27/11/20

Rozdział XXIX

- Niestety pan Shanon nie odezwał się do nas słowem od czasu aresztowania – powiedział policjant.

- Przecież nie może tak być – jęknął tata. – Tyle zła wyrządził – delikatnie objął Mię.

- Może nie było tak, jak myślicie – odsunęła się lekko. – Adrian to dobry człowiek.

- Testy ci nie wystarczą? – brunet spojrzał na nią zły. – Nie wiem jak to zrobił, ale zabił cię na moich oczach, porwał i przetrzymywał przez dwanaście lat!

- Tato – szepnęłam – odpuść. Nie widzisz, że pani Taylor i tak nic nie pamięta? – spojrzałam na niego błagalnie.

- To nie jest żadna pani Taylor tylko moja Angel! Moja żona! Twoja matka!

- Krzyk i tak nie pomoże abym coś sobie przypomniała – powiedziała kobieta po chwili. – Na pewno mówicie prawdę, ale przepraszam, naprawdę nic nie pamiętam – w oczach blondynki pojawiły się łzy. Było mi żal i jej, i mojego ojca. Ona sama nie wiedziała kim jest, a on, odzyskał żonę, ale z drugiej strony ona i tak nią nie jest… a jeśli przez dwanaście lat nie przypomniała sobie jaka jest prawda, to przykro mi to mówić, ale małe szanse, aby sobie nas nagle przypomniała.

Spojrzałam na policjanta, który z zaciekawieniem słuchał naszej kłótni. W pewnej chwili w mojej głowie zrodził się pomysł. Wiedziałam, że nikomu się nie spodoba, ale może tak uda nam się coś wyjaśnić.

- Chciałabym wejść i z nim porozmawiać – powiedziałam, a wokół mnie zrobiła się cisza. Tata i pani Taylor w chwilę ucichli, patrząc na mnie jak na debila. – Chciałabym zamienić z Adrianem kilka słów.

- Jeśli tylko opiekun prawny wyrazi na to zgodę – spojrzałam na tatę. W jego oczach momentalnie zauważyłam panikę. Przybliżyłam się do niego i wtuliłam.

- Nic się nie stanie przecież – szepnęłam.

Chwilę później stałam przed kratami. Poprosiłam o widzenie z Adrianem twarzą w twarz, nie przez szybę. Chciałam być bliżej, niż powinnam. Nie mógł mi zrobić nic złego. Nie bałam się ani trochę. Jednak miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam jak potoczy się ta rozmowa i czy na pewno dam sobie radę. Chociaż starałam się udawać twardą i nie dobijać jeszcze bardziej mojego ojca, ta sytuacja także dawała mi w kość. Z jednej strony wiedziałam, że jest moją mamą, z drugiej zaś bałam się jakiegokolwiek kroku. Nie chciałam jej spłoszyć i stracić na kolejne lata… Jeśli już nie na zawsze.

- I czego ty tu? – warknął Adrian, gdy tylko mnie zobaczył. Wyglądał okropnie. Zarośnięty, niezadbany, jak za czasów mojej „pracy”. Gdyby nie ten jego głos, który po nocach mi się śnił, pewnie bym go nie poznała.

- Miło mnie witasz – zaśmiałam się, siadając naprzeciwko niego.

- Nie chcę z tobą rozmawiać, coś jeszcze?

- Wiesz – spojrzałam mu głęboko w oczy – mnie mało interesuje czego ty chcesz. Zabrałeś mi matkę, mam prawo wiedzieć jak to wszystko się stało.

- Nic nie muszę, nie zmusisz mnie.

- Nie zmuszam – uśmiechnęłam się lekko – tylko cię proszę. Jako człowieka, mojego byłego pracodawcę… i w pewnym stopniu, przyjaciela, który potrafił mnie wysłuchać – lekcje aktorstwa jednak na coś się przydały. Potrafiłam być na tyle wiarygodna, że Adrian powoli zaczął pękać. Uroniłam kilka łez i złapałam go za rękę, aby wszystko wyglądało jak najbardziej naturalnie. – Chcę tylko wiedzieć, Adrian… Nic więcej mi nie zostało. Ona i tak kocha tylko ciebie. Nie wróci do nas. Nie chce tego zrobić. Ona woli ciebie…

- Jeśli obiecasz mi, że to wszystko nie zostanie przez nich nagrane, mogę się zgodzić – kiwnęłam głową w stronę policjanta, a on niechętnie wyłączył kamery. – To co chcesz wiedzieć? – zapytał po chwili. Już był mój.

