22/07/21

Rozdział XLVII


Z perspektywy Jamesa

Mia podeszła do drzwi, a gdy je otworzyła, intruz wszedł do domu. Gdy spojrzał na mnie, nagle jego mina zmieniła się ze złej w zdziwioną, a później we wściekłą. Nie spodziewałem się go tu, chociaż zdawałem sobie sprawę, że wiedział, gdzie mieszka Mia.

- Co tu robisz? – warknął nagle.

- To nie twój interes, Adrian – powiedziała Mia. – Nie jesteśmy już razem, a James może u mnie nocować, ile razy będzie chciał.

- Tak nagle ci się zmieniło? – zaśmiał się. – Mówiłaś, że mnie kochasz!

- Kochałam cię, póki nie okazałeś się dupkiem, który niszczy wszystko – krzyknęła blondynka, za co dostała w twarz. Momentalnie poczułem jak narasta we mnie złość. Złapałem Adriana za manatki i wyrzuciłem go za drzwi.

- Nie możesz – warknął.

- Ależ mogę – rzuciłem nim o ścianę. – Nie masz prawa bić kobiety, a bym bardziej Mii – syknąłem wściekły.

- Nie myśl, że to się tak skończy – powiedział, a po chwili zaczął się śmiać. – Wrócę w najmniej oczekiwanym momencie i znów zabiorę ci wszystko, co kochasz – uśmiechnął się szyderczo. – Pilnuj Amy, jest taka słodka i bezbronna… a jaka naiwna.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo Shanon zniknął za zakrętem. Odetchnąłem głęboko i wszedłem do mieszkania. Blondynki nigdzie nie było. Wszedłem do sypialni, ale tam również jej nie zastałem. Usłyszałem dźwięk płynącej wody. Zapukałem do łazienki, a gdy nikt mi nie odpowiedział po trzykrotnym zapukaniu i tak wszedłem do środka. Taylor stała nad umywalką, przy puszczonej wodzie. Jednak nie ruszała się, wpatrując w strumień lejącej się wody. Delikatnie objąłem ją od tyłu, ale nawet nie zareagowała. Po chwili jednak odwróciła się do mnie, ukazując czerwony policzek i łzy w oczach.

            - Przepraszam – szepnąłem. – Powinienem go od razu wyrzucić zanim zrobił ci krzywdę.

- Nie jestem małą dziewczynką, przeżyje – powiedziała, pociągając nosem. – Życie nauczyło mnie, że zawsze coś jest źle, a po najlepszej nocy i tak coś się zepsuje.

- Tak czy owak przepraszam – delikatnie ją pocałowałem. – Chcę cię chronić aż do końca swoich dni, lecz on jest nieprzewidywalny.

- I właśnie dlatego nie musisz mnie chronić. On w końcu da spokój – uśmiechnęła się lekko i pocałowała mnie w nos. – Poza tym, kocha mnie i nie zrobi mi krzywdy. Wiem o tym...

- A czy ty – zacząłem, ale dokończyła za mnie.

- Czy go kocham? – zapytała, a ja pokiwałem głową. – Nie chcę cię okłamywać… ale nie wiem. Za dużo mnie z nim łączyło, abym nagle mogłam o nim zapomnieć… Kiedyś to na pewno minie, ale na razie nie jestem pewna swoich uczuć do niego, jak i do ciebie.

- Wiem – szepnąłem – i dlatego do niczego cię nie zmuszam… Jeśli zechcesz do niego wrócić, nie będę cię zatrzymywać.

- O to nie musisz się martwić – spojrzała mi w oczy. – Nie chcę by był częścią mego życia. Nie po tym wszystkim. Chcę spróbować sobie przypomnieć przeszłość… i kontynuować ją w przyszłości…

- Czyli… wrócisz ze do mną do Los Angeles? – zapytałem z nadzieją.

- Kiedyś na pewno – uśmiechnęła się. – Na razie daj mi czas – wtuliłem ją w siebie. Dałbym jej tyle czasu ile by tylko potrzeba. Jeśli jest nadzieja, że wszystko wróci do normy, jestem w stanie czekać.

Z perspektywy Amy

- Idź weź prysznic – zaśmiałam się. – Nie wejdziesz mi taki brudny do łóżka!

- Ja bym tam wolał coś innego wziąć – złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie – ale na to będę musiał jeszcze chwilę poczekać – zaśmiał się.

- Faceci, myślicie tylko o jednym – parsknęła śmiechem.

Spojrzałam za Lou, który z uśmiechem znikał za drzwiami mojej łazienki. Byłam z nim taka szczęśliwa. Powoli zakochiwałam się w nim coraz mocniej. Był dla mnie ważny. Z czasem stał się najważniejszy… i chociaż wiedziałam, że mam jedynie szesnaście, no prawie siedemnaście, lat, to chciałam spędzić z nim całe życie. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, że kiedyś mogłoby go zabraknąć.

