21/02/20

Rozdział XIII



- Oto twoja część – powiedział Adrian, wręczając mi czek na kilka tysięcy.
- Nie chcę twoich pieniędzy – powiedziałam. – Pomogłam, wyjeżdżam, nie mamy ze sobą już nic wspólnego. Tylko to mi obiecaj.
- Ty mi pomogłam, więc ja zostawię cię w spokoju – powiedział. – Chociaż przyjmij bilet do Los Angeles. Wiem, że jesteś bez kasy.
            Niechętnie wzięłam bilet od Shanona. Nareszcie ten koszmar się skończył. Nareszcie mogę wrócić do domu i niczym się nie martwić. Chociaż, jak wrócę to będę mieć masakrę w domu. Nie wybaczą mi przecież, że zniknęłam na tak długo. Nie wiedziałam co będę musiała im powiedzieć, jak się wytłumaczyć, że nie było mnie w domu prawie dwa miesiące… Coś w końcu będę musiała wymyślić, jednak w tamtym momencie nie wiedziałam co. Nie mogłam przyznać się, że pracowałam w klubie ze striptizem, a do tego u Adriana! Zamordowaliby mnie, ale w sumie, nie byłabym bardzo zdziwiona.
Postanowiłam jednak podejść jeszcze przed uczelnie Louisa i zaczekać na niego. Stanęłam pod drzewem, wyciągnęłam paczkę fajek i zaczęłam palić. Dzień był dosyć ponury, zbierało się na deszcz. Jednak mimo złej pogody, mój humor był naprawdę dobry. Stęskniłam się za najbliższymi, a najbardziej za Lou. Gdy tylko go ujrzałam, wyrzuciłam papierosa i pobiegłam w jego stronę. Rzuciłam mu się na szyję i mocno wtuliłam.
- Amy? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Co ty tu robisz?
- Wracam do domu – pisnęłam szczęśliwa. Nawet nie wiem kiedy i jak to się stało, ale nasze usta złączyły się w pocałunku. To chyba przez te endorfiny. Pocałunek trwał krótko, ale był cudowny. Czułam jak stado motyli wędruje mi po brzuchu, w głowie miałam mętlik, a policzki czerwone. – Przepraszam – szepnęłam, gdy się od niego oderwałam. Chłopak jednak nie powiedział nic. Uśmiechnął się tylko lekko i… znów mnie pocałował.
- Śmierdzisz fajkami – zaśmiał się po chwili i wtulił mnie w swój tors. – Masz więcej nie palić, zrozumiano?
- Tak, chyba tak – odpowiedziałam zakłopotana.
Przez chwilę zastanawiałam się, co tak naprawdę przed chwilą zaszło. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to zrobił… Przecież jeszcze kilka tygodni temu twierdził, że jestem za młoda na związek! A co dopiero z nim… Nagle chłopak delikatnie złapał mnie za rękę. Szliśmy w kompletnej ciszy. Tylko co chwilę spoglądał na mnie, uśmiechając się. Poszliśmy do parku. Usiedliśmy na ławce. Delikatnie położyłam głowę na jego ramieniu, a on mnie w nią pocałował.
- Dobrze, że wracasz do domu – szepnął po chwili. – Na pewno wszyscy się mocno o ciebie martwią.
- Dlatego tym bardziej się boję – zaśmiałam się. – Ten powrót nie będzie niczym przyjemnym.
- Najważniejsze, że już po wszystkim – spojrzał mi w oczy. – Tęskniłem za tobą.
- Uwierz, że ja za tobą bardziej – uśmiechnęłam się. Brunet przybliżył się do mnie i delikatnie mnie pocałował. – Dlaczego? – szepnęłam, gdy się ode mnie oderwał.
- Co „dlaczego”?
- Dlaczego to robisz…
- Wiesz Amy – chłopak spojrzał mi w oczy i złapał mnie za rękę, delikatnie ją gładząc – długo nad tym myślałem. Doszedłem do wniosku, że nie ma osoby na tym świecie, która znałaby mnie lepiej niż ty – uśmiechnął się lekko. – Wiem, że zraniłem cię moimi ostatnimi słowami i bardzo cię za to przepraszam. Chciałbym spróbować… nawet jeśli jest to skazane na niepowodzenie.
- Mówisz teraz poważnie czy to kolejny podstęp mojego ojca? – zaśmiałam się.
- Poniekąd twój ojciec też maczał w tym palce – spuścił wzrok. – Obiecałem mu, że będę się tobą opiekować. Chcę dotrzymać słowa. Raz już mi uciekłaś i nie mogę sobie tego darować.
- Wiesz, że nie musisz tego robić dla mojego ojca. Nie chcę cię zmuszać do związku ze mną. Wiesz doskonale, że jestem nieznośna.
- A do tego uparta i niegrzeczna – położył mi rękę na policzku. – To nic. Zależy mi na tobie – pocałował mnie. – Kocham cię, Amy.
- Ja ciebie też, Lou – wtuliłam się w niego. – Ale obiecaj mi, że jeśli coś będzie nie tak, to mi powiesz.
- Nie wiem czy przy twoim charakterku coś to zmieni, ale obiecuję – powiedział, a ja zaczęłam go łaskotać. – Żartowałem, spokojnie.
W momencie na niebie pojawiły się czarne chmury z których zaczął padać deszcz. Chociaż, nie było to zwykłe padanie – to była ulewa. Szybko pobiegliśmy do akademika, korzystając z sytuacji, że współlokatora Louisa nie ma. Chłopak zrobił mi ciepłej herbaty z cytryną i pożyczył swoje dresy. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy. Byłam szczęśliwa, że w końcu wszystko zaczęło się układać. Pomogłam Adrianowi, a los się do mnie uśmiechnął. Wierzę, że uda nam się z Louisem. Mimo tego, że będziemy się mało widywać, ja wierzę całym sercem, że to będzie cudowna przygoda w moim życiu.