04/11/19

Rozdział XII



Z perspektywy Louisa
Po tej całej sytuacji postanowiłem przyjechać na kilka dni do Los Angeles. Odwiedzić rodziców, trochę z nimi porozmawiać, ale przede wszystkim, odstresować się po tym wszystkim, co się ostatnio działo. Nadal borykam się z myślą, że mógłbym coś zrobić, ale za cholerę nie wiem co. Zależy mi na niej. Martwię się o nią. Cholera, jest dla mnie jak siostra, a ja nie umiem postawić ją do pionu. Robi co chce i nikogo nie słucha! Jak ja jej momentami nienawidzę.
Wszedłem do domu, ale nikogo nie było. Zostawiłem walizkę u siebie w pokoju i zszedłem na dół. Otworzyłem lodówkę i postanowiłem coś ugotować. Usiadłem na ziemi, wyciągnąłem jakąś starą gazetę, aby nie ubrudzić podłogi przy obieraniu ziemniaków. Nagle moim oczom ukazał się artykuł. Pisano tam o cioci Angelice, jej zabójstwie i o tym, że Halstron Sage i Adrian Shanon wyszli z więzienia… i nagle jakby mnie coś uderzyło. Spojrzałem na zdjęcie i własnym oczom nie wierzyłem.
Z perspektywy Jamesa
Leżałem na kanapie w salonie, oglądając jakiś durny film. Każdy dzień dłużył się niemiłosiernie bez mojej małej Amy. Nie byłem zajebistym ojcem. Nigdy nie byłem dla niej wsparciem, ale jednak to moja córka. Tak bardzo bałem się, że nie zdołam jej ujrzeć, usłyszeć jej głosu, czy nawet się z nią pokłócić. Nie chciałem jej stracić, a przez moją głupotę nie miałem pewności, że jeszcze kiedyś wróci.
Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Nie, to nie było pukanie – to było walenie. Nie miałem jednak ochoty wstać, ani zajmować się kolejnym domokrążcą, który chciał nam wcisnąć kolejny zestaw garnków.
- Ja otworzę – z góry zbiegł Carlos. – Cześć Lo…
- Ja przepraszam, ja tak bardzo przepraszam! – podniosłem się i spojrzałem na niego. Był cały czerwony, spocony, a w ręce trzymał skrawek papieru. – Naprawdę nie chciałem!
- Spokojnie, uspokój się – powiedziała Pauline, wychodząc z kuchni i podając mu szklankę wody. – Napij się, usiądź, oddychaj przede wszystkim.
Chłopak usiadł na krześle i zaczął głęboko oddychać. Widać było, że bardzo się czymś przejął. Odłożył skrawek papieru na stół i złapał za szklankę wody. Gdy ją opróżnił, poprosił o jeszcze jedną.
- A teraz spokojnie – zaczął Logan – co się stało i za co nas przepraszasz? – chłopak opuścił głowę i podał mu skrawek papieru. – Po co mi artykuł o końcu wyroku Hal i Adriana? – zapytał zdziwiony.
- Ja nie wiem jak mam to powiedzieć – zaczął po chwili. – Boję się, że to wszystko źle się skończy, a nie chcę żeby się tak skończyło.
- Co ma się źle skończyć? – zapytał Kendall, schodząc z góry.
- Amy jest z nim – gdy to usłyszałem zamarłem. Jak każdy zresztą. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Bardziej, nie chciałem żeby jego słowa były prawdą. Nie chciałem po raz kolejny przechodzić przez ten sam koszmar… a Adrian przynosił same nieszczęścia.
