27/08/19

Rozdział IX


Z perspektywy Jamesa
            Wszedłem do pokoju Amy. Nic, a nic się tu nie zmieniło. Mija kolejny tydzień, a jej z nami nie ma. Policja nie ma żadnych wiadomości, a wszyscy odchodzimy od zmysłów. Usiadłem na jej łóżku i zacząłem spoglądać dookoła. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że ta mała poczwarka, żona Hendersona, mogłaby mieć rację. Tylko, że miała rację. Odsunąłem się od Amy, bo bałem się być „złym przykładem”. Wiedziałem, że będzie mieć wsparcie w chłopakach, więc myślałem, że już we mnie go nie potrzebuje. Myliłem się i byłem debilem. To właśnie mnie potrzebowała najmocniej, a nigdy nie miałem dla niej czasu.
            Prawda jest taka, że chyba nie potrafiłem mieć dla niej czasu. To jak bardzo jest podobna do swojej matki, wcale nie ułatwiało sytuacji. Nie zmieniało to jednak faktu, że kocham ją ponad życie i nie chcę, aby coś jej się stało. Martwiłem się o nią niemiłosiernie. Wolałbym oddać własne życie niż znów przeżyć utratę ukochanej osoby.
            Zszedłem na dół, patrząc na tą całą zgraje zakochanych osób. Każdy kogoś miał, tylko ja nie potrafiłem się zakochać. Nawet Carlos poradził sobie po stracie Vic, która zanim odeszła, najpierw zmieszała go z błotem. Biedny Pena, długo nie mógł się z tego pozbierać. Jednak na jego drodze pojawiła się Pati, jego słoneczko. Nawet z Victorią nie był aż tak szczęśliwy jak z nią. Chociaż ruda była jego wielką miłością. Miałem nadzieję, że i mi kiedyś się tak poszczęści i znów będę mógł poczuć się szczęśliwy i zapomnieć o przeszłości.
- Idziesz z nami na kurczaki? – zaśmiała się Vai. – Promocja jest, będę mogła zjeść więcej. Byle nie tych pikantnych!

- I tak dużo jesz – uśmiechnąłem się do niej.
- Czy on właśnie zasugerował, że jestem gruba?! – brązowooka stanęła przed lustrem. – No dobra, przytyło się to kilka kilo, ale bez przesady!
- Chyba kilka ton – zachichotała Pati, za co dostała poduszką. – Przecież żartowałam!
- Przechodzę na dietę – obrażona Hendersonka usiadła na kanapie.
- Założę się o 10 dolarów, że nie da rady – zaczął Kendall.
- Ja o 20, że uda jej się przetrwać dzień – odparła Pauline, opierając się o swojego chłopaka.
- Przeceniacie ją – zaśmiał się Logan, za co został spiorunowany wzrokiem. – Nie przeceniacie?
- Vai na pewno się uda! Jest silna! – powiedział Carlos, siadając obok dziewczyny. – Silna, niezależna, wspaniała.
- Wystarczy tej diety! – Vai gwałtownie wstała i oglądnęła się w lustrze. – Więcej takiej głodówki nie przetrzymam – spojrzała na zegarek. – O trzy minuty za długo.
- I po co ja się produkowałem – Carlos zaśmiał się cicho. – Wierzyłem w ciebie! – uśmiechnąłem się lekko i spojrzałem na Kendalla, który właśnie jak dziecko cieszył się z 20 dolarów. Jak dzieci, jak dzieci.
- Przy was to nigdy nie jest nudno – podsumowałem całą tę komedię.
- To jeszcze nic! Nie zdajesz sobie sprawy, co Vai zrobiła wczoraj – Kendall usiadł na schodach i zaczął się śmiać.
- Nie wiem czy jestem gotowy na taką wiedzę – stwierdziłem, lekko zaniepokojony. Jednego mogłem być pewien: Tego, co zaraz usłyszę, na pewno się nie spodziewam.
- Schowała się do lodówki, aby Logan jej nie znalazł.
- Że niby dlaczego?
- Miała mieć badania – powiedział Logan, przytulając swoją żonę – i pobieraną krew.
- Strzykawka – powiedziała Vai i przełknęła ślinę – i igła – momentalnie zrobiła się blada jak ściana.
- Stara baba i boi się igieł? – zaśmiałem się.
- I tak koniec końców poszliśmy na pobieranie krwi – Logan pocałował ją w policzek.
- A później na loda – Vai rozpromieniła się momentalnie, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem. – Wy tylko o jednym. Naprawdę. Dom wariatów – próbowała być poważna, ale nie wychodziło jej to za dobrze.
            Koniec końców nie pojechaliśmy na kurczaki… ale kurczaki przyjechały do nas. Zamówienie Violette było na tyle duże, że myśleliśmy, że to zapasy na miesiąc… Hendersonka jednak zjadła 90% tego wszystkiego. Czasem zastanawiam się, gdzie jej się to mieści. Chociaż… po odgłosach, które niosą się po nocy, mogę stwierdzić z czystym sercem, że zna dobre i przyjemne sposoby na spalenie tłuszczu.

