05/01/21

Rozdział XXXII

            - Gdybyś tylko miała ochotę, tu masz nasz adres – powiedział mój ojciec, wręczając Mii kartę. – Jesteś mile widziana w Los Angeles.

- U nas też możesz się pojawić – przytulił ją Josh. – Mam nadzieję, że uda ci się wszystko przypomnieć, Angel.

- Mia – poprawiłam go. – Dziękuję za wszystko – powiedziałam i lekko się w nią wtuliłam. – Proszę pilnować Louisa, aby się ładnie uczył – zaśmiałam się.

- Nie musisz się o to martwić, Amy – uśmiechnęła się, spoglądając na Crovena. – Jest naprawdę dobrym studentem, a kiedyś i lekarzem. Nikt nie musi go pilnować.

Pomachałam jej jeszcze na do widzenia i poleciałam za tatą do samolotu. Odpoczynek się skończył, czas wrócić do rzeczywistości. Mimo wszystkich przygód, udało mi się pouczyć z Louisem. Dobrze, że go miałam… Naprawdę byłam szczęśliwa, że mam na kogo liczyć. Chociaż on jeden dawał mi wsparcie, którego nie dostałam od nikogo od bardzo dawna.

Usiadłam obok ojca i oparłam się na jego ramieniu. Ten wyjazd był, moim zdaniem, udany. Nie tylko ze względu na to, że odnalazłam mamę, ale też dlatego, że nie było między mną, a tatą tyle spięć co zazwyczaj. Staraliśmy się rozmawiać w sposób spokojny, a przede wszystkim zrozumieć swoje emocje. Chyba potrzebowaliśmy takiego wyjazdu, aby lepiej się zrozumieć. Z całego serca wierzyłam i chciałam, aby tak zostało. Nie miałam sił więcej się z nim kłócić. Chociaż wiedziałam, że obydwoje mamy ciężkie charaktery.

Musiałam się zastanowić w jaki sposób przekazać wszystkim o tym, co się stało. Tata dał mi wolną rękę. Sam nie chciał się w to mieszać. Stwierdził, że sama sobie lepiej poradzę. Ja jednak nie byłam przekonana czy mi się to uda. Chyba tak nie potrafię. Przymknęłam na chwilę oczy i chyba zasnęłam. Usłyszałam cichy głos taty, a później jego dotyk na moim policzku.

- Kochanie – szepnął – za oknem widać nasz dom – zaśmiał się.

- Nawet pięciu minut nie dadzą się przespać – mruknęłam, nie otwierając oczu. – Potrzebuje snu… dwóch dób, minimum. Należy mi się – tata nic nie odpowiedział, złapał mnie jedynie za nos, a ja niechętnie otworzyłam jedno oko. Patrzył na mnie, lekko się uśmiechając, więc i ja się uśmiechnęłam. W końcu patrzyliśmy na siebie w sposób przyjazny, inny niż do tej pory. Chyba właśnie tego było nam trzeba – wspólnej sprawy, która nas zjednoczy. Jednak nie pomyślałam, że będzie to akurat taka sprawa. Nikt się tego nie spodziewał, że po dwunastu latach nieobecności, i tak naprawdę śmierci, moja mama znów się pojawi. Ale ja gdzieś w głębi duszy wierzyłam, że ona jeszcze wróci. Nawet jeśli stało się, jak się stało, cieszę się, że żyje… mimo, że nie mam pewności czy do nas wróci. Miałam jednak nadzieję, że utrzyma z nami kontakt. Nie chciałam jej stracić po raz kolejny.

Droga do domu minęła szybko. Nie zdążyłam się nawet zastanowić w jaki sposób przekazać im tę informację. Bałam się niemiłosiernie, że coś zepsuje, że powiem coś niestosownego.

- O czym tak myślisz? – zapytał nagle wujek Logan, dosiadając się do mnie na kanapie.

- Chciałam wam opowiedzieć jak było, tylko boję się i chyba nie umiem tego powiedzieć – mruknęłam.

- Aż tak strasznie było? – zaśmiała się ciocia Pati.

- Nie mówię, że źle tylko specyficznie – spuściłam wzrok. Jak niby miałam im o tym powiedzieć? Witajcie, moja mama żyje, bo to wszystko było ściema? No bez jaj…

- Strasznie tajemnicza dziś jesteś – zaśmiał się wujek Kendall.

- Ja tylko… – nie zdążyłam dokończyć zdania, gdy tata się wtrącił.

- Angelika żyje, ma się dobrze, mieszka w NY i uczy Louisa – rzucił szybko, siadając na schodach. – Oto cała prawda.

Nagle zapadła cisza, przerwana nagle dźwiękiem rozbijanego kubka, który upadł cioci Pauline. Nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Nikt się nie poruszył. Nikt nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Czas się nagle zatrzymał. Patrzyłam na nich, zastanawiając się czy ja też miałam aż tak mocną reakcję… ale ja się cieszyłam, mnie nie zamurowało. OK, na początku trochę tak, gdy Lou mówił mi, jakie ma przypuszczenia… ale później żyłam jedynie nadzieją, że to prawda. Chciałam żeby nią była.

- Jak to żyje? – zapytał nagle wujek Kendall. – Bawią was żarty ze zmarłych?!

- Wujku… to nie tak – szepnęłam, wręczając mu kartkę z wynikami DNA. – Tata mówi prawdę. Po to chciałam jechać do Nowego Jorku… Louis mi ją pokazał… Chciałam się przekonać czy może być to prawdą.

- Przecież to nie jest możliwe. Pochowaliśmy ją. Pożegnaliśmy dwanaście lat temu – momentalnie w oczach wujkach pojawiły się łzy – i tak nagle ożyła? Uciekła od nas?

- Nie uciekła – powiedział tata. – To wina Adriana. To wszystko była wina Adriana.

Usiedliśmy wszyscy w salonie. Próbowaliśmy z tatą wytłumaczyć im wszystko dokładnie, ale ciężko było przekazywać taką wiedzę. Na początku nie chcieli nam uwierzyć, ale z czasem rozwoju historii, zaczęli zadawać pytania… aż w końcu puściłam im nagranie, które i tak nie przesłuchali do końca. Wiedziałam, że każdy przeżywa śmierć mamy… Nawet osoby, które mało ją znały, ale nie wiedziałam, że może to u nich wywołać, aż tak mocną reakcję.

Gdy tylko skończyliśmy opowiadać, tata wstał i bez słowa udał się na górę. Chyba był przemęczony tą całą sytuacją. Jakoś mu się nie dziwię. Nie chcę sobie wyobrażać jak to jest dowiedzieć się po tylu latach, że twoja żona żyje, w pewnym sensie ją odzyskać, ale tak naprawdę nic z tego nie mieć. Mia i tak nas sobie nie przypomni… i nie wiem czy to moje drążenie było dobre. Dałam tacie tylko złudną nadzieję, że coś się zmieni, a tak naprawdę nie zmieniło się nic.