Gdy tylko Louis się uspokoił, opowiedział nam wszystko. O klubie, o spotkaniu, o tym, że Amy tam pracowała. Wszystko wydawało mi się tak nierealne, że aż myślałem, że sobie z nas żartuje… ale nie żartował. Pokazał nam zdjęcia, które tamtej nocy zrobił jego kolega, Alex. To była Amy. To była moja mała córeczka. Półnaga, wywijająca przed napalonymi kolesiami… aż nóż mi się w kieszeni otworzył. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że wcale nie chciała do nas wrócić. Wolała tam zostać z zabójcą swojej matki niż wrócić do rodzinnego domu… do ludzi, którzy ją szczerze kochają!
- Do cholery jasnej! – krzyknąłem. – Mów mi, gdzie jest ten klub! – złapałem go za manatki i podniosłem do góry.
- Nie mogę, obiecałem – jęknął przestraszony.
- James, zostaw go – Pati delikatnie złapała mnie za rękę – on nie jest niczemu winien. Jak go przestraszysz na śmierć to już nic się od niego nie dowiemy – spojrzałem na nią niepewnie i puściłem chłopaka. – Dziękuję – szepnęła.
- Nie możemy zmusić Amy żeby wróciła – powiedział Carlos.
- Jak to nie możemy?! – krzyknąłem. – Ona ma szesnaście lat!
- A myślisz, że jak ją na siłę przywieziesz, to ona znów nam nie ucieknie? – powiedział Schmidt. – Wiem, że to nieodpowiedzialne, ale musimy jej pozwolić – przerwałem mu.
- Pozwolić?! Na co pozwolić?! Na to żeby się u niego sprzedawała?! – usiadłem bezsilny na kanapie. – Nie wiadomo czym ją nafaszerował, że aż tak jest mu posłuszna!
- Prócz woni alkoholu i fajek, nie wyczułem od niej nic – powiedział Croven, a ja spojrzałem na niego złym wzrokiem.
- Nie no, kurwa, zajebiście! Moje dziecko pali fajki, pije alkohol w wieku szesnastu lat! Niech jeszcze z brzuchem wróci, a już będę szczęśliwy w chuj!
- Panie Maslow – zaczął chłopak – ja wiem, że Amy to jeszcze dziecko, ale nie wydaje mi się, aby działa jej się tam krzywda. Obiecała mi, że za niedługo wróci, a ona zawsze dotrzymuje obietnic.
- Czyli co – powiedziałem, gdy się uspokoiłem – mam jej dać tam zostać?
- Chociaż wiemy gdzie jest – Pauline usiadła obok mnie i objęła ramieniem – a Louis postara się mieć na nią oko, bo mieszka niedaleko, prawda? – chłopak skinął głową. Nie miałem już sił dociekać czy zrobił to, aby mnie uspokoić, czy naprawdę postara się pilnować Amy. W cholerę mi się nie podobało, że sprzymierza się z wrogiem… i to jeszcze jakim wrogiem! Ona chyba nie zdawała sobie sprawy ile to wszystko mnie kosztuje. Jednak, mieli rację, na siłę nie mogłem nic zrobić… ale postanowiłem sobie jedno, zemszczę się na Adrianie i będzie cierpiał tak, jak ja cierpię.

30/09/19

Rozdział XI


Z perspektywy Louisa
- Stary, ciebie powaliło?! – Dustin rzucił się na mnie z pięściami. – Już prawie ją miałem!
- Ona nie jest dziwką, tylko tancerką! – krzyknął Alex.
- Jeden pies! – krzyknął Pan Młody. – Zniszczyliście mi całą zabawę! Ty mi ją zniszczyłeś, Lou!
- Nie mogłem pozwolić abyś zrobił jej coś złego – szepnąłem.
- A co ty się przejmujesz tak jakąś dziwką?! I tak daje dupy za kasę! – ryknął na mnie.
