30/01/15

Rozdział LXXIV


                 Obudziłam się wtulona w Jamesa.. Spojrzałam na jego śliczną twarzyczkę, uśmiechnęłam się delikatnie myśląc, że mam straszne szczęście mając kogoś takiego jak on. Powoli wymknęłam się z łóżka do łazienki. Stanęłam przed lustrem, patrząc na mój zaokrąglony brzuch. Zaczął się już szósty miesiąc.. Kto by pomyślał, że to tak szybko minie.
                Usiadłam na skraju wanny, patrząc  w podłogę.. „Boję się” – pomyślałam. Ja nie dam rady urodzić dziecka, a co dopiero go wychować.. To zbyt trudne zadanie jak na tak młodą dziewczynę jak ja. Prawdą jest to, że przecież mogłam się zabezpieczyć z Jamesem i do tego by nie doszło, ale kto myślał o takich sprawach w tamtym momencie. Chociaż mogłam pomyśleć.. to nie boli w końcu, a pokutować będę całe życie.
- Kochanie, jesteś tam? – usłyszałam głos Jamesa.
- Tak, tak – powiedziałam. – Już wychodzę, poczekaj chwilę – przekręciłam zamek w drzwiach i wyszłam z łazienki.
- Nie zamykaj mi się następnym razem – zaśmiał się. – Jeśli coś by się stało, to muszę mieć do ciebie jak najszybszy dostęp - położył mi rękę na policzku. - Nie daruje sobie, gdy coś ci się stanie.
- Kracz, kracz – wystawiłam język, a Jazz pokręcił głową. – Wiesz, że nic się nie stanie.. Nie martw się, naprawdę.
                Całe dnie spędzaliśmy razem, aż wreszcie nadszedł czas, żeby chłopcy pojechali w trasę.. James za nic nie chciał się na to zgodzić, nie teraz kiedy ma mnie przy sobie. Upierał się dość długo i dopiero szantaż przesądził o wszystkim – jadą. Wiem, że nie będzie łatwo, ale będę musiała jakoś sama dać radę. W końcu nie jestem już taką małą dziewczynką, która nie umie dać sobie rady sama. Jestem silna.. I wiem o tym.
- Uważaj na siebie, proszę – powiedział, całując mnie delikatnie.
- Będę.. Obiecuje skarbie – uśmiechnęłam się lekko. Przytuliłam się do niego i delikatnie pogłaskałam po plecach. – Nie martw się.. Wszystko będzie w porządku.
- Wierzę w to.. – klęknął przede mną i pocałował mój brzuch. – Nie sprawiaj mamusi zbytnio problemu.. – przytulił się. – Chciałbym żebyś już był z nami.
- Ja też – zaśmiałam się.
- James, no chodź! – krzyknął Logan. – Musimy już jechać!
- Już idę! – odkrzyknął. – Kocham cię –pocałował mnie i poleciał do chłopaków.
                Patrzyłam za nimi jeszcze chwilę. Za zakrętem zniknął ich samochód, odetchnęłam głęboko i weszłam z potworem do domu. Spojrzałam na dziewczyny, ale nic się nie odezwałam i ruszyłam na górę. Zamknęłam drzwi od pokoju i usiadłam na ziemi. Spojrzałam dookoła siebie.. „Znów tutaj jestem” – pomyślałam. „Znów historia zaczyna się od początku”. Miałam tylko nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Uśmiechnęłam się lekko , przypominając sobie jak to wszystko się zaczęło… Wszystko tak niewinnie, aż wreszcie stało się to, o czym zawsze marzyłam. Byłam z nim – z moim idolem, który wreszcie pokazał mi, że jest zupełnie inny, niż się wydawał. Byłam szczęśliwa… i chyba to w tym wszystkim było najważniejsze. Nie potrzebowałam wiele, tylko jego miłości. Cząstki jego cudownego serca, którego tak bardzo pragnęłam... i stało się. I nawet jestem z nim w ciąży... to takie nieprawdopodobne. Jak na pstryknięcie palcami wszystkie moje marzenia się spełniły i spełniają się nadal.
                Czasem myślę, że to tylko sen z którego nigdy nie chce się obudzić, aby powrócić do tej szarej rzeczywistości. Mi było tu dobrze, jak nigdzie indziej. Bo komu byłoby źle? Gdy wreszcie wszystko się układa, człowiek jest szczęśliwy jak nigdy dotąd. Życie wydawało mi się takie niesprawiedliwe.. a jednak kiedyś los nam opłaci wszystkie krzywdy.
                Otrząsnęłam się z przemyśleń i znów zaczęłam patrzeć dookoła siebie. Na ścianach wisiały stare zdjęcia... Tęskniłam za tym miejscem. Tak wiele tu się działo. Podniosłam się lekko z ziemi i otworzyłam okno. Świeże powietrze owiało mi twarz. Było już ciemno.. Tylko gwiazdy migotały na niebie, a wiatr nie przyniósł ze sobą żadnego dźwięku. Cisza.. Błoga cisza.
                Usłyszałam ciche otwieranie drzwi, ale nie odwróciłam się.
- Cześć - szepnęłam, ale nikt mi nie odpowiedział. Odwróciłam się, ale nikogo nie było, tylko zobaczyłam lekko uchylone drzwi. Wyszłam za nie lekko oglądając się dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Zeszłam na dół, ale także tam nikogo nie było. Wyszłam do kuchni i zaczęłam robić sobie herbatę. Nagle ktoś przeleciał przez pierwsze piętro, prawie niezauważalnie. "Co się dzieje?" - pomyślałam i spojrzałam w stronę, skąd dochodził tupot.