21/08/19

Rozdział VIII


Z perspektywy Louisa
- Jak to uciekła?!
- Zniknęła… Po prostu zniknęła, nie mówiąc nam nic. Powiedz, że jest z tobą – to błaganie w głosie ojca Amy… Nie wytrzymałem napięcia.
- Była. Mi też uciekła – powiedziałem cicho.
- Jak mogłeś pozwolić jej odejść?! – krzyknął na mnie. – Jest jeszcze takim małym dzieckiem!
- Panie Maslow – zacząłem.
- Nie Louis, jak mogłeś na to pozwolić? Ona traktuję cię jak rodzinę, jak brata…
- Niech pan posłucha! – krzyknąłem. – Nie wiem co się z nią dzieje, ale postaram się ją znaleźć, a panu radzę, żeby wreszcie pan się  nią zajął, bo ona jest samotna…
- Będziesz mnie pouczał? – warknął.
- Jeśli pan sam nie potrafi tego dostrzec, to tak…
Szanowałem ojca Amy, ale wkurzało mnie jego zachowanie. Nie był najlepszym ojcem na świecie, nie był nawet przeciętny, a zachowywał się tak, jakby nie miał sobie nic do zarzucenia. Moim rodzicom jego zachowanie też nie pasowało… Mój tata zawsze dbał o ciocię Angel, była dla niego jak siostra, więc związał się emocjonalnie z Amy. Nie raz chciał pomóc Jamesowi, ale on na to nie pozwalał. Nie wiem dlaczego aż tak się nie lubią, ale był samotnym ojcem, a moja mama by mu na pewno pomogła… moi rodzice by pomogli… dla cioci. W końcu ona dużo nam pomogła. Przez pierwsze 5 lat mojego życia zajmowała się mną, kiedy rodzice chodzili do pracy i nie mieli mnie z kim zostawić. Nawet jak była w ciąży to im nie odmówiła. Chociaż czasami była tak zmęczona, że usypiała u nas przed telewizorem. Później przychodziła do nas z Amy. Tak mama mówiła. Myślałem, że to moja siostra i bardzo ją polubiłem. Oczywiście rozczarowaniem dla mnie było, gdy dowiedziałem się, że to nie moja siostra i nie mogę być dla niej najlepszym bratem na świecie. Podobno płakałem dwa dni z tego powodu. Wtedy ciocia Angelika powiedziała, że nie muszę być z kimś spokrewniony więzami krwi, aby być dla niego bratem. Spodobało mi się to. Obiecałem sobie wtedy, że będę bratem dla Amy, już na zawsze… że będę ją chronić przed każdym złem tego świata i nie dam jej nikomu skrzywdzić. Szkoda tylko, że pozwoliłem jej odejść w tak banalny sposób… i nawet nie wiem gdzie może być.
Z perspektywy Amy
            Już nawet nie wiem, który dzień tutaj jestem… Nie wiem ile jeszcze tu spędzę, ani czy w ogóle jeszcze kiedyś zobaczę moich bliskich. Niepewność mnie zabijała od środka, ale wiedziałam, że nie robię źle. Zawsze miałam za dobre serce. Chciałam pomagać wszystkim bez względu na konsekwencje. Mama była taka sama. Tylko, że ja nie chciałabym skończyć jak ona.
- Chyba nie jest ci tak źle u nas – powiedział Adrian, wręczając mi pudełko z jedzeniem.
- Jest ok – szepnęłam – tylko, że wolałabym być w domu.
- Obiecuję ci, że już niedługo – usiadł obok mnie. – Później będziesz mogła zrobić co chcesz. Pozwać mnie za porwanie czy coś… swoje się już nasiedziałem, nie boję się.
- Wiesz – zaczęłam po chwili zastanowienia – mimo tego wszystkiego – pokazałam ręką na zimne i ponure miejsce, w którym spałam – nie mam zamiaru cię pozywać. Mimo wszystko czuję się tu dobrze.
- Nie jesteś szczęśliwa w LA? – zapytał, przysuwając się bliżej.
- Tata widzi tylko problemy. Zajmuje się pracą, a na mnie potrafi tylko krzyczeć – szepnęłam. – Chciałabym, aby chociaż raz pokazał mi, że jestem dla niego najważniejsza. Teraz pewnie nawet nie zauważył, że mnie nie ma – posmutniałam.
            Adrian nie powiedział nic. Objął mnie tylko ramieniem, a później na odchodne poczochrał mnie po włosach. Może to dziwne zabrzmi, ale nie chciałam stąd odchodzić. Byłam tylko zabawką w ręce Adriana, ale chociaż mnie „podziwiali”. Tak no, w pewnym sensie. Dziwne uczucie, gdy słuchanie gwizdów, gdy tańczysz, sprawia ci radość… ale mi sprawiała. Poza tym, przecież nic złego mi się nie dzieje… nie oddaje się za pieniądze, a to tylko niewinny taniec. Nikomu nie robię nim krzywdy… a mogę pomóc.
Z perspektywy Logana
            Minęło dopiero kilka dni, odkąd Amy z nami nie ma. Martwiłem się o nią, to jasne, ale wiedziałem, że jest mądra i zaradna. Da sobie radę. Jednak nie zmieniało to faktu, że chciałbym mieć ją obok. Była jeszcze za młoda na takie wycieczki, na tak długie wycieczki. Szkoda, że nie powiedziała, że ma zamiar wyjechać… ale w sumie, nie dziwię jej się. Sam bym nie wytrzymał dłużej w tym domu, gdyby nie obecność Violette. Daje mi siłę, aby przetrwać każdy kolejny dzień.
- Nie mogę tak dłużej! – krzyknął nagle James. – Może jej się coś stało, a ja na dupie siedzę, zamiast jej szukać!
- Niby co chcesz zrobić? – zapytałem, trzymając Vai na kolanach.
- Ja to bym coś zjadła – powiedziała nagle moja żona.
- Vai! Nie myśl teraz o jedzeniu! Musimy coś zrobić, aby poszukać Amy! – krzyknął Maslow.
- No wiem, wiem – posmutniała – ale ja na głodnego nic racjonalnego nie wymyślę.
- A kiedykolwiek coś racjonalnego wymyśliłaś? – syknął James.
- Dość! – krzyknąłem. – Bo się pozabijamy zaraz – spojrzałem na Vai, która była już chętna iść po piłę. – Nie popadajmy w paranoję!
- To nie twoje dziecko, Logan – Maslow wstał z kanapy. – Nie wiesz co teraz czuję i jak bardzo się o nią martwię.
- Ale w porównaniu do ciebie, my się chociaż nią interesujemy – dodała swoje pięć groszy Vai, krzyżując ręce na klatce. James obrażony wyszedł, trzaskając drzwiami. Popatrzyłem na nią ze złą miną. – No co? Wiesz, że mam rację – oj tak. Miała rację… miała cholerną rację, ale przecież głośno tego nie powiem. Nie chcę awantury. Nie chcę, aby jeszcze w domu nie było życia. Wystarczająco martwimy się o Amy. Każdy przeżywa to na swój indywidualny sposób, ale wszyscy bardzo chcemy, aby w końcu do nas wróciła.

