12/07/20

Rozdział XVIII


            Wysiadłam z samolotu i uśmiechnęłam się lekko. Znów tu byłam. Tym razem z tatą i rodzicami Louisa, ale najważniejsze, że udało mi się tu przyjechać. Tata w końcu się wyluzuje, a ja spróbuję jakoś przyśpieszyć moją sprawę. Byłam tak podekscytowana, że nie mogłam spać w nocy! Traktowałam to wszystko jako przygodę. Początek czegoś nowego i mi nieznanego. Nie wiedziałam jak będzie i czego mogę się spodziewać, ale pragnęłam dowiedzieć się prawdy.
Gdy tylko ujrzałam Lou, rzuciłam torbę o ziemię i pobiegłam go przytulić. Stęskniłam się za nim. Naprawdę bardzo mocno. Chłopak podniósł mnie do góry i zaczął kręcić dookoła, aż wszyscy się na nas przyglądali. Po chwili postawił mnie na ziemi i delikatnie pocałował.
- Cześć słońce – uśmiechnął się – bardzo tęskniłem.
- Nie możliwe – zaśmiałam się i złapałam go za rękę. – Cieszę się, że tu jestem – spojrzałam na tatę, który kręcił tylko głową. Jakby on nigdy nie był młody… Czasem zachowuje się tak, jakby nie wiedział, co to miłość. Może już te wszystkie lata samotności wyprały mu mózg.
Gdy podjechaliśmy pod hotel, zabrałam swoje rzeczy i udałam się na górę. Chciałam żeby ten wyjazd był czymś przyjemny, ale nie wiedziałam jak się sytuacja potoczy. Korciło mnie jak nie wiem, żeby poznać tę kobietę. Jednak Lou mnie uspokajał, mówił, że za niedługo i że muszę poczekać… ale ja nie chciałam czekać! Nie będę mu siedzieć nie wiadomo ile! Wolne mi się w końcu skończy, a ja nie będę mogła zostać. Obiecałam tacie, że nadrobię wszystko i już nigdy więcej nie ucieknę.
- Twój tata zaproponował mi pokój w tym hotelu, chociaż akademik mam dwie przecznice dalej – zaśmiał się. – Ale może być to i dobry pomyśl… Będę bliżej ciebie i rodziców. Tylko głupio, że pan Maslow chce za wszystko płacić.
- Jak chce to niech płaci – uśmiechnęłam się, wypakowując najpotrzebniejsze rzeczy. – Nie wiem czym ty się przejmujesz.
- Może masz rację – usiadł na moim łóżku. – Ale jednak wolałbym mieć w tobą pokój niż z moimi rodzicami – złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
- Po moim trupie – zaśmiał się mój ojciec, wchodząc do pokoju. – Nie chcę być jeszcze dziadkiem.
- Tato, jestem rozważna, wiesz o tym – uśmiechnęłam się.
- Ale porywcza i łatwowierna – pocałował mnie w głowę. – Jedno jego słowo by wystarczyło, aby cię do czegoś namówić.
- Jak ty we mnie nie wierzysz – zaśmiałam się.
- Też byłem młody, też byłem głupi, też chciałem wszystkiego, co nie dozwolone – położył walizkę na łóżku. – Twoja mama była bardzo młoda jak cię urodziła. Nie popełniaj jej błędów.
- Doskonale wiedziałeś z kim śpisz – skrzyżowałam ręce na piersiach – więc nie mów mi, żebym nie popełniała jej błędów. Sami tego chcieliście. Było się nie brać za taką małolatę… Miałeś o siedem lat więcej niż ona, tato. Wiedziałeś co robisz – brunet tylko mruknął coś pod nosem i bez słowa wyszedł za drzwi. Denerwowało mnie to, że prawi mi morały, a lepszy nie był.
Lou spojrzał na mnie zmieszany. Wiedział, że nie chciałam obrazić ojca, jednak jak zawsze przez moją niewyparzoną gębę, musiałam powiedzieć coś głupiego. Wyszłam na korytarz i pobiegłam za nim. Nie chciałam, żeby się gniewał. Stał przy windzie i czekał, aż przyjedzie. Podeszłam i się w niego wtuliłam. Zawsze to robiłam, gdy chciałam przeprosić. Nie potrzeba było słów. Mężczyzna lekko pogłaskał mnie po włosach.
- Głodna? – zapytał, a ja kiwnęłam głową na tak.  – To zawołaj Lou, a ja pójdę do Crovenów. Zjemy coś razem.
Tata wcale nie przejął się tym, że wybrał nie najtańszą knajpę w Nowym Jorku. Widziałam, że wujek i ciocia są lekko zakłopotani tą całą sytuacją, ale nie mogli się słowem odezwać. Tata postanowił, że on funduje, to nie było zmiłuj. Patrzyłam na niego i tylko cicho się śmiałam. Starał się jak tylko potrafił, żeby jakoś wynagrodzić wszystko rodzicom Louisa. Chciał w końcu im za wszystko podziękować. To w końcu wujek Josh przygarnął mamę, jak przyjechała do Los Angeles i zawsze o nią dbał. Naprawdę ceniłam wujka za to jaki jest, ciocię też, chociaż ona podchodziła do tego wszystkiego z większym dystansem. Twierdziła, że nie każdy musi się lubić, a to że mój tata i wujek drą koty, nie jest niczym złym – taka kolej rzeczy. Lecz to, że nie pałali do siebie sympatią, nigdy nie wpłynęło na nasze stosunki. Oni nie mogli się dogadać i to była ich sprawa. Ciocia i tak kochała mnie jak swoje dziecko, a Lou zawsze był dla mnie jak brat. Mój tata też starał się być dobrym człowiekiem, ale nigdy nie pozwolił sobie mówić „wujek”. Lou od małego mówił do niego na pan i tak mu zostało do dnia dzisiejszego. Może kiedyś będzie mówił do niego „tato”… Kto wie, co będzie.