08/07/21

Rozdział XLVI


Z perspektywy Mii

Obudziłam się wtulona w Jamesa. Ta noc… to było coś cudownego. Nie spodziewałam się, że mogę się odważyć na coś takiego. Jednak wiedziałam, że od dawna tego chciałam, że muszę w końcu to zrobić, bo nie mogę się całe życie opierać temu, co czuje. Nie miałam jednak pojęcia czy dobrze robię, czy w ogóle powinnam tak robić, gdy oficjalnie nadal jestem dziewczyną Adriana, a moja pamięć nie wróciła do pełnej sprawności.

Uniosłam się powoli, aby nie obudzić Jamesa. Tak słodko spał. Delikatnie pogładziłam go po policzku i wyszłam z łóżka. Założyłam jego koszulę i udałam się do kuchni.

Przechodząc przez salon poprawiłam rozczochraną fryzurę. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i mimowolnie uśmiechnęłam się. Wyglądałam na szczęśliwą, wyspaną, wypoczętą. W końcu wyglądałam dobrze. Praca na uczelni to ciągły stres, a sytuacja z Jamesem, Amy i Adrianem, nie dawała mi spać po nocach. Tak samo jak te okropne bóle głowy.

Gdy weszłam do kuchni, odsunęłam roletę, aby wpuścić do środka trochę światła. Pogoda była piękna, chociaż godzina jeszcze była wczesna. Wczesna jak na to, że był weekend. Nigdy nie wstawałam w weekendy wcześniej niż o dziesiątej, a było trochę po ósmej. Postanowiłam, że zrobię dla Jamesa mój popisowy omlet. Miałam nadzieję, że będzie mu smakował. Podeszłam do lodówki, w poszukiwaniu składników, gdy poczułam czyjeś dłonie na talii. Odwróciłam się i zobaczyłam Maslowa w samych bokserkach.

- Witaj – uśmiechnął się – znalazłem złodzieja mojej koszuli.

- Nie złodzieja. Pożyczyłam – delikatnie go ucałowałam, a brunet zaczął mnie całował coraz bardziej namiętnie. – Nie będzie powtórki z wczoraj – zaśmiałam się.

- Miałem nadzieję – pocałował mnie w czoło – ale nie będę do niczego zmuszać. Tak swoją drogą – spojrzał mi w oczy – nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy, że mi zaufałaś.

Nie odpowiedziałam nic. Przytuliłam się do niego i słuchałam bicia jego serca. W tym momencie potrzebowałam tylko tego. Naprawdę czułam się przy nim bezpiecznie i nigdy nie byłam taka szczęśliwa.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, a gdy je otworzyłam zamarłam.

Z perspektywy Amy

Usłyszałam pukanie do drzwi. „Kogo niesie o tak później porze?” – pomyślałam. Na zegarku była godzina piąta trzydzieści. Niechętnie wyszłam z łóżka, opatulając się kocem i zeszłam na dół. Gdy tylko otworzyłam drzwi, Louis rzucił się na mnie i zaczął namiętnie całować. Nie zdążyłam nawet odezwać się słowem, gdy chłopak uniósł mnie do góry i zaniósł do mojego pokoju.

- Co robisz wariacie? – zaśmiałam się po chwili.

- Nie chciałam abyś obudziła resztę – uśmiechnął się.

- Są tylko dziewczyny – uśmiechnęłam się.

- Wiem – chłopak usiadł na moim łóżku i zaczął ściągać kurtkę – twoja mama mi powiedziała, dlatego jestem. Przyjechałem na weekend, jeśli mnie chcesz.

- Tak żeby mój tata nie wiedział? – zaśmiałam się.

- Wiem jaki jest o ciebie zazdrosny – podszedł do mnie i położył mi dłoń na policzku – a gdy go nie ma, mamy więcej spokoju – delikatnie mnie pocałował. – I możemy porobić wiele fajnych rzeczy – położył mi ręce na talii.

- Nie wyobrażaj sobie za wiele – zaśmiałam się. – Nie jestem jeszcze gotowa.

- Gotowa na co? – zapytał zdziwiony.

- Sam wiesz – speszyłam się.

- Ty myślałaś, że ja chce – zaśmiał się – tak z tobą pod nieobecność twojego taty? – zapytał, po czym ja się zaczerwieniłam. – Nie zrobiłbym ci tego. Nie jeśli tego nie chcesz.

- A gdybym chciała?

- Najpierw musiałbym się upewnić, że jesteś na to gotowa. Czy to nie jest tylko nieprzemyślana decyzja, którą później będziesz żałować. Nie chciałbym ci zrobić krzywdy. Jesteś dla mnie ważna – pocałował mnie w nos. – Nigdy z żadną dziewczyną nie łączyła mnie taka relacja.

- I nie skrzywdzisz mnie nigdy nigdy?

- Nigdy nigdy – zaśmiał się. – Obiecuję ci, że nigdy cię nie skrzywdzę. Nie darowałbym sobie tego.

Uśmiechnęłam się pod nosem, a później uwiesiłam się na jego szyi w namiętnym pocałunku. Tak bardzo za nim tęskniłam. Wiedziałam, że jest to jedyny człowiek, który w pełni rozumie moje potrzeby. Kochałam go, a bardziej byłam w nim naprawdę mocno zakochana.