- Po pierwsze, dlaczego? Po co to wszystko zrobiłeś?

- Chciałem mieć ją dla siebie. Kochałem ją, a ona wolała innego – uderzył pięścią w stół. – Plan był prosty. Upozorować śmierć, a później zniknąć.

- Ale jak to wszystko się udało? Nie rozumiem.

- Skomplikowane, ale jednak banalne – zaśmiał się, wpatrując się w stolik. – Tabletki z wodorochlorku tiazydu.

- Z czego?

- Wodorochlorek tiazydu… Roztwór powodujący spowolnienie akcji serca. Angel denerwowała się ślubem. Poprosiła Victorię, aby przyniosła jej tabletki na uspokojenie. Tyle, że Vic nie dała jej tabletek na uspokojenie – uśmiechnął się szyderczo. – Nie działają od razu, ale są niewykrywalne, działają długo i skutecznie.

- Ale tata mówił, że ją zastrzeliłeś – powiedziałam zdezorientowana. – I ta krew…

- Kulki z farbą – zaśmiał się. – Jakbyś nigdy nie grała w paintball’a. Angelika myślała, że umiera, bo trafiłem w takie miejsce, w której naprawdę skurwysyńsko bolało. Poza tym, tabletka zaczęła działać, więc była otumaniona, ale świadoma wszystkiego, co później się działo.

- Co to znaczy, „świadoma”?

- Wiedziała, że lekarz stwierdził zgon, wszystko słyszała, lecz nie mogła się poruszyć. Lekarz był moim dobrym kumplem, więc zrobił to dla mnie i sfałszował wszystko – uśmiechnął się znów. – Po nocach śniła jej się kostnica, strzał i śmierć. Udawałem, że nie wiem skąd jej się to wzięło.

- A pogrzeb?

- Twój ojciec ułatwił mi zadanie – oderwał wzrok od stolika. – Płakałaś jak głupia, więc nie otworzyli trumny. Pożegnali dwa worki z piaskiem.

- To… co było dalej? – zapytałam po chwili. Starałam się być spokojna, ale jednak w środku byłam jak wulkan, jeszcze chwila i mogłam wybuchnąć. Ta rozmowa nie była łatwa, ale wiedziałam, że muszę rozegrać ją na tyle dobrze, aby dowiedzieć się wszystkiego.

- Potem było więzienie – skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zaczął bujać się na krześle. – Jednak zdążyłem ją wywieźć do Nowego Jorku, gdzie dałem jej wolną rękę.

- Ale dlaczego mama nie wróciła?

- Straciła pamięć. Bóg ułatwił mi zadanie… albo bardziej szok, trauma, po całej tej sytuacji – zaczął się śmiać. – Nie wiedziała kim jest. Do tej pory nie wie, ale to już sprawka długotrwałej terapii.

- Stąd te bóle głowy?

- Efekt uboczny. Nie wszystko może być idealne. Tak samo to, że czasem ma przebłyski. Najczęściej w snach – zrobił kilka głębokich wdechów. – Wracając – oparł się na ręce – zostawiłem ją w Nowym Jorku, gdzie pilnowali ją moi ochroniarze z klubu, pamiętasz ich? – kiwnęłam głową na tak. – No właśnie, więc mieli na nią oko. Wynająłem jej mieszkanie i dałem wolną rękę. Długo się zastanawiała co zrobić, ale w końcu znalazła pracę, zaczęła studia, a ja spokojnie mogłem siedzieć w więzieniu, nie martwiąc się o nic. Gdy wyszedłem, „przez przypadek” na nią wpadłem w kawiarni. Zaczęliśmy rozmawiać, coraz bardziej się dogadywać, aż w końcu została moją dziewczyną. Resztę już wiesz.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Przyglądałam mu się co chwilę, nie wiedząc co mam powiedzieć. To wszystko było tak sprawnie zaplanowane… a ja wierzyłam, że to wszystko była wina Sage. Nie wiedziałam co mam myśleć i jak się zachować. Chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam tego zrobić na jego oczach. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji.