18/08/19

Rozdział VII

- Skąd znasz moją mamę?! – krzyknęłam.
- Jak mógłbym nie znać takiej dziwki jak ona – uśmiechnął się.
- Moja mama nie była dziwką – warknęłam, a w środku mi się zagotowało.
- Oj była, była... Zasłużyła na śmierć. Chociaż… To Jamesa miałem zabić, a nie ją… Trudno  – zaśmiał się.
- Adrian... Ty jesteś Adrian – wstałam i uderzyłam go z całej siły w twarz. Ręka zaczęła mnie piec, ale to nie zmieniło tego, że go nienawidziłam. Z wielką chęcią bym go w tamtym momencie zabiła… albo wykastrowała… ale do tego potrzebowałabym wsparcia Hendersonki.
- Uuuu… Mocna jesteś – złapał mnie za nadgarstki i mocno ścisnął – ale ja jestem silniejszy.
- Nie interesuje mnie to – plunęłam mu w twarz. – Nienawidzę cię… Rozumiesz?! Nienawidzę! Jak można zabić człowieka?! Z zazdrości?! Jesteś nienormalny!
- Ang mnie nie chciała! – popchnął mnie z całej siły o ścianę, tak, że osunęłam się na ziemię. – Nie wiem co ta dziwka widziała w Jamesie! Jestem od niego sto razy lepszy, a ona wybrała jego!
- To się nazywa miłość – plunęłam krwią na ziemię i wytarłam twarz.
- Miłość… Ble. Chyba cię dziecko pojebało. Miłość nie istnieje – warknął.
- Może ty jej nie zaznałeś, ale ona istnieje... Zawsze istniała i będzie istnieć – powiedziałam.
- Jesteś młoda to tak myślisz. Jak skończysz trzydzieści lat to się przekonasz, że wtedy liczą się pieniądze, a nie jakaś jebana miłość. 
            Widać było, że nie jest zły, a po prostu nieszczęśliwy. Chociaż może to ja chciałam widzieć ludzi takimi. Dla mnie na każde zło zawsze było wytłumaczenie. Nie zastanawiając się długo wstałam i się w niego wtuliłam.
- Co ty robisz? – zapytał po chwili zdezorientowany.
- Przytulam cię – uśmiechnęłam się, patrząc mu w oczy.
- Dlaczego? – był bardzo zdziwiony.
- A tak – zaśmiałam się, a on się uśmiechnął – nie jestem zła na ciebie – musiałam skłamać.
On tylko spojrzał na mnie, bez większego zastanowienia przytulił mnie mocno. Wiedziałam, że takim ludziom potrzebna jest miłość i zrozumienie drugiej osoby, a nie gniew i nienawiść. Nie raz robimy coś, czego nie chcemy. Jesteśmy jak kukiełka w ręce innej osoby. Adrian... On był zmuszany do wszystkiego przez Halston. To nie była jego wina… ja tak uważam. Nie widział tego, że źle robi. Sam mi to powiedział... Ulżyło mu kiedy z nim porozmawiałam. Ale mnie nie wypuścił… Dlaczego? Bo poprosiłam go o pomoc dla Diany... Wypuścił ją, dla mnie. Ja sama zostałam i musiałam zająć miejsce tamtej dziewczyny, lecz… Adrian zrobił coś jeszcze dla mnie. Zmienił moją pracę… Z dziwki zamienił mnie na striptizerkę. Tylko tyle mógł dla mnie zrobić. Chociaż, a może aż? Zrobił dla mnie dużo tylko dlatego, że go wysłuchałam. To dobrze, że sam widzi swoje błędy i chce je naprawiać. Pomagać, a nie krzywdzić. Chociaż to, że porywa niewinne dziewczyny samo w sobie jest złe. Musiałam mu jednak pomóc. Chciałam to zrobić. Chociaż zabił moją mamę to ja chcę mu pomóc… Im szybciej odrobi kasę u dilera, tym szybciej będzie mniej ludzi krzywdził...
Stanęłam przed lustrem zakładając ubranie na dzisiejszy wieczór... I tak nie mam co wracać do Los Angeles, a tu w Nowym Jorku chociaż mam pracę. Jak to można nazwać pracą. Nie zarobię nic, ale będę miała pożywienie i nocleg. Tyle mi wystarczy... Byle przetrwać. Jestem silna, muszę dać sobie radę. Muszę wreszcie pokazać, że nie jestem małą dziewczynką, która nie daje sobie rady w życiu. Związałam włosy i spoglądnęłam na siebie jeszcze raz… „Wyglądam dziwnie” – mruknęłam do siebie, gdy nagle Adrian wszedł do pomieszczenia.
- Śliczna jesteś, chodź – zaśmiał się i pociągnął mnie na wielką scenę.
Wszystko wyglądało tak dziwnie... Tyle dziewczyn ubranych jak ja. Przestraszonych, nie wiedzących co się dzieje... Ja jedyna byłam świadoma. Świadoma tego, że to nie miejsce dla takich dzieci... Sama jestem dzieckiem. Wiem o czym mówię. Ja chociaż się nie bałam, wbrew pozorom ufałam Adrianowi. Nie wiem czemu… Wydawał mi się człowiekiem skrzywdzonym przez życie, a nie złym. Chciałam mu wierzyć, chciałam mu pomóc. Tylko nie wiedziałam jak.
Z perspektywy Louisa
            Nie widziałem Amy już długi czas… Nie wiedziałem, co się z nią dzieje. Tak bardzo się o nią martwiłem. Nie powinienem tak reagować… Ale jest za młoda. Nie możemy przecież być razem... Traktuje ją tylko jak siostrę. Nie widziałbym dla nas jakiejkolwiek przyszłości.
            Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Piosenka Nirvany coraz głośniej była słyszalna. Podszedłem do telefonu i szybko odebrałem, nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Słucham – powiedziałem, opierając się o parapet okna.
- Louis? – usłyszałem znajomy mi głos.
- Pan Maslow... Witam – uśmiechnąłem się do słuchawki. – Jak się pan mie... – nie zdążyłem dokończyć, bo pan James mi przerwał.