- Po pierwsze, nie daje dupy za kasę – blondynka wyszła z lokalu, zapinając płaszcz – po drugie, nie jestem dziwką – światło latarni lepiej oświetliło jej twarz. Miała bardzo mocny makijaż. Nigdy jej w takim nie widziałem. Duże, czarne, wyraziste oczy oraz mocna, czerwona szminka na ustach. Płaszcz był na nią lekko za duży, delikatnie opadał jej z jednego ramienia. Wydawało się, że ma na sobie tylko ten płaszcz i nic więcej. Wyglądała jednak słodko. Dla mnie, słodko. – Przepraszam, że zniszczyłam wam zabawę – szepnęła. – Nie tak to miało wyglądać.
- Nie ty ją popsułaś, tylko on! – krzyknął David, wskazując na mnie.
- Chłopaki, zostawcie nas na chwilę – szepnąłem po chwili. – Chciałbym z nią porozmawiać.
- A pies cię jebał! – krzyknął długowłosy, machnął ręką i zaraz zniknął za zakrętem razem z Davidem.
- Lepiej będzie jak odpuścić dzisiaj zabawę z nami, Lou – Alex poklepał mnie po ramieniu i pobiegł za chłopakami. Ja spojrzałem na Amy… była blada, przemęczona, strasznie chuda i dygotała z zimna. Chciałem ją przytulić, ale odsunęła się.
- Obiecaj mi, że nikomu nie powiesz – szepnęła. – Zostanę tu jeszcze trochę.
- Co?! – krzyknąłem. – Nie pozwolę ci na to! Nie po tym, co widziałem! – złapałem ją za rękę. Była lodowata. – Nie możesz tam wrócić i dać się znów tak traktować…
- Nie jest źle – zaśmiała się. – Jest mi tu dobrze – delikatnie zabrała rękę. – Wrócę, gdy tylko będę mogła.
- Co to znaczy? – zapytałem zdziwiony. Nie mogłem pojąć jak ona mogła chcieć tam zostać! Wśród tych oblechów… śliniących się na widok 16-latki. Właśnie, 16-latki.
- Nie musisz wszystkiego wiedzieć, naprawdę – Maslow odwróciła głowę i spojrzała na właściciela. Nie był zbytnio zadowolony, że ze mną rozmawiała. – Muszę wracać.
- Amy, proszę – padłem na kolana bezsilny, łapiąc ją za dłonie – wróć ze mną do domu – dziewczyna jednak spojrzała na mnie i nic nie powiedziała. Odwróciła się na pięcie i weszła do środka.
- Wrócę – powiedziała bezgłośnie, a ja jak debil klęczałem na środku chodnika.
W tamtym momencie targały mną skrajne emocje. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Z jednej strony, nie mogłem powiedzieć panu Jamesowi, gdzie jest Amy. Z drugiej zaś, nie mogłem pozwolić jej tu zostać. Groziło jej niebezpieczeństwo… a jej najwyraźniej się to podobało.
Z perspektywy Kendalla
- Dobrze, zrozumiałem – powiedziałem, rozmawiając przez telefon. – Proszę dać mi znać, gdyby pan wiedział coś więcej.
Mijają tygodnie, a Amy jak nie było widać, tak jej nie widać. James odchodzi od zmysłów. Szczerze? Nareszcie. Szkoda tylko, że przypomniał sobie, że ma córkę, w czasie, gdy nagle zniknęła.
- Żadnych wieści? – zapytała Pati, wchodząc do pokoju.
- Żadnych – jęknąłem, siadając na łóżku. – Już nie wiem co mam więcej zrobić, aby ją odnaleźć.
- Wiesz – usiadła obok mnie – mimo wszystko uważam, że na pewno da sobie radę – uśmiechnęła się – i czuje, o tu – położyła rękę na piersi – w sercu, że żyje i nic jej nie jest.
- Chciałbym w to wierzyć – spojrzałem na nią. – Angelika by mnie zabiła, gdyby wiedziała, co tu się dzieje.
- Ale na szczęście nie żyje – zapadła niezręczna cisza. – Wiesz, że nie o to mi chodziło.
- Wiem – zamknąłem oczy – ale w sumie jest w tym jakaś racja… Chociaż nas wszystkich nie pozabija za zgubienie Amy.
