06/10/20

Rozdział XXIV

 

Ubrałam czerwony płaszcz i poprawiłam fryzurę. Nie wiedziałam po co tata kazał mi przyjść do kawiarni za rogiem, ale w jego głosie słyszałam tyle ekscytacji, że aż zaczynałam się bać. Zapytałam czy mogę przyjść z Louisem, zgodził się. W chwilach, gdy nie jestem pewna co mnie czeka, wolę mieć kogoś zaufanego obok siebie. Lou ceniłam bardziej niż tatę. Był mi o wiele bliższy. Nie chodziło tu o to, że był moim chłopakiem – był mi bliższy nawet, gdy byliśmy tylko przyjaciółmi. Po prostu, na Crovena zawsze mogłam liczyć, porozmawiać o wszystkim i nie bać się, że tego nie zrozumie… a przede wszystkim miałam pewność, że mnie wysłucha wtedy, gdy najbardziej będę tego potrzebować.

Złapałam chłopaka za rękę i wyszliśmy z hotelu. Było dosyć chłodno, zapięłam płaszcz pod samą szyję. Czułam jednak jak zimne powietrze wpadała mi za kołnierz. Do kawiarenki nie było daleko. Gdy tylko weszliśmy do środka, ujrzałam tatę… razem z panią Taylor. Śmiali się w najlepsze, popijając kawę.

- Uszczypnij mnie – szepnęłam do chłopaka, nie odrywając od nich wzroku.

- Miałem cię prosić o dokładnie to samo – zaśmiał się zdezorientowany. Tata spojrzał na nas i pomachał ręką. Coraz bardziej zastanawiał mnie fakt, co oni tu robią… a do tego razem!

- Witajcie – powiedziała blondynka, gdy podeszliśmy do stolika. – Usiądźcie, porozmawiajmy.

- A potem znów wezwie pani policję? – zapytała, za co tata kopnął mnie w nogę. – To bolało, wiesz? – spojrzałam na niego zła.

- Ustaliliśmy z twoim tatą, że to nasza ostatnia rozmowa. James i ja uznaliśmy…

- James i ja? – zapytałam zdziwiona. – Jesteście na „ty”? – spojrzałam na ojca.

- Chwilę rozmawialiśmy, to nic złego – powiedział. – Daj Mii dokończyć.

- James i ja uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Wyjaśnimy sobie wszystko po raz ostatni i nie będziemy wchodzić sobie w drogę – blondynka wzięła łyk kawy. – Uważam, że to uczciwe. Ja nie podam was do sądu, a wy dacie mi spokój.

- Naprawdę wycofa pani oskarżenie? – zapytał Lou, a w jego oczach pojawiła się nadzieja.

- Powiedziałam: Jeśli to nasza ostatnia rozmowa i dacie mi żyć w spokoju, to tak.

- Żądam testów genetycznych – walnęłam po chwili.

- Słucham? – zdziwiona blondynka wylała na siebie kawę.

- To, co pani słyszy. Jeśli nie jest pani moją matką, test wyjdzie negatywny. Wtedy to będzie nasza ostatnia rozmowa – skrzyżowałam ręce na piersi.

- Młoda damo – pani Taylor delikatnie pocierała biały sweter chusteczką – to nie ty ustalasz zasady, tylko ja. Robię wam przysługę, że nie skończy się to dla was gorzej.

- Wolę już iść do więzienia, niż żeby całe życie się zastanawiać, co jest prawdą – zerwałam się z krzesła i wyszłam z kawiarni, a Lou pobiegł za mną. Nie zależało mi na tym, co się stanie. Zależało mi, aby dowiedzieć się prawdy… jaka by ona nie była.

Z perspektywy Jamesa

- Tak bardzo cię za nią przepraszam – powiedziałem, odwożąc Mię pod jej dom. – Myśli, że może rządzić całym światem.

- Rozumiem ją – powiedziała, odpinając pas. – Sama gdybym miała możliwość, chciałabym się dowiedzieć, kim jestem.

- I tak, przepraszam – położyłem swoją dłoń na jej.

- Nie wiem czemu – zaśmiała się – ale przeszedł mnie dreszcz, gdy to zrobiłeś – spojrzała mi w oczy – ale to było nawet przyjemne.

Wysiedliśmy z samochodu. Odprowadziłem ją pod same drzwi. Chciałem mieć pewność, że bezpiecznie znajdzie się w domu. Polubiłem ją… ale nie ze względu na to, kogo mi przypomina, a tak po prostu. Wydawała się naprawdę ciepłą i dobrą osobą. Poza tym, chciała załagodzić sytuację, a za to byłem jej naprawdę wdzięczny. Niby nie musiała tego robić, a jednak chciała. Szkoda tylko, że Amy nie potrafiła tego docenić i wymyślała kolejne problemy, doprowadzając mnie do białej gorączki.

- Zrobię te testy – powiedziała, gdy byliśmy już przy drzwiach. – Zakończy to naszą sprawę i w końcu będziemy mogli się rozstać bez rozlewu krwi.

- Nie musisz – szepnąłem. – Chociaż mielibyśmy czarno na białym jaka jest prawda, to naprawdę nie musisz. Nie chcę cię prosić o tak wiele… i tak dużo dla nas już zdołałaś zrobić.

- Chcę – spojrzała mi w oczy. – Chcę, aby Amy zrozumiała, że nie mogę być jej matką. Nie chcę, aby cierpiała. Jest dobrym dzieckiem, czuje to.

Nie myśląc długo, przytuliłem ją. Mocno i czule. Chciałem jej w ten sposób pokazać, że jestem jej dłużnikiem. Kobieta chwilę wahała się, ale później lekko mnie objęła. Poczułem delikatną woń rumianku. Pięknie pachniała. Delikatnie przejechałem opuszkami palców po jej ramieniu, miała gęsią skórkę. Podniosła lekko głowę do góry i spojrzała mi w oczy. Delikatny blask księżyca odbijał się w jej cudownych oczach. Przybliżyłem się do niej i delikatnie zatopiłem moje usta w jej. Nie opierała się… wręcz przeciwnie.