- Nie po to dzwonię, żeby gadać o pierdołach – powiedział. Z jego głosu można było wywnioskować, że był bardzo zdenerwowany. – Powiedz mi... Widziałeś Amy?
- Uciekła nam – usłyszałem głos pana Kendalla.
- Jak to uciekła?! – krzyknąłem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że Amy mnie okłamała… I do tego mi zniknęła! I co ja teraz zrobię?!

14/08/19

Rozdział VI



            Już od kilku godzin jestem na nogach. Chodzę po mieście i nie wiem, gdzie mam się podziać. Strasznie jestem głodna, a ktoś mnie okradł. Super... Jeszcze tego mi brakowało. Ale jak mieć pecha to na całego, co nie? Przeszłam koło akademika gdzie mieszkał Louis... Tak jakoś mi się smutno zrobiło... Myślałam, że mnie zrozumie, a on potraktował to w taki sposób, że miałam ochotę go tylko zabić. Ale czego można spodziewać się po mężczyznach? Na pewno nic dobrego. Tak czy owak musiałam sobie jakoś dać radę, a Lou o pomoc nie poproszę. Poszłam do lombardu i sprzedałam złoty łańcuszek, którego mi nie zdążyli ukraść… Dostałam za niego sto dolarów. Nie jest źle. Pałętałam się jeszcze długi czas po Nowym Jorku, szukając jakiegoś niedrogiego noclegu. Na próżno. Nie stać mnie było na nic. Wiedziałam, że w domu nie mam się co pokazywać, a Lou? Lou i tak mnie nie rozumie. On myśli, że jestem małolatą, która nie da sobie rady. Myli się... Pokażę mu, że się myli.
Z perspektywy Jamesa
- Proszę was! Nie róbcie mi wyrzutów – krzyknąłem. Amy zniknęła... A ja nie wiedziałem co mam zrobić. Jestem złym ojcem.
- Nie wiem jak mogłeś jej pozwolić uciec! – krzyknęła na mnie Pati.
- Ty się nie wtrącaj! – krzyknąłem. – To nie twoja sprawa.
- To jest nasza sprawa – powiedział spokojnie Kendall. – Nas wszystkich ona dotyczy... Jesteśmy rodziną. Nie możesz o tym zapominać.
- No tak, przepraszam – usiadłem na kanapie i odetchnąłem głęboko. Bałem się o nią. Tak cholernie się bałem, że już jej nie zobaczę… że stracę ją, tak jak straciłem moją żonę.
- Dobra jesteśmy! – krzyknął Logan, wchodząc do mieszkania z Violette. – Zgłosiliśmy zaginięcie Amy... Policja w całych Stanach jej szuka.
- Chociaż tyle dobrego – schowałem twarz w dłoniach. – Dlaczego ja jej nie umiem wychować?
- Musisz wreszcie zrozumieć, że Ang nie wróci, a Amy sama nie da sobie rady – Pauline usiadła obok mnie i spojrzała mi w oczy. – Ona ma dopiero szesnaście lat i cię potrzebuje. Twojego wsparcia i miłości.
- Wiem… Ale ja nie mogę zapomnieć o Angel – zamknąłem oczy, ale i tak spod powiek wyciekały mi łzy. Nadal cierpię po stracie mojej ukochanej Ang… Wiem, że ten ból zawsze pozostanie. Nic na to nie mogę poradzić. Kochałem ją, a ona oddała za mnie życie. Zrobiłbym to samo.
- James... Ang jest w niebie, czuwa nad nami – spojrzał na mnie Carlos.
- Tak... Wiem. Czuje jej obecność... Jest tu gdzieś… Ja o tym wiem.
- Musimy szukać Amy – powiedziała Pauline.
- Tylko gdzie? – zapytałem.
Z perspektywy Amy
- Nie idę nigdzie z wami! – krzyknęłam, gdy jakiś facet ciągnął mnie za rękę. No wiedziałam, że zapuszczanie się w taką okolicę nie jest dobre.
- Zatkaj się, mała – wrzucił mnie do jakiegoś pomieszczenia. Wszędzie ciemno, ale dostrzegłam jakąś postać. Była to jakaś dziewczyna.
- Kim jesteś? – zapytała cicho.
- Jestem Amy i… nie wiem co tu robię – mruknęłam.
- Ciebie też porwali? – zapytała przestraszona.
- Na to wychodzi.. – lekko się do niej zbliżyłam. – Jak masz na imię?
- Diana – powiedziała.
- Od dawna tu jesteś?
- Kilka dni… Ale nie wiem ile tu jeszcze wytrzymam…
- A co oni ci robią? – usiadłam obok niej.
- Oprócz tego, że muszę pracować jako dziwka to nic – zaczęła płakać. – Nie mam innego wyboru. Chcę jeszcze żyć…
- No to po nas – zamknęłam oczy i oparłam się o ścianę. Czy ja zawsze muszę się wpakować w takie coś?! Boże, mamo... Weź mi pomóż. Błagam cię. Ja nie chce zostać przez kogoś wykorzystana… Co to, to nie!
            Dość długo siedziałyśmy w tym magazynie... czy co to jest. Robiło się coraz zimniej, a ja nie mogłam się uspokoić. Bałam się. Bałam się, że coś się stanie... Mój pech jest różny, więc wszystko jest możliwe. Nagle drzwi się otworzyły, a do środka weszło kilku mężczyzn.
- Szefie, mamy nową dziewczynę – pokazał na mnie.
- Nie liczcie na nic – warknęłam.
- Jaka ostra... Jak mamusia – zaśmiał się.
- Skąd znasz moją mamę?! – krzyknęłam.
To wszystko znów było dla mnie coraz dziwniejsze... Kim on jest?! To pytanie zadawałam sobie chyba z tysiąc razy w głowie. Nie miałam pojęcia co się ze mną stanie. Miałam tylko nadzieje, że nic mi nie zrobią... Strasznie się bałam. Pewnie jak każdy, kto by się znalazł w mojej sytuacji. Serce waliło mi jak ogłupiałe, a w głowie miałam mętlik. Teraz tylko zostało mi jedno – pomodlić się o to, żeby nic mi nie zrobili. Tylko to mi pozostało.