Nagle usłyszeliśmy krzyk na korytarzu. „Znów coś się dzieje” – pomyślałem i wyszedłem zobaczyć o co chodzi. Na schodach siedziała Vai. Nad nią stał Logan, a James rozwalał wszystko dookoła.
- To ja jestem tutaj od robienia bałaganu, a nie on – jęknęła Henderson.
- Ja już dłużej nie dam rady! – James rzucił talerzem o ziemię.
- Wiesz, że tym nie pomożesz Amy, a my nie będziemy mieli na czym jeść? – zaśmiał się Logan.
- Gówno mnie to obchodzi! – ryknął, zrzucając kolejny talerz. – Chciałbym wiedzieć, co się z nią dzieje! Nawet jeśli dostałbym wiadomość, że nie żyje!
- Nawet tak nie myśl! – Violette strzeliła Jamesa w twarz. – Ona żyje! – James zdezorientowany spojrzał na brunetkę. Złapał się za policzek i poszedł na górę. – Z nim jak z babą!
- Trochę za bardzo agresywnie reagujesz, kochanie – Log objął ją od tyłu i pocałował w szyje. – To dla nas ciężki okres.
- To on ma okres – Vai przewróciła oczami, a my tylko cicho zaczęliśmy się śmiać.

12/09/19

Rozdział X


- Pokręcisz trochę tyłkiem, pobawią się, rzucą spory napiwek, wypiją i wyjdą – zaczął Adrian, siadając naprzeciwko mnie. – Nic ci nie grozi, wieczór jak każdy inny.
- Ale to wieczór kawalerski – jęknęłam – na pewno by chcieli kogoś bardziej doświadczonego niż taka małolata jak ja.
- Nie narzekaj, są młodzi, ty też jesteś młoda, a doskonale wiesz, że dziewczyny są od ciebie starsze o minimum 10 lat – zaśmiał się Shanon, a ja się lekko wykrzywiłam. – Na tobie mam największy urobek. Skróci ci to „karę” o dobre kilka tygodni, jak sypną dobrą kasą.
Nie byłam chętna na taką zabawę. Wieczór kawalerski oznacza wiele godzin kręcenia dupą, a nie kilka piętnastominutowych tańców, które nie odbywają się jedno po drugim. Poza tym, będę musiała ich zabawiać, a to nie jest moja mocna strona. Nie czułam się ani na siłach, ani nie miałam chęci, aby to robić. Coraz mniej bawiło mnie to, co tu się wyprawia… ale obiecałam. Poza tym, nie miałam wyjścia. Nie mogłam stąd uciec. Musiałam pomóc Adrianowi do końca.
Musiałam psychicznie przygotować się na nadchodzący dzień. Usiadłam przy barze i zaczęłam rozmawiać z Philipem, barmanem.
- Polej mi wódki – zaczęłam – błagam cię. Na trzeźwo tego nie przetrzymam.
- A nie za młoda jesteś żeby pić? – zaśmiał się barman.
- A nie za młoda jestem żeby tu gnić? – warknęłam.
- W sumie racja – wyciągnął kieliszek i nalał mi wódki – tylko się nie opij, bo szef mnie zabije.
- Po jednym kieliszku nic mi się nie stanie – oczywiście w oczekiwaniu na chłopaków wcale nie wypiłam jednego kieliszka… gdzieś przy szóstym się zgubiłam. Jednak czułam, że jestem odważniejsza i ten wieczór wcale nie musi być taki zły.
Z perspektywy Louisa
- Serio musimy iść do klubu ze striptizem? – jęknąłem. Wcale nie podobał mi się ten pomysł. Jako jedyny z naszej paczki nie miałem skończonych 21 lat. Nie chciałem tam wchodzić i się bać.
- Daj spokój, raz ma się wieczór kawalerski – zaśmiał się David. – Dustin musi się wyszumieć zanim Selena go usidli.