- Jeszcze chcesz coś wiedzieć? – spojrzał na mnie, unosząc lewą brew do góry. – A może zaspokoiłem już twoją ciekawość?

- Wystarczy mi tyle wiedzieć – szepnęłam. – Mam ochotę cię zabić, ale – odetchnęłam głęboko – dziękuję, że mi to wszystko powiedziałeś – uśmiechnęłam się lekko, a on zrobił zdziwioną minę.

- Nie krzykniesz? Nie rzucisz się na mnie z pazurami? Nie ma żadnego policjanta. Mogłabyś mnie zabić, a oni nawet by nie zdążyli zareagować.

- Kuszące, ale podziękuję – zaśmiałam się cicho i wyszłam z pomieszczenia. Gdy tylko znalazłam się daleko od niego, zjechałam po ścianie i zaczęłam głośno płakać.

17/11/20

Rozdział XXVIII

Z perspektywy Mii

Otworzyłam oczy. Poczułam ogromny ból. Znów ta migrena… Przymknęłam jedno oko, aby lepiej widzieć. Przede mną siedział James. Uśmiechnął się lekko, gdy zauważył, że już się obudziłam. Byłam chyba w szpitalu. Wszystko dookoła było takie białe i raziło mnie po oczach.

- Jak się czujesz? – zapytał mężczyzna, łapiąc mnie za rękę.

- W porządku – odrzekłam po chwili. – Co się właściwie stało?

- Zemdlałaś.

- Dlaczego? – złapałam się za głowę. Niemiłosiernie mnie bolała.

- Z nerwów pani Taylor – do pomieszczenia wszedł lekarz. – Doznała pani szoku – zaczął przeglądać jakieś papiery. – Ale dobrze, że pani do nas trafiła. Inaczej nie wiedzielibyśmy, że ktoś panią podtruwa.

- Dlaczego pan sądzi, że ktoś mnie podtruwa? – podniosłam się i oparłam o poduszkę.

- W pani krwi znaleźliśmy niedopuszczalną dawkę Zoldipemu, związku chemicznego, który podany w za dużych ilościach, powoduje zaniki pamięci – spojrzał w kartę. – Skarży się pani na migreny, tak?

- Tak – powiedziałam niepewnie – i nie mogę przez nie spać.

- Zapewne za dużo pani bierze leków nasennych – spojrzał na mnie. – Ile tabletek?

- Trzy dziennie, tak zalecił lekarz – szepnęłam.

- No ja nie wiem jakiego ma pani lekarza – schował długopis do kieszonki fartucha – ale proszę go zmienić jak najprędzej, bo panią inaczej zabije – uśmiechnął się i wyszedł.

- Nie rozumiem – poprawiłam włosy, które opadały mi na twarz – przecież to znajomy Adriana, dlaczego chciałby zrobił mi krzywdę? – spojrzałam na Jamesa.

- Właśnie dlatego, że jest znajomym Adriana – szepnął, a ja spojrzałam na niego, podnosząc brew. – Nie będę ci tego tłumaczyć w szpitalu.

- Jednak nalegam – spojrzałam mu w oczy. – Jeśli zemdleje to mamy chociaż blisko ratunek.

- On cię zabił – Amy weszła do pokoju i rzuciła szybko. – On zabił moją mamę. Na jego oczach – skinęła głową w stronę bruneta i oparła się o barierkę łóżka.

- O czym wy znów mówicie? – spojrzałam na nich niepewnie. James z kieszeni marynarki wyciągnął portfel, a z niego kawałek starej gazety. Wręczył mi go do ręki. – Co to jest?

- Przeczytaj – szepnął. Rozłożyłam skrawek i zaczęłam czytać. Zdjęcia z miejsca zabójstwa sprzed 12 lat. Zdjęcia Adriana, jako zabójcy… Momentalnie mnie zamurowało, wypuściłam z ręki gazetę i spojrzałam na nich z otwartymi ustami. Czułam jak z moich oczu mimowolnie wydobywają się łzy. – Nie chciałem ci mówić, bo wiedziałem, że mi nie uwierzysz… Adrian kochał się w Angelice, to ci już mówiłem… Zabił ją, bo wybrała mnie zamiast jego.

- To dlaczego ja żyje? – powiedziałam po chwili. – Jeśli ja, to ona… to dlaczego żyje?