11/08/19

Rozdział V


            Zatłoczone lotnisko. Nie cierpię tego. Co ja tam robię? Obiecałam sobie, że ucieknę i tak zrobiłam. Mam coś z mamy… Coraz więcej o niej się dowiaduje. Oczywiście tylko i wyłącznie z pamiętnika, tak to z nikim nie mogę o niej porozmawiać. Każdy reaguje za bardzo emocjonalnie na tematy związane z nią… albo unikają odpowiedzi na moje pytania. Tak czy owak, nie jestem w stanie dowiedzieć się niczego, co by mnie interesowało na temat mojej mamy.
            Louis wrócił do Nowego Jorku. A ja? Postanowiłam go odwiedzić. Chociaż uważałam to za cholernie niebezpieczne, nieodpowiedzialne i głupie, jestem już w nowym, nieznanym mi miejscu. Kochani, to NYC. Najwięcej problemów miałam z kupieniem biletu... Ale od czego ma się starszych znajomych, tudzież rodzinę? Ma się te znajomości. Poza tym, ciocia Vai nigdy nie odmówiła mi pomocy, nawet nie pytając, po co mi bilet do Nowego Jorku…
            W Internecie znalazłam adres akademika w którym mieszka Lou. Od lotniska było z 10 minut drogi na nogach. Nie miałam pieniędzy. Musiałam sobie jakoś radę. Pytałam ludzi o drogę, aż wreszcie znalazłam się przed dużym budynkiem.
- O boże – jęknęłam. – Ciekawe jak ja się tam dostanę – lekko się skrzywiłam i weszłam do środka.
Czasami dobrze być niskim, bo czmychnęłam na górę i nawet nikt mnie nie zauważył. Pokój 206... Stanęłam przed drzwiami i zapukałam kilka razy. Otworzył mi jakiś zaspany chłopak w samych bokserkach.
- E… Przepraszam? Chyba pomyliłam pokoje – powiedziałam i przeanalizowałam chłopaka wzrokiem.
- Kogo śliczna szukasz? – zapytał chłopak, opierając się o futrynę.
- Louisa Crovena – powiedziałam lekko zmieszana.
- Jest na zajęciach… Ale jak chcesz maleńka to wejdź. Jestem sam – puścił do mnie oko, a mnie aż ciarki przeszły.
- No nie wiem – trochę się po przestraszyłam, ale... postanowiłam wejść.
Usiadłam na łóżku Lou i spojrzałam na jego ścianę. Tak jak w jego domu. Pełno zdjęć, plakatów i różnych notatek. Zawsze zapisuje na małych karteczkach rzeczy, o których nie chce zapomnieć i przykleja je na ścianie czy przybija do korkowej tablicy.
- Co cię tu sprowadza? – zapytał chłopak i usiadł obok mnie. – Taka ładna, młoda dziewczyna i sama w takim dużym mieście? – położył mi rękę na policzku, a ja się odsunęłam.
- Chyba nie powinno cię to interesować – odsunęłam się od niego, ale chłopak przysunął się znów. – Możesz przestać?! – krzyknęłam i wstałam, a chłopak za mną. Złapał mnie w pasie, tak mocno, że nie mogłam się ruszyć.
- I co teraz zrobisz? – zapytał i spojrzał mi w oczy.
- Nie boję się, jeśli o to ci chodzi – zawsze wujek Kendall uczył mnie, że nie mogę okazywać strachu, bo inaczej mnie zniszczą. Chłopak tylko się zaśmiał. Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi i do pokoju wszedł Louis.
- Stary, już jestem – powiedział i zamknął drzwi. Gdy mnie zobaczył, osłupiał.
- Nie patrz się tak, a mi pomóż! – krzyknęłam, a Lou szybko odepchnął ode mnie swojego kolegę i wyprowadził mnie za drzwi.
- Co ty tu robisz?! – krzyknął. – Powinnaś być w LA!
- Też się cieszę, że cię widzę! – krzyknęłam. – Obiecałam ci przecież, że cię odwiedzę… Mam wolne teraz, bo remontują nam szkołę – każda wymówka dobra, byleby mi uwierzył.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, co? – westchnął. – Mam dziwnych kolegów...
- Zauważyłam. Myślałam, że już się nie zjawisz  – przytuliłam się do niego mocno. – Tęskniłam, no…
- Minął nie cały tydzień – zaśmiał się chłopak.
- I co z tego? – uśmiechnęłam się. – Ja zawsze tęsknie…
- Jak dziecko – pocałował mnie lekko w czoło. – Idziesz ze mną na spacer?
- Pewnie – złapałam go pod rękę i wyszliśmy na miasto.
            Nie wiedziałam, że Nowy Jork może być aż tak pięknym miastem… Ale co ja mogłam wiedzieć. Nigdzie nie jeździłam, no chyba, że czasami do Polski odwiedzić babcię. Tak, mam aż trzy babcię, to trochę dziwne dla innych, ale dla mnie to zawsze było normalne.  Wracając jednak do miasta... Cud, miód i malina. A jakie ciacha po ulicach chodzą. Mmm... Cioci Vai na pewno by się tu podobało! Zawsze uwielbia denerwować wujka, bo on jest strasznie o nią zazdrosny. Widać, że bardzo mocno ją kocha. Zazdroszczę im takiej miłości.
Starałam się nie zwracać uwagi na innych, chociaż było to ciężkie… Ale już mam swojego jedynego chłopaka, który jest najcudowniejszy na całym świecie. Oczywiście mówię tu o Louisie, który i tak nie wie co do niego czuje. Chciałabym zebrać się na odwagę i powiedzieć mu, jaki jest dla mnie ważny, wręcz najważniejszy… i to nie tylko jako przyjaciel, ale ktoś naprawdę o wiele bliższy mojemu sercu. Tylko że geny odziedziczyłam po rodzicach, to tak łatwo mi to nie przyjdzie. Nie potrafię mówić o swoich uczuciach, chociaż bardzo chciałabym się tego nauczyć. Na pewno ułatwiłoby mi to życie.
- I jak ci się podoba? – zapytał chłopak, siadając na kamiennej fontannie.
- Jest pięknie – powiedziałam, siadając koło niego.
- Ty jesteś piękniejsza – zaśmiał się i pocałował mnie w policzek.
- Przestań, bo się zarumienię! – uśmiechnęłam się szeroko. Lou był dla mnie wszystkim… Szkoda, że jestem od niego młodsza. Chociaż… Mama też była młodsza i jakoś jej to nie przeszkodziło w niczym. Raz kozie śmierć?
- Mam przestać mówić prawdę? – pogłaskał mnie po policzku.
- Umiesz doskonale kłamać kochany – wystawiłam mu język.
