Z perspektywy Pati
Odkąd
James i Amy wyjechali do Los Angeles trochę odpocząć, nie mieliśmy z nimi
żadnego kontaktu. Staraliśmy się nie denerwować i nie dzwonić. Prawda była
taka, że muszą spędzić trochę czasu razem i jakby od nowa się „poznać”. Każdy z
nas wiedział, że po pierwsze Amy nie ma łatwe charakteru, a po drugie, że James
jest uparty jak osioł. Nie będzie im łatwo jakoś ze sobą żyć, ale w końcu to
rodzina i nadszedł czas, aby w końcu wszystko zaczęło się między nimi układać.
Bo jak nie teraz, to kiedy?
-
Kochanie, co tak dumasz? – Carlos złapał mnie w pasie. – Przypalasz jajecznicę
– zabrał ode mnie patelnię.
-
Zamyśliłam się – spojrzałam na mężczyznę. – Myślisz, że wrócą pokłóceni czy
pogodzeni?
-
Będę się cieszył jak wrócą razem – zaśmiał się brązowooki. – Nie myśl tyle o
nich – złapał mnie w talii – pomyśl o mnie – pocałował mnie w szyję.
-
Bez takich w kuchni! – krzyknęła Vai, odpychając nas od siebie. – Chcę coś
zjeść, a nie stracić apetytu! – otworzyła lodówkę i zaczęła czegoś szukać. –
Widzieliście, gdzieś moje kurczaki?
-
Zjadłaś wszystko wczoraj – Logan oparł się o blat. – Twoja dieta nie może
składać się tylko z kurczaków.
-
Nie składa się! – brunetka położyła ręce na biodrach. – Są w niej kurczaki,
szejki, lody i wiele innych smacznych rzeczy!
-
A potem narzekasz, że masz grubą dupę – Schmidt zwalił się na kanapę – a to nie
dziwota jak jesz same paskudztwa.
-
Ona nie jest gruba tylko puszysta! – oburzyła się Violette. – Dobra do macania
i spania na niej. Logan potwierdzi – wskazała na niego palcem.
-
Trochę w tym racji jest – szepnął Henderson. – Jednak nie popieram tego jak się
odżywiasz, Vai.
-
Spali się w nocy, moja w tym głowa – kobieta puściła mu oczko, a brunet trochę
się zmieszał. Uśmiechnęłam się tylko, patrząc co Vai robi z naszym biednym
Loganem. Jednak cieszyłam się, że sprowadziłam ją do tego domu. Henderson mimo
wszystko był z nią naprawdę szczęśliwy. Poza tym, nie wiało nudą w domu. Przy
niej nie da się nudzić i chyba to najmocniej kochamy w Violette.
Z pespektywy Amy
Gdy
tylko wróciliśmy do hotelu, Lou zrobił mi karczemną awanturę na temat tego, że
wszystko było takie piękne, ale jak zwykle ja muszę coś zepsuć. Nie uważałam
tak, chociaż prawdą jest, że bywam wybuchowa i nie często używam tego, co mam
pod czaszką. Chciałam wiedzieć jednak jaka jest prawda. Czułam, że to wszystko
ma sens… że moje starania nie są na marne. Moje głupie serce naprawdę chciało
wierzyć, że mam z nią coś wspólnego… a co dokładnie, miałam zamiar się
dowiedzieć.
-
Przecież nie powiedziałam jej nic złego! – warknęłam. – Zrobi testy, będzie
spokój. Nie wiem dlaczego aż tak bardzo ci to przeszkadza!
-
Pytasz jeszcze dlaczego mi to przeszkadza? – zaczął się głupio śmiać. – Jesteś
taka głupia czy udajesz?! – złapał mnie za ramiona. – Mieliśmy szansę skończyć
tę całą historię i rozejść się w zgodzie!
-
Po pierwsze, puść – odepchnęłam go. – Po drugie, nie zbliżę się do niej. To
ojciec będzie wszystko załatwiać. Ja chcę tylko wyników testów.
-
Ale ona na to się nie zgodzi – usiadł na łóżku. – Zrozum to. Będę miał
przewalone u niej do końca studiów… a mam z nią zajęcia przez następne półtorej
roku!
-
Nie wydaje się taką, co by się miała mścić – usiadłam obok niego.
-
Jest straszniejsza niż tobie się wydaje – spojrzał mi w oczy. – Co zajęcia mini
kartkówki, co rozdział kolokwium, które musimy mieć zaliczone na min 51%. Nie
mamy możliwości poprawy… a jeśli ktoś jest chory to po prostu ma problem… albo
byłeś umierający, albo mogłeś przyjść nawet z zapaleniem płuc – spuścił wzrok.
– Jest cholernie wymagająca… Nie mamy ani chwili oddechu u niej na zajęciach.
Ostatnio jeszcze sobie wymyśliła, że będzie nas pytać z całego materiału jaki
był do tej pory… Nie zważając na to, że trochę już tego było, a jej przedmiot
nie jest jedynym na tych studiach. Nie chcemy zostać matematykami, tylko
lekarzami, na Boga! Nie masz pojęcia jak się opuściliśmy w nauce z innych
przedmiotów przez to, co ona odwala.
Nagle do pokoju wszedł mój tata.
Lekko zmieszany. Jakby nieobecny. Nie odezwał się do nas słowem. Gdy tylko nas
ujrzał, zabrał dresy do biegania, przebrał się w łazience, a zaraz już go nie
było. Chyba rozmowa z panią Taylor wyprowadziła go z równowagi… ale jeśli to
taki potwór, jak opisuje ją Lou, to się w sumie nie dziwię zachowaniu mojego
ojca.