18/08/19

Rozdział VII

- Skąd znasz moją mamę?! – krzyknęłam.
- Jak mógłbym nie znać takiej dziwki jak ona – uśmiechnął się.
- Moja mama nie była dziwką – warknęłam, a w środku mi się zagotowało.
- Oj była, była... Zasłużyła na śmierć. Chociaż… To Jamesa miałem zabić, a nie ją… Trudno  – zaśmiał się.
- Adrian... Ty jesteś Adrian – wstałam i uderzyłam go z całej siły w twarz. Ręka zaczęła mnie piec, ale to nie zmieniło tego, że go nienawidziłam. Z wielką chęcią bym go w tamtym momencie zabiła… albo wykastrowała… ale do tego potrzebowałabym wsparcia Hendersonki.
- Uuuu… Mocna jesteś – złapał mnie za nadgarstki i mocno ścisnął – ale ja jestem silniejszy.
- Nie interesuje mnie to – plunęłam mu w twarz. – Nienawidzę cię… Rozumiesz?! Nienawidzę! Jak można zabić człowieka?! Z zazdrości?! Jesteś nienormalny!
- Ang mnie nie chciała! – popchnął mnie z całej siły o ścianę, tak, że osunęłam się na ziemię. – Nie wiem co ta dziwka widziała w Jamesie! Jestem od niego sto razy lepszy, a ona wybrała jego!
- To się nazywa miłość – plunęłam krwią na ziemię i wytarłam twarz.
- Miłość… Ble. Chyba cię dziecko pojebało. Miłość nie istnieje – warknął.
- Może ty jej nie zaznałeś, ale ona istnieje... Zawsze istniała i będzie istnieć – powiedziałam.
- Jesteś młoda to tak myślisz. Jak skończysz trzydzieści lat to się przekonasz, że wtedy liczą się pieniądze, a nie jakaś jebana miłość. 
            Widać było, że nie jest zły, a po prostu nieszczęśliwy. Chociaż może to ja chciałam widzieć ludzi takimi. Dla mnie na każde zło zawsze było wytłumaczenie. Nie zastanawiając się długo wstałam i się w niego wtuliłam.
- Co ty robisz? – zapytał po chwili zdezorientowany.
- Przytulam cię – uśmiechnęłam się, patrząc mu w oczy.
- Dlaczego? – był bardzo zdziwiony.
- A tak – zaśmiałam się, a on się uśmiechnął – nie jestem zła na ciebie – musiałam skłamać.
On tylko spojrzał na mnie, bez większego zastanowienia przytulił mnie mocno. Wiedziałam, że takim ludziom potrzebna jest miłość i zrozumienie drugiej osoby, a nie gniew i nienawiść. Nie raz robimy coś, czego nie chcemy. Jesteśmy jak kukiełka w ręce innej osoby. Adrian... On był zmuszany do wszystkiego przez Halston. To nie była jego wina… ja tak uważam. Nie widział tego, że źle robi. Sam mi to powiedział... Ulżyło mu kiedy z nim porozmawiałam. Ale mnie nie wypuścił… Dlaczego? Bo poprosiłam go o pomoc dla Diany... Wypuścił ją, dla mnie. Ja sama zostałam i musiałam zająć miejsce tamtej dziewczyny, lecz… Adrian zrobił coś jeszcze dla mnie. Zmienił moją pracę… Z dziwki zamienił mnie na striptizerkę. Tylko tyle mógł dla mnie zrobić. Chociaż, a może aż? Zrobił dla mnie dużo tylko dlatego, że go wysłuchałam. To dobrze, że sam widzi swoje błędy i chce je naprawiać. Pomagać, a nie krzywdzić. Chociaż to, że porywa niewinne dziewczyny samo w sobie jest złe. Musiałam mu jednak pomóc. Chciałam to zrobić. Chociaż zabił moją mamę to ja chcę mu pomóc… Im szybciej odrobi kasę u dilera, tym szybciej będzie mniej ludzi krzywdził...
Stanęłam przed lustrem zakładając ubranie na dzisiejszy wieczór... I tak nie mam co wracać do Los Angeles, a tu w Nowym Jorku chociaż mam pracę. Jak to można nazwać pracą. Nie zarobię nic, ale będę miała pożywienie i nocleg. Tyle mi wystarczy... Byle przetrwać. Jestem silna, muszę dać sobie radę. Muszę wreszcie pokazać, że nie jestem małą dziewczynką, która nie daje sobie rady w życiu. Związałam włosy i spoglądnęłam na siebie jeszcze raz… „Wyglądam dziwnie” – mruknęłam do siebie, gdy nagle Adrian wszedł do pomieszczenia.
- Śliczna jesteś, chodź – zaśmiał się i pociągnął mnie na wielką scenę.
Wszystko wyglądało tak dziwnie... Tyle dziewczyn ubranych jak ja. Przestraszonych, nie wiedzących co się dzieje... Ja jedyna byłam świadoma. Świadoma tego, że to nie miejsce dla takich dzieci... Sama jestem dzieckiem. Wiem o czym mówię. Ja chociaż się nie bałam, wbrew pozorom ufałam Adrianowi. Nie wiem czemu… Wydawał mi się człowiekiem skrzywdzonym przez życie, a nie złym. Chciałam mu wierzyć, chciałam mu pomóc. Tylko nie wiedziałam jak.
Z perspektywy Louisa
            Nie widziałem Amy już długi czas… Nie wiedziałem, co się z nią dzieje. Tak bardzo się o nią martwiłem. Nie powinienem tak reagować… Ale jest za młoda. Nie możemy przecież być razem... Traktuje ją tylko jak siostrę. Nie widziałbym dla nas jakiejkolwiek przyszłości.
            Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Piosenka Nirvany coraz głośniej była słyszalna. Podszedłem do telefonu i szybko odebrałem, nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Słucham – powiedziałem, opierając się o parapet okna.
- Louis? – usłyszałem znajomy mi głos.
- Pan Maslow... Witam – uśmiechnąłem się do słuchawki. – Jak się pan mie... – nie zdążyłem dokończyć, bo pan James mi przerwał.
- Nie po to dzwonię, żeby gadać o pierdołach – powiedział. Z jego głosu można było wywnioskować, że był bardzo zdenerwowany. – Powiedz mi... Widziałeś Amy?
- Uciekła nam – usłyszałem głos pana Kendalla.
- Jak to uciekła?! – krzyknąłem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że Amy mnie okłamała… I do tego mi zniknęła! I co ja teraz zrobię?!