- Tak, tak – uśmiechnął się szeroko. – Chcesz coś do picia albo do jedzenia? Odbyłaś długą podróż.
- Chcę żebyś został i spędził miło ze mną czas.
- Amy… Ja… Chciałem ci coś powiedzieć – zaczął po chwili ciszy, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Tak?
- Nie mam zbyt dużo czasu, bo Tiffany na mnie czeka.
- Kto? – miałam najgorsze przeczucia.
- Moja dziewczyna – i teraz mój świat się zawalił. Pięknie... Zakochać się w zajętym facecie… Mam coś po mamusi.
- Co? – zapytałam spokojnie.
- Oj Amy... Nie znasz się na żartach. Doskonale wiesz, że uwielbiam cię denerwować – zaśmiał się, a ja myślałam, że zaraz go zabije.  – Coś taka blada?
- Nie ważne – powiedziałam i wstałam. – Serio masz dziewczynę?
- Nie, żadna mnie nie chce – uśmiechnął się lekko, poprawiając grzywkę. – Chociaż tak wiele tu ślicznotek i naprawdę wiele bym oddał żeby chociaż jedna się mną zainteresowała.
- Nie żartuj ze mnie więcej, proszę – momentalnie posmutniałam.
- Coś się stało? – wstał i lekko mnie przytulił.
- Nic… Naprawdę. Pomyślałam, że ty też nie będziesz miał dla mnie czasu.
- Kochana... Przecież dla ciebie zawsze mam czas. To się nie zmieniło – uśmiechnął się delikatnie, a ja poczułam, że nie wytrzymam. Zbliżyłam się delikatnie do niego i musnęłam jego usta. Chłopak momentalnie się odsunął. – Co robisz?
- Przepraszam – jęknęłam. – Nie chciałam.
- Amy… dlaczego to zrobiłaś? – spojrzał na mnie. Jego twarz wyrażała niepokój. Przez chwilę nie wiedziałam co mam powiedzieć, myślałam, próbowałam jakoś zacząć, ale stres ściskał moje gardło. Bałam się jego reakcji. W końcu nie chciałam żeby się na mnie obraził.
- Głupio się do tego przyznać, ale... zakochałam się w tobie... i tak jakoś wyszło – czułam jak robię się coraz bardziej czerwona. Żałowałam tego co zrobiłam? Nie, nie żałowałam. Właśnie cieszę się, że wreszcie zebrałam się na odwagę i to zrobiłam. Nie mogę całe życie udawać, że nic nie czuję.
- Amy… Wiesz, że nie możemy być razem? – zapytał, a ja poczułam się tak, jakbym miała się zaraz popłakać.
- Ciekawe dlaczego – spojrzałam mu w oczy.
- Bo jesteś taka młoda... Masz 16 lat. Nie mogę ci tego zrobić.
- Jeszcze coś? – zapytałam i przetarłam oczy z którym powoli wypływały łzy.
- Ja mieszkam teraz tu, a ty w Los Angeles... To strasznie daleko. Zakochasz się w kimś, albo ja... Skąd wiesz co się stanie?
- Nie ważne – podniosłam głowę i zaczerpnęłam powietrza. To wszystko było zbyt piękne, aby było prawdziwe. – Cieszę się, że ci to powiedziałam. To tyle. Cześć.
Ruszyłam przed siebie z uśmiechem na twarzy, ale także goryczą w sercu. Nie było mi łatwo. Myślałam, że jeśli mu powiem wszystko się ułoży, a jest jak zawsze. Powinnam to zrozumieć. Niektórzy nie zasługują na to, aby być szczęśliwym. Najwyraźniej ja właśnie należę do tego grona.
- Mała zaczekaj! – krzyknął za mną Lou i złapał mnie za rękę. – Zawsze byłaś i będziesz moją przyjaciółką.
- A może ja chce być kimś więcej – spojrzałam mu w oczy.
- Ty i te twoje widzi mi się.
- Nie uwierzę, że ty nigdy nie byłeś nieszczęśliwie zakochany.
- Byłem... I to nie jeden raz.
- Więc postaw się na moim miejscu. Niczego więcej od ciebie nie wymagam.
- Jesteś za młoda na miłość, a jak chcesz już kogoś kochać to znajdź sobie osobę w swoim wieku.
- I ty siebie nazywasz moim przyjacielem? Zachowujesz się jak drań, a powinieneś mi pomóc.
- Daj spokój... Ubzdurałaś sobie miłość, która nie istnieje, tylko dlatego, że spędzam z tobą naprawdę dużo czasu – spojrzałam mu w oczy i nie wierzyłam w to, co słyszę. On naprawdę uważał, że to wszystko to tylko mój wymysł… że nie mogłam się w nim zakochać, bo jestem za młoda. Ale wcale nie jestem taka młoda! Zasługuje na to żeby być w końcu szczęśliwą!    
Szybkim ruchem wyrwałam mu się i uciekłam przed siebie. Chciałam się gdzieś zaszyć i nie wyjść już nigdy. Usiadłam na ławce i spojrzałam dookoła, nie miałam pojęcia gdzie jestem. „To nie moje miasto” – pomyślałam. – „Jak dam sobie radę?”. Wszystko mi było jedno co się stanie. Pragnęłam tylko, żeby ktoś mnie pokochał... Ale kto by mnie chciał? Taką małą, rozwydrzoną dziewczynę. Pech odziedziczyłam po mamie.... Co ja takiego złego robię? Chce jak najlepiej dla każdego… Ale zapominam o sobie. No chyba mój największy problem.
Zaczęło się robić coraz bardziej ciemno... Słońce zaszło, a na niebie ukazał się ogromny księżyc. Mój telefon non stop dzwonił, jak nie tata, to Lou. Oczywiście nie miałam zamiaru odebrać. Bałam się, że będę miała problemy. To było pewne. Nie ma co, ale mój tata na pewno da mi karę do końca życia. Masakra jakaś.
Wstałam i ruszyłam w nieznane mi miasto… "Gdzie się podzieje?" – pomyślałam. Szłam przed siebie, wiedząc, że i tak nigdy nie będę szczęśliwa. Pesymistka? Czasem, a może nawet często. Za często.
Zaczął padać deszcz… Usiadłam pod mostem i patrzyłam w dal... Może teraz żałuje tych słów. Jestem zbyt wybuchowa... Nie umiem zamknąć jadaczki, a potem wychodzi takie coś... Chciałam, żeby się dowiedział, ale nie w taki sposób. Jak zawsze wszystko musi się niszczyć. Na co tak długo pracowałam... Czy nigdy nie mogę mieć spokoju? Chociaż chwili szczęścia... Czy to jest takie złe, że ja chce być chociaż raz szczęśliwa? Mam już tego dość... Położyłam się na ziemi i zamknęłam oczy. Było mi zimno. Mokro. Ale nie miałam innego wyjścia… „Muszę się przespać” – pomyślałam i odpłynęłam w ramiona Morfeusza.