- Nie wiem – szepnął – ale się dowiem, obiecuję ci.

- Nie spodoba się pani to co powiem – zaczęła Amy – ale zgłosiłam wszystko na policję, pokazałam im wyniki, wyjaśniłam sprawę. Adrian został zatrzymany do wyjaśnienia.

- Wyjdźcie stąd – zaczęłam oddychać mocniej. – Nie dość, że zjawiacie się w moim życiu tak nagle, to wywracacie wszystko do góry nogami! – warknęłam. – Nie po to wiodę spokojne życie jako nauczyciel, aby nagle ktoś chciał mi to wszystko zniszczyć! – spojrzałam na nich ze łzami w oczach. – Co ja wam takiego zrobiłam, co?!

- Mieliśmy prawo wiedzieć – szatyn spojrzał mi w oczy – czy jesteś osobą, którą mieliśmy nadzieję, że będziesz.

- I tak nic nie pamiętam, i tak do was nie wrócę, znów was nie pokocham. Chcę być z Adrianem! On to moje jedyne wspomnienie – młoda blondynka tylko kiwnęła ręką i wyszła na korytarz, zostawiając mnie sam na sam z Jamesem. – Nie jestem w stanie przypomnieć sobie was. Jesteście dla mnie zupełnie obcymi osobami.

- Jednak nie zabierzesz mi nadziei – powiedział, wstając. – Tyle lat żyłem ze świadomością, że moja Angelika nie żyje. Teraz jest mi chociaż odrobinę lepiej, bo wiem, że jej nie zabił. Nawet jeśli nas nie pamiętasz, trudno. Najważniejsze, że mogłem cię zobaczyć i znów poczuć to, co było kiedyś – spuścił wzrok. – Nawet jeśli zdecydujesz, że nie chcesz nas znać, uszanuję to – kilka pojedynczych łez spłynęło mu po policzku. – Ale nadal mam nadzieję, że kiedyś uda ci się przypomnieć wszystko, co było. Byłbym bardzo szczęśliwy.

Brunet zniknął za drzwiami. Nie tylko dla niego ta sytuacja była trudna. Nie chciałam go ranić, ale nie mogłam ukrywać, że nic do niego nie czuję. Nie pamiętam go. Nie pamiętam nic. Nie mówię jednak, że to się nie zmieni. Nikt nie wie co będzie… ale też nie mam pewności jak postąpię, gdy wszystkie wspomnienia wrócą. Od tylu lat jestem zupełnie inną osobą. Mam pracę, którą kocham… i już nie jestem tamtą Angeliką. Jestem Mia Taylor… i nie chcę żeby się to zmieniło.

06/11/20

Rozdział XXVII

Obudziłam się rano pełna nadziei. To dziś miałam się dowiedzieć jaka jest prawda. To dziś wszystko miało stać się jasne. Nie mogłam się doczekać, aż w końcu tata się obudzi, a w klinice pojawią się nasze wyniki badań.

Była godzina dziewiąta. O tej porze to wujek Kendall przypalałby swoje śniadanie. Uśmiechnęłam się lekko. Tęskniłam za nimi, ale wiedziałam, że nie siedzę tu na darmo. Wzięłam do ręki ubrania i poszłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam podkrążone oczy i szare usta. Widać, że ta sytuacja wcale mi nie służy. Po nocach nie mogłam spać, jeść też mi się nie chciało. Delikatnie przemyłam twarz wodą. Byłam zimna jak lód.

Gdy wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i wyszłam z łazienki. Tata już nie spał.  Stał na balkonie i patrzył w dal. Przyglądałam mu się chwilę, później podeszłam i stanęłam obok.

- To już dziś – szepnął. – Wszystko się może skończyć.

- Najwyżej wrócimy do domu i już nigdy więcej nie zobaczmy pani Taylor – zaśmiałam się i spojrzałam na ojca. Po moich słowach momentalnie posmutniał. – Tato, no weź – przytuliłam mu się do ręki. – Nie mów, że poczułeś do niej coś więcej.

- Nie planowałem tego – spojrzał na mnie wzrokiem zbitego pieska. – Naprawdę nie planowałem. Ale gdy ją pocałowałem…

- Jak to, „pocałowałem”? – odsunęłam się od niego. – Przecież ona ma Adriana!

