19/07/20

Rozdział XIX

Leniwie podniosłam się z łóżka. Taty już nie było. Pewnie poszedł biegać jak każdego ranka. Twierdził, że nowojorskie powietrze lepiej na niego działa. Jakiś obłęd. Nie zamierzałam na niego czekać, weszłam do łazienki, umyłam zęby, ubrałam jakieś luźne ubranie i wyszłam z pokoju. Zapukałam kilka razy w drzwi od apartamentu Crovenów, a za chwilę otworzyła mi ciocia.
- Jest Louis? – zapytałam, uśmiechając się szeroko.
- Lou! Amy przyszła! – krzyknęła, a zaraz obok niej znalazł się chłopak. Jeszcze w samych bokserkach. Poczułam jak moje policzki robią się czerwone. Jeszcze nie widziałam go praktycznie bez ubrania. – Synu, ubierz się, bo płoszysz nam naszą kruszynkę.
- Jest w porządku – zaśmiałam się. – To ja zaczekam na dole – powiedziałam i ruszyłam w stronę schodów. Wyszłam na zewnątrz i odetchnęłam kilka razy. Dotknęłam policzka, był gorący. Zaśmiałam się cicho. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam paczkę fajek. Włożyłam jednego do ust.
- Nie palimy, pamiętasz? – blondyn szybko wyrwał mi go z ust i złamał w palcach. – Musisz o siebie dbać, a nie zabijać od środka.
- Jeden papieros nie zaszkodzi – uśmiechnęłam się.
- Jeden papieros skraca życie o jakieś pięć do dziesięciu minut – pokiwał głową.
- A seks wydłuża o czternaście – przygryzłam wargę, przejeżdżając mu ręką po torsie. – Trzeba nadrobić moje stracone minuty.
- Wiesz – złapał mnie za dłonie – z wielką chęcią – delikatnie pocałował mnie w rękę – ale twój ojciec mnie zabije.
- To coś czuje, że z seksu nici do czasu aż mój ojciec nie kopnie w kalendarz – zaśmiałam się, a chłopak tylko pokiwał głową. – Zabierzesz mnie w końcu do niej? – zapytałam po chwili ciszy. – Muszę chociaż ją zobaczyć na żywo…
- Dobra, ale na chwilę – szepnął niechętnie.
Podeszliśmy pod uczelnie Lou. Chwilę staliśmy przed wejściem, czekając aż w końcu coś się stanie. Podobno mieli dziś jakąś konferencję, więc powinna być w środku. Czekaliśmy może dziesięć minut, aż w końcu chmara wykładowców wyszła z budynku.
- Nie widzę jej – szepnęłam.
- Na pewno zaraz wyjdzie – chłopak lekko się uśmiechnął. – O, patrz – wskazał palce na kobietę, była wysoka i miała blond włosy – to ona.
Zaczęłam jej się przyglądać bardziej. Była naprawdę ładna. O wiele starsza niż na zdjęciach, ale wtedy miała dwadzieścia lat. Widać było, że blond to nie jej naturalny kolor, odrosty sięgały jej prawie do połowy głowy. Była szczupła i wysoka… Niestety, nie widziałam wszystkiego dokładnie, bo znajdowaliśmy się w bezpiecznej odległości od niej. Blondynka pożegnała się z resztą i ruszyła przed siebie. Złapałam Lou za rękę i pociągnęłam za sobą.
- Miałaś ją tylko zobaczyć! – stanął w miejscu. – Nie będę jej śledzić!
- Nie widziałam jej dokładnie, muszę się jej przyglądnąć – powiedziałam i pobiegłam za nią, zostawiając chłopaka w tyle.
Szłam za nią. Byłam na tyle blisko, że czułam jej zapach. Niestety, nie pachniała różami. Nie taki zapach pamiętam z dzieciństwa. Niedługo później skręciła w jedną z bogatszych dzielnic, wyciągnęła klucze z torebki i otworzyła bramę od kremowego domu na końcu ulicy. Stanęłam pod bramą i nie wiedziałam, co mam zrobić. Spojrzałam na Crovena, który niechętnie do mnie podszedł.
- Nie powinniśmy tego robić – powiedział. – Jeszcze nas zauważy i będziemy mieć przekichane!
- Nie panikuj – jęknęłam. – To, że za nią szłam nie oznacza, że chcę ją od razu zabić.
Nagle drzwi od domu otworzyły się, a ze środka wyszła pani Taylor. Podeszła do nas bliżej. Mogłam w końcu spojrzeć w jej oczy. Bardzo przypominała mi mamę. Jednak wiedziałam, że to nie możliwe. Po pierwsze nie żyje, po drugie, nawet jeśli przeżyła to by do nas wróciła… a ona patrzyła na mnie jak na obcą osobę.
- Pan Louis? – zapytała zdziwiona. – W czym mogę pomóc?
- W niczym, dziękuję – pociągnął mnie za rękę. – Przepraszam, zgubiliśmy drogę.
- Rozumiem – szepnęła i spojrzała na mnie. – Czemu się pani tak mi przygląda?
- Wygląda pani naprawdę znajomo… Jak moja mama – powiedziałam cicho. – Może pani nią jest?
- Panie Croven, to znowu jakieś pana widzi mi się? – warknęła na chłopaka. – Mówiłam już panu, że nie znam żadnego Jamesa Maslowa, a w Los Angeles nigdy nie byłam.
- Ale wygląda pani jak jej matka  - szepnął chłopak. – Naprawdę.
- Dość. Naprawdę przekracza pan granicę – oparła się o bramę. – Granicę między żartem, a gnębieniem kogoś – obróciła się i szybkim krokiem weszła do domu.
- Mówiłem ci, że to głupi pomysł – chłopak spojrzał na mnie.
            - Nie odpuszczę, wiesz o tym. Muszę z nią porozmawiać… Po prostu muszę!
***
Z innych ogłoszeń parafialnych: Dokładnie rok temu powróciłam do was. Dokładnie rok ma to opowiadanie. Wtedy wstawiłam Prolog. Ten czas płynie tak nie ubłagalnie szybko...
Tak czy owak, nie macie pojęcia jak strasznie się cieszę, że mogę znów coś dla was napisać. Nawet jeśli nie pozostało was tu wiele, musicie wiedzieć, że jestem wam niewyobrażalnie wdzięczna... Kocham was, nigdy się to nie zmieni.
Angel.