08/08/19

Rozdział IV



            Otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie. Usnęłam na podłodze. No nie... Podniosłam się lekko i przeciągnęłam. „Moje biedne, stare kości” –  powiedziałam do siebie. Złapałam za jakieś ubranie i pobiegłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się lekko. Nagle do łazienki wbiegł Logan i nawet mnie nie zauważył.
- Puka się – zaśmiałam się.
- Ci – przyłożył palec do ust.
Nie wiedziałam o co chodzi… Ale ta sytuacja mnie zaczęła śmieszyć. Henderson w samych bokserkach wlatuje mi do łazienki, kiedy jestem w bieliźnie… Pięknie, prawda? Teraz tylko brakuje żeby ktoś nas znalazł.
- Ale o co chodzi? – zapytałam cicho.
- Ciocia mnie goni – zaśmiał się.
- Bo co? – zapytałam.
- Bo nie wyżyta – zaśmiał się Loggie.
- Wy i te wasze problemy – przekręciłam oczami, patrząc w lusterko. Delikatnie zaczęłam nakładać tusz, nawet nie zwracając na niego uwagi.
- Jak dożyjesz mojego wieku to pogadamy – uśmiechnął się. Jakbym słyszała wujka Kendalla… Banda wariatów.
- Logan! Ja cię słyszę! Nie ukryjesz się przede mną! – krzyknęła ciocia Vai. Violette ma cięty charakter, ale i tak kocham ją najmocniej na świecie. Nikt tak jak ona nie potrafi powiedzieć czegoś głupiego, a z drugiej strony jednak w sumie z sensem. Zawsze gdy mam fatalny humor, bierze mnie na kurczaki do KFC i dobrze się bawimy. Zastępuje mi mamę, to fakt. Chociaż sama nie ma dzieci z wujkiem Loganem. Nigdy nie wnikałam dlaczego. Wiem jednak, że byłaby cudowną mamą… tylko czasem nieogarniętą.
- Uu… uważaj, bo cię jeszcze zgwałci – usiadłam na umywalce i zaczęłam się śmiać.
- Ci – stanął naprzeciw mnie i zakrył mi usta. W tym momencie do łazienki weszła ciocia i zaczęła się draka.
            Oczywiście zostaliśmy oskarżeni o wszystkie zbrodnie świata. Nie przez ciocię, absolutnie. Ona tylko wydarła się na pół domu, aż zlecieli się wszyscy. Wyszło na to, że ja i Log mamy się ku sobie i tym, że chodzę czasami w staniku po domu kuszę Logana i dlatego zdradza ciocię. No ludzie! To jest chore, co oni wymyślają! Ja rozumiem, że to było dziwne, co ciocia Vai zobaczyła, no ale przecież nic między nami nie było!
- A możecie się zamknąć?! – krzyknęłam, a wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie. – Ja nigdy z Loganem nie miałam romansu! Nie rozumiem jak w ogóle możecie coś takiego uważać! Ja i wujek Logan? To absurdalne!
- To co robiłaś z nim w łazience... I do tego pół naga? – zapytał wujek Kendall.
- Myłam się, a on wleciał do mnie.
- Zrobił ci coś?! – krzyknął tata i wszedł szybko do salonu.
- Tato - jęknęłam – Nie, nic mi nie zrobił. Eh, po prostu chował się przez ciocią i tyle – szepnęłam, patrząc na tą całą scenę. Wujek Kendall, trzymał mojego ojca, żeby nie przywalił Loganowi. Jak mówiłam, banda wariatów. – Moja wina, bo nie zamknęłam drzwi – dodałam po chwili.
- Czy to prawda, Logan? – zapytał wujek Carlos.
- Tak, to prawda. I co? Nadal jestem zboczeńcem to się ugania za młodszymi? – zapytał brunet.
- Przepraszamy, no – jęknął wujek Kendall. – Nie wiedzieliśmy…
- Ale fajnie to tak oceniać, nie? – zapytałam.
- Wiesz co, Skarbie – zaczęła Vai – wiem, że nie jestem pierwszej młodości, czasem mi odwala… w sumie zawsze – zaśmiała się – ale kocham cię i… przepraszam – zrobiła minę smutnego pieska, a wujek Log ją pocałował.
- My również przepraszamy! – powiedzieli wszyscy.
- Ja wybaczam – zaśmiałam się.
- Ja też – uśmiechnął się Logan. – A teraz – przerzucił mnie przez ramię – chodź kochaneczko, idziemy się gwałcić – uśmiechnął się i pognał na górę, a ja piszczałam jak głupia.
Kochałam go. Strasznie. Kochałam ich wszystkich. Gdy żyje się z kimś tyle lat pod jednym dachem, po prostu da się przyzwyczaić. Byli dla mnie naprawdę bliscy. Każdy z nich. Może nie okazuje tego, ale po prostu nie mogę bez nich żyć. Bez tego jacy są. Każdy daje z siebie co tylko się da, aby w tym domu zawsze czuć było miłość.
Wujek Carlos i ciocia Pati są najbardziej rozsądni z nas wszystkich, chociaż cioci czasem nieźle odbija. Najczęściej gdy ma „te dni” i sama nie wie, czego chce… wtedy wujek ma po prostu z nią przekichane, ale i tak ją kocha ponad życie. Ciocia Vai wprowadza dużo zamętu, ale takiego dobrego. Poza tym mamy się z kogo śmiać. Czasem nas jednak przeraża… gdy coś jej się nie spodoba na przykład. Wtedy lata po domu z piłą, albo jeździ swoim monster truckiem i demoluje wszystko dookoła. Wtedy Logan musi wszystko naprawiać, płacić za jej wybryki, ale mówi, że ciocia mu dobrze to w nocy wynagradza, więc… nie jest bardzo zły. Wujek Logan zaś stara się być poważny, ale przy jego żonie to strasznie trudne. Wujek Kend jest jaki jest, ale zawsze mogę liczyć na dobrą radę, bawi mnie i mimo tego, że  czasem chodzi smutny całymi dniami, to zawsze spróbuje naprawić mój humor. Co do cioci Pauline, sama mam mieszane uczucia. Ona bardziej staje po stronie mojego taty. Mało rozmawiamy. Tak samo jak ja i tata. Może między mną i ciocią to po prostu różnica charakterów. Ją można porównać do mojej babci, mamy mojego ojca – nigdy jej nic nie pasuje i zachowuje się jakby miała kija w dupie.
Kilka godzin później siedziałam przed telewizorem i oglądałam jakiś film. Jaka nuda... Nie miałam co robić. W szkole nie byłam, bo rzekomo źle się czułam, więc nie miałam co robić.
- Musimy pogadać – powiedział tata i wyłączył mi telewizor.
- No ej! Co znów? – skrzyżowałam ręce na klatce.
- Nie zachowuj się jak dzikus, bo taka nie jesteś – usiadł obok mnie. – Mi też jest ciężko. Nie myśl, że nie.
- Wiem tato – spojrzałam na niego i mocno go przytuliłam. – Bardzo cię kocham – przez chwilę tata nie wiedział co ma zrobić. Nagle poczułam, że objął mnie ramieniem i lekko się uśmiecha. Tego mi brakowało. Jego uśmiechu i tej rodzicielskiej miłości.
- Też cię kocham szkrabie – pocałował mnie w czubek głowy. Nagle poczułam, że wszystko jest ok… że mnie rozumie i w ogóle. Ale oczywiście długo to nie potrwało. – A teraz wracajmy do tego co miałem ci powiedzieć – delikatnym ruchem odsunął się ode mnie, a uśmiech zniknął z jego ust. Zrobił się taki poważny, taki jakiego go nie lubię. Wiedziałam, że nie czeka mnie nic dobrego i się nie pomyliłam. – Otrzymałem pismo ze szkoły, że wagarujesz i się nie uczysz. Możesz mi to wytłumaczyć?
- Nie ma nic do wyjaśniania.
- A tak naprawdę? – spojrzał mi w oczy, a ja odwróciłam wzrok. Nie potrafiłam z nim rozmawiać, gdy patrzył mi prosto w oczy. Nie mogłam wtedy kłamać. Wyczułby od razu, że nie mówię prawdy.
- Nienawidzę szkoły – położyłam głowę na ramieniu taty.
- Coś się dzieje? – pogłaskał delikatnie mój policzek.
- Oprócz tego, że nie mam życia, bo non stop mi wypominają, że mam sławnego ojca, prześladują mnie i wymuszają kasę, bo i tak rozpuszczony bachor ma wszystko, więc kilka dolarów mniej nie zrobi mu różnicy… to nic – powiedziałam na jednym wydechu. Chociaż nie lubiłam mówić mu prawdy, to nie skłamałam. Niechęć do szkoły wcale nie wzięła się z tego, że to miejsce mnie odrzucało. To ludzie, którzy tam chodzili byli potworami bez uczuć. – W sumie, jeszcze coś – dodałam po chwili. – To, że nie mam matki też jest zajebistym powodem do śmiechu – spojrzałam mu w oczy obojętna… ale w końcu musiałam mu powiedzieć jak jest. Nie mogę tego dłużej dusić w sobie.
- Proszę? – zapytał spokojnie. – Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Bo ty mnie nie słuchasz? Ilekroć chciałam z tobą porozmawiać to ty dla mnie nie miałeś czasu… Nie mam ochoty dłużej walczyć o twoją uwagę.
- Przepraszam kochanie – pocałował mnie w główkę. – Myślałem, że wszystko jest ok.
- Nigdy nie było! – wstałam gwałtownie. – Babcia mnie nie toleruje, ty nie masz dla mnie czasu, mamy nie ma, a Lou mnie zostawił!
- Amy… Nie krzycz.
- Mam dość – powiedziałam. Z oczu popłynęło mi kilka łez. Nie pamiętam kiedy ostatni raz przy nim płakałam. W sumie, chyba nigdy się to nie zdarzyło. Starałam się być silna. W końcu z większością spraw dawałam sobie radę sama.
Szybko pobiegłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Wiem, że zachowuje się jak dzikus, albo mały, rozpuszczony bachor, ale mam dość. Rozumiem to, że nie tylko mi jest ciężko, ale... mógłby mnie zrozumieć. Czy ja chcę tak wiele? Tylko zrozumienia... Żeby powiedział: „Tak skarbie, rozumiem cię i chce ci pomóc”. Ale nie... On tego nie potrafi. Chyba ucieknę i wreszcie będę miała święty spokój.

