-
Oto twoja część – powiedział Adrian, wręczając mi czek na kilka tysięcy.
-
Nie chcę twoich pieniędzy – powiedziałam. – Pomogłam, wyjeżdżam, nie mamy ze
sobą już nic wspólnego. Tylko to mi obiecaj.
-
Ty mi pomogłam, więc ja zostawię cię w spokoju – powiedział. – Chociaż przyjmij
bilet do Los Angeles. Wiem, że jesteś bez kasy.
Niechętnie wzięłam bilet od Shanona.
Nareszcie ten koszmar się skończył. Nareszcie mogę wrócić do domu i niczym się
nie martwić. Chociaż, jak wrócę to będę mieć masakrę w domu. Nie wybaczą mi
przecież, że zniknęłam na tak długo. Nie wiedziałam co będę musiała im
powiedzieć, jak się wytłumaczyć, że nie było mnie w domu prawie dwa miesiące…
Coś w końcu będę musiała wymyślić, jednak w tamtym momencie nie wiedziałam co.
Nie mogłam przyznać się, że pracowałam w klubie ze striptizem, a do tego u
Adriana! Zamordowaliby mnie, ale w sumie, nie byłabym bardzo zdziwiona.
Postanowiłam
jednak podejść jeszcze przed uczelnie Louisa i zaczekać na niego. Stanęłam pod
drzewem, wyciągnęłam paczkę fajek i zaczęłam palić. Dzień był dosyć ponury,
zbierało się na deszcz. Jednak mimo złej pogody, mój humor był naprawdę dobry.
Stęskniłam się za najbliższymi, a najbardziej za Lou. Gdy tylko go ujrzałam,
wyrzuciłam papierosa i pobiegłam w jego stronę. Rzuciłam mu się na szyję i
mocno wtuliłam.
-
Amy? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Co ty tu robisz?
-
Wracam do domu – pisnęłam szczęśliwa. Nawet nie wiem kiedy i jak to się stało,
ale nasze usta złączyły się w pocałunku. To chyba przez te endorfiny. Pocałunek
trwał krótko, ale był cudowny. Czułam jak stado motyli wędruje mi po brzuchu, w
głowie miałam mętlik, a policzki czerwone. – Przepraszam – szepnęłam, gdy się
od niego oderwałam. Chłopak jednak nie powiedział nic. Uśmiechnął się tylko lekko
i… znów mnie pocałował.
-
Śmierdzisz fajkami – zaśmiał się po chwili i wtulił mnie w swój tors. – Masz
więcej nie palić, zrozumiano?
-
Tak, chyba tak – odpowiedziałam zakłopotana.
Przez
chwilę zastanawiałam się, co tak naprawdę przed chwilą zaszło. Nie mogłam
zrozumieć, dlaczego to zrobił… Przecież jeszcze kilka tygodni temu twierdził,
że jestem za młoda na związek! A co dopiero z nim… Nagle chłopak delikatnie
złapał mnie za rękę. Szliśmy w kompletnej ciszy. Tylko co chwilę spoglądał na
mnie, uśmiechając się. Poszliśmy do parku. Usiedliśmy na ławce. Delikatnie
położyłam głowę na jego ramieniu, a on mnie w nią pocałował.
-
Dobrze, że wracasz do domu – szepnął po chwili. – Na pewno wszyscy się mocno o
ciebie martwią.
-
Dlatego tym bardziej się boję – zaśmiałam się. – Ten powrót nie będzie niczym
przyjemnym.
-
Najważniejsze, że już po wszystkim – spojrzał mi w oczy. – Tęskniłem za tobą.
-
Uwierz, że ja za tobą bardziej – uśmiechnęłam się. Brunet przybliżył się do
mnie i delikatnie mnie pocałował. – Dlaczego? – szepnęłam, gdy się ode mnie
oderwał.
-
Co „dlaczego”?
-
Dlaczego to robisz…
-
Wiesz Amy – chłopak spojrzał mi w oczy i złapał mnie za rękę, delikatnie ją
gładząc – długo nad tym myślałem. Doszedłem do wniosku, że nie ma osoby na tym
świecie, która znałaby mnie lepiej niż ty – uśmiechnął się lekko. – Wiem, że
zraniłem cię moimi ostatnimi słowami i bardzo cię za to przepraszam. Chciałbym
spróbować… nawet jeśli jest to skazane na niepowodzenie.
-
Mówisz teraz poważnie czy to kolejny podstęp mojego ojca? – zaśmiałam się.
-
Poniekąd twój ojciec też maczał w tym palce – spuścił wzrok. – Obiecałem mu, że
będę się tobą opiekować. Chcę dotrzymać słowa. Raz już mi uciekłaś i nie mogę
sobie tego darować.
-
Wiesz, że nie musisz tego robić dla mojego ojca. Nie chcę cię zmuszać do
związku ze mną. Wiesz doskonale, że jestem nieznośna.
-
A do tego uparta i niegrzeczna – położył mi rękę na policzku. – To nic. Zależy
mi na tobie – pocałował mnie. – Kocham cię, Amy.
-
Ja ciebie też, Lou – wtuliłam się w niego. – Ale obiecaj mi, że jeśli coś
będzie nie tak, to mi powiesz.
-
Nie wiem czy przy twoim charakterku coś to zmieni, ale obiecuję – powiedział, a
ja zaczęłam go łaskotać. – Żartowałem, spokojnie.
W
momencie na niebie pojawiły się czarne chmury z których zaczął padać deszcz.
Chociaż, nie było to zwykłe padanie – to była ulewa. Szybko pobiegliśmy do
akademika, korzystając z sytuacji, że współlokatora Louisa nie ma. Chłopak
zrobił mi ciepłej herbaty z cytryną i pożyczył swoje dresy. Chwilę jeszcze
rozmawialiśmy. Byłam szczęśliwa, że w końcu wszystko zaczęło się układać.
Pomogłam Adrianowi, a los się do mnie uśmiechnął. Wierzę, że uda nam się z
Louisem. Mimo tego, że będziemy się mało widywać, ja wierzę całym sercem, że to
będzie cudowna przygoda w moim życiu.