… a w tym momencie mnie
olśniło.
-
Wyjdź – powiedziałem stanowczo. – Wyjdź i nie wracaj, póki nie nauczysz się
szanować uczuć innych ludzi.
-
Synu – pisnęła oburzona – jak możesz traktować tak własną matkę?!
-
A jak ty możesz traktować w ten sposób własne dziecko, które straciło
najważniejszą osobę? No jak?
-
Nie była ciebie warta. Młoda smarkula, której zależało tylko na kasie. Złapała
cię na dziecko, a ty głupi wychowujesz tego bękarta. Nawet nie masz pewności
czy ten rozwydrzony bachor jest twój.
-
Milcz! – krzyknąłem. – Nie chciałaś jej poznać. Nie wiesz nawet jaka była. Miała
w sobie tyle dobroci, była najwspanialsza na świecie – warknąłem. – Do twojej
wiadomości – powiedziałem po chwili – ona żyje i na twoje nieszczęście w końcu
tutaj wróci.
-
Synu, czas chyba iść do psychiatry, jeśli uważasz, że ludzie potrafią ożyć po
tylu latach – zaśmiała się, a ja już nie wytrzymałem. Wystawiłem ją za drzwi.
Nie mogłem już jej więcej słuchać. Mimo, że była moją matką, nie potrafiłem
zrozumieć jak można tak bardzo nienawidzić innych.
Usiadłem
na kanapie i zacząłem głęboko oddychać. Musiałem się uspokoić, póki jeszcze
miałem siłę i resztki silnej woli, aby jej nie zabić. Chwilę dobijała się do
drzwi, ale po chwili odpuściła i odeszła. Nagle znów ktoś włożył klucz do zamka
i otworzył drzwi.
-
Mówiłem ci, żebyś odeszła! – krzyknąłem zanim się odwróciłem, ale gdy już to
zrobiłem ujrzałem, że to nie była moja matka, to była Amy.
-
Zrobiłam coś złego? – zapytała przestraszona.
-
Nie kochanie – usiadłem z powrotem na kanapie – po prostu się pomyliłem… ale
nie mówmy o tym – odetchnąłem głośno. – Jak było w szkole?
-
Dobrze – uśmiechnęła się i usiadła obok. – Pani od biologii powiedziała, że jak
tak dalej pójdzie to będę studiować razem z Lou – zaśmiała się słodko. Dawno
nie widziałem ją w tak dobrym humorze. Zaczęła mi opowiadać jak powoli poprawia
oceny. Buzia jej się nie zamykała, ani nie znikał jej z ust ten cudowny
uśmiech. Byłem z niej taki dumny. Nagle znalazła wenę, chciała tego, nie
musiałem jej przymuszać. Znów nabrała ochoty, aby się postarać. Znów wróciła
moja Amy, dawna, kochana Amy. Może jednak młody Croven dobrze na nią działa? –
Słuchasz mnie w ogóle? – zaśmiała się po chwili.
-
Tak córeczko, przepraszam – przytuliłem ją delikatnie. – Bardzo się cieszę, że
coraz lepiej ci idzie w szkole.
-
Ja też tato – wstała z kanapy i zaczęła iść po schodach do swojego pokoju.
Nagle zatrzymała się i odwróciła do mnie – i wiesz co?
-
Co takiego?
-
Nauka nie jest wcale taka zła – zachichotała i uciekła na górę.
-
Nawet nie wiesz jak wspaniale to słyszeć – szepnąłem do siebie i położyłem się
na kanapie. Spojrzałem w sufit. Mimo tego, że moja rodzicielka mnie
zdenerwowała, emocje jakoś szybko odeszły. Najważniejsze, że Amy sobie radzi.
Najważniejsze, że w końcu wszystko wychodzi na prostą.