- Nie broniła się – uśmiechnął się. – Nawet chciała czegoś więcej, ale wróciłem do domu. Nie chciałem, aby żałowała.

- Boże tato, w co ty się pakujesz – wywróciłam oczami. – Chociaż fakt, ja się w większe gówno wpakowałam – tata wzruszył ramionami i poczochrał mnie po włosach.

Jedząc śniadanie, zastanawiałam się, jak mocno musi działać pani Taylor na mojego ojca. Podniosłam lekko wzrok, wpatrując się w Jamesa. Dawno nie widziałam go tak szczęśliwego, a zarazem zakłopotanego. Mi przypominała tylko mamę, a bardziej wspomnienie związane z nią. Ledwo ją pamiętałam… ale za to mój tata pamiętał wszystko dokładnie. Może właśnie dlatego tak mocno się do niej przywiązał. Szkoda tylko, że nadal nie ma pewności.  Bałam się tylko, że mój tata może się załamać, gdy nagle dowie się, że to tylko łudząco podobna osoba. Wierzyłam jednak, że mam z nią chociaż trochę wspólnego… i może jest jakąś rodziną do mnie.

Wraz z wybiciem godziny dwunastej odezwał się lekarz z kliniki. „Już nie długo” – pomyślałam. – „W końcu ten koszmar się skończy”. Postanowiliśmy, że pojedziemy sami. Louis byłby dla mnie wsparciem psychicznym, ale wolałam być sam na sam z tatą i panią Mią. Nie wiedziałam co się wydarzy i co w tych całych nerwach zrobimy, więc wolałam ograniczyć grono ludzi, które będzie na to patrzeć.

Podjechaliśmy pod dom blondynki. Czekaliśmy może pięć minut. Kobieta wyszła z domu, wymieniła ślinę z Adrianem i szybko podbiegła do nas. Obiecała nam, że nic mu nie powie. Wierzyłam, że dotrzyma słowa. Jechaliśmy w kompletnej ciszy. Nawet radio nie zostało puszczone, co dziwne u mojego ojca – uwielbia słuchać muzyki podczas jazdy. Siedząc z tyłu, przyglądałam im się. Tworzyliby naprawdę ładną parę.

Do kliniki wpadłam pierwsza. Lekarz mnie znał, więc podarował mi w ręce wyniki. Podbiegłam do taty i pani Taylor, pokazując im kopertę. Wyszliśmy na zewnątrz, aby nie robić zbędnego hałasu. Za nami wyszedł lekarz. Wolał być przy otwieraniu koperty.

- I jak? – zapytał po chwili mój ojciec, gdy chwilę się nie odzywałam, czytając wyniki.

- Pozytywny – zaczęłam nagle piszczeć i podskakiwać do góry. Byłam taka szczęśliwa! Najszczęśliwsza na świecie! W końcu odnalazłam mamę!

- Jak to pozytywny? – zapytała blondynka, odbierając mi test. – Przecież to nie możliwe, aby on był pozytywny! – kobieta zaczęła go analizować, a ja spojrzałam na ojca. Dawno go tak zdziwionego i bladego nie widziałam. Ja wierzyłam w swoje rację i dopięłam swego. – Na pewno się pomylili… To miała być tylko formalność, abym w końcu miała spokój!

- Oni się nie mylą – powiedział brunet, patrząc na nią jeszcze lekko zdziwiony. – Dlatego wybraliśmy taką klinikę… najdroższą i najlepszą.

- Ale ja w to nie wierzę! – kobieta usiadła na ziemi. – To przecież nie możliwe…

- Jeśli pani chce, powtórzymy wyniki – powiedział lekarz – ale one są pewne na 99,99%. Nie ma praktycznie mowy o tym, że się pomyliliśmy.

- Czyli jestem twoją żoną – spojrzała na tatę – i twoją matką – przesunęła wzrok na mnie, a ja się uśmiechnęłam. – To obłęd.

Pani Taylor schowała głowę w dłonie i zaczęła głęboko oddychać. Nagle odchyliła głowę do tyłu i próbowała złapać więcej powietrza… ale nie mogła. Jej usta zrobiły się sine, oczy nagle się wywróciły, a ona runęła na ziemię.
***
No kto by się spodziewał... :D