- Dziewczyny nie straszcie mnie - szepnęłam, a mój głos rozszedł się po cały domu. Nikt się nie odezwał. Skrzypnęły tylko wejściowe drzwi. Czarny, wysoki osobnik wszedł do domu. Nie można było rozpoznać jego twarzy, ani nawet płci - było za ciemno. Po posturze ciała wnioskowałam, że jest to mężczyzna. Szybko schowałam się za framugę drzwi i obserwowałam dalej co się będzie działo. Głośne stukanie ciężkich butów i podmuch wiatru wydobywający się z otwartych drzwi, przełamały ciszę w pomieszczeniu. Usłyszałam znów stukanie na pierwszym piętrze. "Czyżby jest ich dwóch?" - pomyślałam, odwracając się w tamtą stronę. Gdy powróciłam wzrokiem w poprzednie miejsce, mężczyzny już nie było. "Gdzie on?.." - pomyślałam i nagle poczułam mocne uderzenie w głowę. Upadłam na ziemię. Zobaczyłam nad sobą 3 postacie, które zaczęły mnie kopać po każdym skrawku mego ciała, nie oszczędzając nawet brzucha. Zwijałam się z bólu krzycząc i błagając o przestanie. Poczułam jak odchodzą mi wody. Jak bardzo wszystko mnie boli. Jak mam ochotę umrzeć. Płakałam. Krzyczałam. Nic. To koniec. Już nic mnie nie uratuje. Wtedy.. poczułam jak odpływam, a bólu już prawie nieczuć. Błogi raj i ukojenie. Cisza i spokój.
                Kilka godzin później obudziłam się w szpitalu. Otwarłam lekko oczy, patrząc dookoła siebie. Znów to samo miejsce, które już kiedyś "odwiedziłam". Próbowałam się poruszać, lecz nie dałam rady. Wszystko mnie bolało.. od najmniejszego palca na stopie po czubek głowy. Poczułam, że ktoś siedział obok. Z wielkim trudem poruszyłam głową w bok i zobaczyłam Olę.. Co? Tak.. To była ona. Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła coś mówić, ale nie słyszałam, byłam głucha na każdy dźwięk, który mnie otaczał. "Nie słyszę cię" - szepnęłam, a ona położyła mi palec na ustach, czego nawet nie poczułam. Przesunęła palec na mój policzek i delikatnie zaczęła gładzić opuszkami palców.. Jej dotyk było dla mnie nie wyczuwalny.. "Nie bój się" - wyczytałam z jej ust. "Nie potrzebujemy w niebie takich Aniołów jak ty" - uśmiechnęła się. "Wracaj na ziemię szkrabie.. Bardzo Cię kocham" - pocałowała mnie w czoło, ale znów nic nie poczułam. "Przekaż Mateuszowi, że zawsze będę nad nim czuwać" - wyszeptała cicho i.. znikła. Przymknęłam oczy, ale ni stąd ni zowąd ktoś zaczął mnie wybudzać.         Poczułam, że wracam na ziemię. Otworzyłam oczy i ujrzałam lekarza w białym fartuchu, lat miał koło trzydziestu. Włosy do ramion koloru ciemno brązowego. Oczy miał duże, zielone, a twarz owalną.
- Słyszy  mnie pani? - zapytał, a ja kiwnęłam głową na tak. - Niech pani na razie nic nie mówi, a ja wytłumaczę całą sytuację.
                I tak dowiedziałam się, że przez pobicie trafiłam do szpitala. Nikogo nie zdołali złapać, a ja urodziłam dziecko, a może bardziej zostało ono ze mnie wyciągnięte tylko dlatego, że było zagrożenie życia dla mnie, jak i dla niego. Podobno byłam przytomna przy porodzie, ale nic nie pamiętam. Lekarz twierdzi, że to normalne. Mogę nigdy tego nie pamiętać, ale także w każdej chwili może to do mnie wrócić.
- Ma pani śliczną córeczkę - szepnął lekarz i uśmiechnął się do mnie. - Nie musi się pani martwić, urodziła się zdrowa, ale że to dopiero szósty miesiąc musi zostać pod stałą opieką lekarzy. Za kilka dni wyjdzie pani ze szpitala, ale córka będzie musiała jeszcze zostać.
Lekarz zbadał mnie i wyszedł. Leżałam jeszcze chwilę sama aż wreszcie do sali weszła Laura, Demi i Pauline.
- Cześć.. - szepnęła Demi. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Nawet.. - powiedziałam cicho. - Widziałyście ją?
- Tak, jest prześliczna - uśmiechnęła się Pauline. - Taka sama jak ty.
- Nie powiedziałyście nic chłopakom, prawda? - zapytałam.
- Pomyślałyśmy, że nie życzysz sobie żeby wiedzieli na razie - powiedziała blondynka.
- Nie chcę żeby się martwili.. - szepnęłam.
                Dwa dni później wyszłam ze szpital, a trzy i pół tygodnia później moja kruszynka. Żyło nam się dobrze razem. Gdy wrócił James wszystko było jeszcze lepsze. Długo zastanawialiśmy się nad imieniem dla małej, aż wreszcie zdecydowaliśmy, że będzie to Amy.. Amy Maslow. Pięknie, prawda?

***
Przepraszam Was.. nie powracam na długo. Postanowiłam zakończyć już to opowiadanie. To przedostatni rozdział. Dziękuję Wam, że jesteście.. Kocham Was <3