04/11/19

Rozdział XII



Z perspektywy Louisa
Po tej całej sytuacji postanowiłem przyjechać na kilka dni do Los Angeles. Odwiedzić rodziców, trochę z nimi porozmawiać, ale przede wszystkim, odstresować się po tym wszystkim, co się ostatnio działo. Nadal borykam się z myślą, że mógłbym coś zrobić, ale za cholerę nie wiem co. Zależy mi na niej. Martwię się o nią. Cholera, jest dla mnie jak siostra, a ja nie umiem postawić ją do pionu. Robi co chce i nikogo nie słucha! Jak ja jej momentami nienawidzę.
Wszedłem do domu, ale nikogo nie było. Zostawiłem walizkę u siebie w pokoju i zszedłem na dół. Otworzyłem lodówkę i postanowiłem coś ugotować. Usiadłem na ziemi, wyciągnąłem jakąś starą gazetę, aby nie ubrudzić podłogi przy obieraniu ziemniaków. Nagle moim oczom ukazał się artykuł. Pisano tam o cioci Angelice, jej zabójstwie i o tym, że Halstron Sage i Adrian Shanon wyszli z więzienia… i nagle jakby mnie coś uderzyło. Spojrzałem na zdjęcie i własnym oczom nie wierzyłem.
Z perspektywy Jamesa
Leżałem na kanapie w salonie, oglądając jakiś durny film. Każdy dzień dłużył się niemiłosiernie bez mojej małej Amy. Nie byłem zajebistym ojcem. Nigdy nie byłem dla niej wsparciem, ale jednak to moja córka. Tak bardzo bałem się, że nie zdołam jej ujrzeć, usłyszeć jej głosu, czy nawet się z nią pokłócić. Nie chciałem jej stracić, a przez moją głupotę nie miałem pewności, że jeszcze kiedyś wróci.
Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Nie, to nie było pukanie – to było walenie. Nie miałem jednak ochoty wstać, ani zajmować się kolejnym domokrążcą, który chciał nam wcisnąć kolejny zestaw garnków.
- Ja otworzę – z góry zbiegł Carlos. – Cześć Lo…
- Ja przepraszam, ja tak bardzo przepraszam! – podniosłem się i spojrzałem na niego. Był cały czerwony, spocony, a w ręce trzymał skrawek papieru. – Naprawdę nie chciałem!
- Spokojnie, uspokój się – powiedziała Pauline, wychodząc z kuchni i podając mu szklankę wody. – Napij się, usiądź, oddychaj przede wszystkim.
Chłopak usiadł na krześle i zaczął głęboko oddychać. Widać było, że bardzo się czymś przejął. Odłożył skrawek papieru na stół i złapał za szklankę wody. Gdy ją opróżnił, poprosił o jeszcze jedną.
- A teraz spokojnie – zaczął Logan – co się stało i za co nas przepraszasz? – chłopak opuścił głowę i podał mu skrawek papieru. – Po co mi artykuł o końcu wyroku Hal i Adriana? – zapytał zdziwiony.
- Ja nie wiem jak mam to powiedzieć – zaczął po chwili. – Boję się, że to wszystko źle się skończy, a nie chcę żeby się tak skończyło.
- Co ma się źle skończyć? – zapytał Kendall, schodząc z góry.
- Amy jest z nim – gdy to usłyszałem zamarłem. Jak każdy zresztą. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Bardziej, nie chciałem żeby jego słowa były prawdą. Nie chciałem po raz kolejny przechodzić przez ten sam koszmar… a Adrian przynosił same nieszczęścia.
Gdy tylko Louis się uspokoił, opowiedział nam wszystko. O klubie, o spotkaniu, o tym, że Amy tam pracowała. Wszystko wydawało mi się tak nierealne, że aż myślałem, że sobie z nas żartuje… ale nie żartował. Pokazał nam zdjęcia, które tamtej nocy zrobił jego kolega, Alex. To była Amy. To była moja mała córeczka. Półnaga, wywijająca przed napalonymi kolesiami… aż nóż mi się w kieszeni otworzył. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że wcale nie chciała do nas wrócić. Wolała tam zostać z zabójcą swojej matki niż wrócić do rodzinnego domu… do ludzi, którzy ją szczerze kochają!
- Do cholery jasnej! – krzyknąłem. – Mów mi, gdzie jest ten klub! – złapałem go za manatki i podniosłem do góry.
- Nie mogę, obiecałem – jęknął przestraszony.
- James, zostaw go – Pati delikatnie złapała mnie za rękę – on nie jest niczemu winien. Jak go przestraszysz na śmierć to już nic się od niego nie dowiemy – spojrzałem na nią niepewnie i puściłem chłopaka. – Dziękuję – szepnęła.
- Nie możemy zmusić Amy żeby wróciła – powiedział Carlos.
- Jak to nie możemy?! – krzyknąłem. – Ona ma szesnaście lat!
- A myślisz, że jak ją na siłę przywieziesz, to ona znów nam nie ucieknie? – powiedział Schmidt. – Wiem, że to nieodpowiedzialne, ale musimy jej pozwolić – przerwałem mu.
- Pozwolić?! Na co pozwolić?! Na to żeby się u niego sprzedawała?! – usiadłem bezsilny na kanapie. – Nie wiadomo czym ją nafaszerował, że aż tak jest mu posłuszna!
- Prócz woni alkoholu i fajek, nie wyczułem od niej nic – powiedział Croven, a ja spojrzałem na niego złym wzrokiem.
- Nie no, kurwa, zajebiście! Moje dziecko pali fajki, pije alkohol w wieku szesnastu lat! Niech jeszcze z brzuchem wróci, a już będę szczęśliwy w chuj!
- Panie Maslow – zaczął chłopak – ja wiem, że Amy to jeszcze dziecko, ale nie wydaje mi się, aby działa jej się tam krzywda. Obiecała mi, że za niedługo wróci, a ona zawsze dotrzymuje obietnic.
- Czyli co – powiedziałem, gdy się uspokoiłem – mam jej dać tam zostać?
- Chociaż wiemy gdzie jest – Pauline usiadła obok mnie i objęła ramieniem – a Louis postara się mieć na nią oko, bo mieszka niedaleko, prawda? – chłopak skinął głową. Nie miałem już sił dociekać czy zrobił to, aby mnie uspokoić, czy naprawdę postara się pilnować Amy. W cholerę mi się nie podobało, że sprzymierza się z wrogiem… i to jeszcze jakim wrogiem! Ona chyba nie zdawała sobie sprawy ile to wszystko mnie kosztuje. Jednak, mieli rację, na siłę nie mogłem nic zrobić… ale postanowiłem sobie jedno, zemszczę się na Adrianie i będzie cierpiał tak, jak ja cierpię.