02/08/19

Rozdział III


W  zakładce Bohaterowie cz.2 zostały dodane dwie nowe postacie. Jedną już poznaliście, drugą dopiero poznacie, ale jeszcze nie w tym rozdziale.
Zapraszam do czytania :)
***

            Od wyjazdu Louisa minęło już ponad dwa miesiące. Samotność mi doskwiera... Pewnie jak każdemu w mojej sytuacji. Mocno za nim tęskniłam i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Jak zawsze to odbija się na szkole... Ale chociaż w tym jestem przeciwieństwem mojej mamy. Jadę na samych trójach i dwójach. Jakby moja mama  o tym wiedziała to by mnie pewnie zabiła. No może tak źle by nie było, ale na pewno miałabym niezłą drakę z nią.
            Ostatnio znów się opuściłam w nauce. Wolałam się gdzieś przejść niż siedzieć w szkole i uczyć się jakiś beznadziejnych pierdół... Poszłam tylko na majce, a potem zerwałam się ze szkoły i poszłam się przejść. Złapałam za aparat mamy i zaczęłam robić zdjęcia. Kilka pasji odziedziczyłam po rodzicach... Kocham sport i aktorstwo po tacie, uwielbiam śpiewać i fotografować po mamie. Wujek nauczył mnie grać na gitarze i dlatego kocham muzykę.
Czasami zastanawiam się czy... dobrze, że się urodziłam. Czy dobrze, że jestem… A może lepiej by było, gdybym nigdy się nie pojawiła na tym świecie? Każdy mi próbuje wytłumaczyć, że ten świat wcale nie jest taki zły, ale ja jestem upartym człowiekiem... Zawsze muszę postawić na swoim, co by się nie stało. Mam nie raz przez to problemy, nie duże, ale zawsze.
            Poszłam do parku.. Usiadłam na ławce i patrzyłam w niebo. Nagle poczułam czyjeś dłonie na moich oczach...
- Ty nie w szkole? – zapytał znany mi głos męski. Uśmiechnęłam się mimowolnie, a w moim brzuchu nagle zaczęło się coś dziać. Nie umiałam tego nazwać. Było to uczucie miłe, dziwne, ale nie wiedziałam co to jest. Taki ucisk w żołądku, ale miły.
- Nie... Nie będę tam chodzić – powiedziałam. Ściągnęłam z oczu jego ręce i spojrzałam na chłopaka. – A ty Louis czemu nie w Nowym Yorku?
- Wróciłem na chwilę – powiedział, tuląc mnie delikatnie. – Stęskniłem się za wami – pocałował mnie w policzek.
- Ta, jasne – powiedziałam, wywracając oczami. – Miło było jak mnie zostawiłeś – skrzyżowałam ręce na klatce.
- Dalej się za to obrażasz? – zapytał, trącając mój policzek swoim noskiem. Poczułam znów ten sam ucisk w brzuchu, ale dużo mocniejszy. Jednak otrząsnęłam się momentalnie i odsunęłam od niego.
- Nie gadam z tobą – chłopak spojrzał na mnie, a chwilę później leżałam na trawie, a on siedział na moich udach, delikatnie mnie łaskocząc. – Dobra! Dość! Haha, błagam cię! Wiesz, że mam łaskotki, haha – śmiałam się jak głupia. Lubiłam, gdy to robił. Gdy mimo tego, że byłam na niego zła, starał się mnie rozbawić.
- Tak, wiem i dlaczego lubię to wykorzystywać przeciwko tobie – uśmiechnął się łobuzersko i zszedł ze mnie. – Wstawaj.
- Mi tu dobrze – wystawiłam mu język.
- Wstawaj nie gadaj – zaśmiał się. – No chyba, że mam cię znów zacząć łaskotać.
- Nie – powiedziałam, szybko wstając – wolę nie – uśmiechnęłam się, wzięłam torbę i poszłam przed siebie.
- Nie będziesz ze mną rozmawiała? – zapytał, łapiąc mnie w pasie.
- Nie, nie będę. Daj mi spokój – powiedziałam, odpychając go.
- Szkoda – powiedział i zrobił minkę jak kot ze Shreka. Wiedział, że ja nie potrafię mu się oprzeć. Był taki słodki, gdy się wygłupiał dla mnie.
- Oj no – przytuliłam go. – Będę z tobą rozmawiała, ale się nie smuć, bo ja tego nie mogę znieść.
            Pogadałam jeszcze chwilkę z Louisem i musiałam wracać do domu. Szczerze? Nie chciałam. Dobrze mi było z nim. Nawet bardzo dobrze. Chyba wujek Kendall ma rację – zakochałam się. Lecz… Nie potrafię się do tego przyznać. Boję się, boję się jego reakcji. Mam coś z mamy… Wiem. Nie chcę skończyć jak moja rodzicielka... Ale co mogę zrobić? Przecież się nie przyznam... Nawet nie ma takiej możliwości. Nie jestem aż taka odważna…
- Odprowadzić cię do domu? – zapytał, gdy robiło się już ciemno. Nawet nie wiedziałam kiedy tak szybko zrobiła się noc.
- Jeśli chcesz... Szczerze to i tak mamy piątek i nie chce mi się tam wracać – westchnęłam. – Wiesz jak bardzo nienawidzę tam przebywać.
- To może... Przejdziemy się gdzieś jeszcze? Jak coś to napiszę sms’a do mamy, że się lekko spóźnię na kolację.
- Z wielką chęcią – uśmiechnęłam się.
- To – złapał mnie pod rękę – gdzie masz ochotę iść?
- A ty co proponujesz? – spojrzałam na niego.
- Może… plaża? – zapytał.
- Bardzo dobry pomysł – uśmiechnęłam się słodko i poszliśmy na plażę. – Podobno tu poznali się moi rodzice.
- Mama mi o tym opowiadała – usiedliśmy na piasku, patrząc na zachodzące słońce. Oparłam głowę na jego ramieniu. Ładnie pachniał. Jak zresztą zawsze. Uwielbiałam jego zapach.
- Czasami zastanawiam się, co by było gdybym miała mamę – szepnęłam po chwili ciszy.
- Amy… Posłuchaj. Jeśli tak się zdarzyło to po prostu musiało tak być. My na to nie mamy wpływu. Wiem, że czujesz się źle z tym wszystkim, ale czasu nie cofniesz – chłopak delikatnie mnie przytulił.
- Rozumiem to Lou. Ale... zawsze zostaje taka myśl, że mogło być lepiej.
- Gorzej też. Pomyśl, co by było gdyby zabito ci jeszcze tatę.
- Wtedy to już byłaby masakra – zaśmiałam się. – Albo zamieszkałabym z babcią, albo wujek Kendall by był moim opiekunem… Ale wtedy nic by się nie zmieniło. Byłoby jak jest. Czasem czuje jakbym nie miała taty tylko kolejnego wujka. Tyle, że mniej rozgadanego. Już wujek Kendall zachowuje się bardziej jak mój ojciec… On chociaż się mną interesuje.
- Amy – chłopak spojrzał mi w oczy – kiedyś los ci wynagrodzi to, co się stało – pocałował mnie w policzek, a ja zrobiłam się czerwona. – I bez buraczków mi tu – zaśmiał się.
- Gorąco jest – szybko schowałam twarz za włosami. Nie wiedziałam czemu tak na mnie działa, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz odwrotnie.
            Przy nim czułam się naprawdę dobrze. Nie musiałam się przejmować niczym. Dziś liczyło się tylko to, że Louis wrócił i chce spędzić wolny czas ze mną. Wiedziałam, że długo tak nie posiedzimy, bo zaczęło się ściemniać... Ale ten zachód słońca. Cudo… Mama miała rację. Tego nie da się opisać. To po prostu trzeba zobaczyć.
- Mała, co jest? – Lou pogłaskał mnie po policzku.
- Nic... Po prostu myślę – zaśmiałam się lekko.
- Czas się zbierać do domu, nie?
- Nie chcę... I tak nie mam co robić – lekko się skrzywiłam.
- A co ze szkołą, hm? – szturchnął mnie.
- Z połowy przedmiotów jestem nieklasyfikowana – powiedziałam cicho. Wcale nie byłam z siebie dumna, ale jakoś nie zależało mi na tym, co się stanie.
- Co?! Dlaczego?! – krzyknął Croven, szybko wstając. Popatrzył na mnie tak zły… jak nigdy go jeszcze nie widziałam.
- Bo nie mam siły się uczyć… Za bardzo za tobą tęskniłam – zasmuciłam się.
- Ale to nie powód żeby zawalać szkołę!
- Może nie dla ciebie – stanęłam naprzeciwko niego. – Dla mnie owszem.
- Jesteś dziwna – zaśmiał się.
- Wiem, ale mnie kochasz – wystawiłam język.
- Tak, tak – uśmiechnął się. – Dobra… Wracajmy do domu. Tylko musisz mi obiecać, że weźmiesz się za siebie. Musisz poprawić co tylko się da. Inaczej będę musiał cię zaszantażować – poczochrał mnie po włosach, a ja chcąc, nie chcą musiałam się zgodzić… Ale robiłam to tylko i wyłącznie dlatego, że mnie o to poprosił.
            Chłopak podał mi rękę i ruszyliśmy w stronę domu. A tam? Wielka awantura oczywiście zaczęła się od tego, że nie powinnam wracać tak późno do domu. Nawet Lou próbował jakoś załagodzić sytuację, ale skończyło się jeszcze gorzej. James dowiedział się o moich ocenach. Nie muszę chyba mówić, czego się nasłuchałam z tego tytułu. Jedno mu muszę jednak przyznać – pięknie udawał, że go to coś w ogóle obchodzi. Prawie dałam się nabrać.
Po kilku ostrych słowach, zamknęłam się w pokoju i nie chciałam słuchać nikogo. Muszę coś wymyślić żeby tutaj nie siedzieć. Muszę w końcu się stąd wyrwać, aby nie patrzeć na to wszystko. Muszę wyjechać, uciec. Muszę… Tylko jak?