- Ale klub ze striptizem? – zaśmiałem się. – Wasze laski was nie zabiją?
- Nic nie muszą wiedzieć – uśmiechnął się Dustin. – Co się dzieje na wieczorze kawalerskim, niech zostanie na wieczorze kawalerskim.
- Trochę jak w Las Vegas – ryknął śmiechem Alex.
Nie byłem przekonany co do pomysłów chłopaków, ale jednak, chciałem tam wejść. Chciałem zobaczyć jak to jest i czy w ogóle opłaca się tam przychodzić. Przy wejściu przywitała nas młoda Azjatka. Była dosyć ładna, chociaż o wiele starsza ode mnie. Klub był pusty. Chłopaki sporo się wykosztowali, aby nikt nam nie przeszkadzał. Sala była ciemna. W większości królował kolor czerwony. Z lewej strony od wejścia był bar, a przy nim młoda tancerka w kusym przebraniu, która rozmawiała z mężczyzną po 40. Usiedliśmy w wyznaczonym miejscu, zamówiliśmy drinki i zaczęło się show.
Młoda dziewczyna spod baru, wskoczyła na scenę, która była tylko lekko oświetlona. Co nie przeszkadzało w odbiorze przedstawienia, wręcz przeciwnie. Ruszała się powoli i zmysłowo. Nie była ani nad wyraz wulgarna, ani przesadnie łagodna. Robiła to z taką finezją i gracją, że aż nie mogłem odwrócić od niej wzroku. Moi koledzy gwizdali, śmiali się, rzucali pieniędzmi, a ja tylko się przyglądałem.
Nagle dziewczyna zeszła ze sceny i zaczęła zbliżał się w naszym kierunku. Jej blond włosy zaczęły opadać na twarz, na której miała kocią maskę. Zaczęła się do nas łasić, siadać na kolanach, kręcić mocniej tyłkiem przed naszymi twarzami. Było to dziwne, ale… szczerze, kręciło mnie. Gdy spojrzała na mnie, zrobiła krok do tyłu. Jakby się spłoszyła. Odwróciła się w stronę starszego gościa z którym przedtem gadała, pokazała coś, a zaraz uciekła, zamieniając się z inną laską, która zaczęła nas zabawiać.
Z perspektywy Amy
Gdy zobaczyłam Louisa, nogi się pode mną ugięły. Szybko uciekłam do garderoby i usiadłam przed lustrem. Ściągnęłam maskę i spojrzałam w swoje odbicie. „Boże jaka głupia jesteś” – pomyślałam. – „Nie wiesz co by było jakby cię rozpoznał”.
- Jebło ci?! – Adrian wpadł do garderoby i trzasnął drzwiami. – Jeśli ich stracimy to cię zamorduje!
- Lepiej stracić ich niż żeby jeden z nich doniósł do mojego starego gdzie jestem! – krzyknęłam, stojąc naprzeciwko niego. – Jeden z nich to mój kolega, imbecylu!
- Opanujmy emocje – powiedział po chwili. – Domagają się twojego tańca. Chyba im się spodobałaś.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz? – warknęłam. – Nie mogę tam wrócić, to źle się skończy – warczenie na siebie nagle przerwało pukanie do garderoby. Nie czekając na naszą odpowiedź, dwóch pijanych mężczyzn szybko wyciągnęło mnie z pomieszczenia. Adrian nawet nie drgnął, a ochroniarze tylko cicho się śmiali. Chyba nie zdawali sobie sprawy co zaraz się tam odjebie. Tym bardziej, że nie miałam już na sobie maski.
- Nie wolni tak od nas uciekać, kochaniutka – mruknął rudy.
- Podobasz nam się, kociaku i dziś jesteś już tylko nasza – powiedział drugi, wysoki chłopak, wyglądający trochę jak baranek.
- Nie uważam, aby ten pomysł był dobry – posadzili mnie na kanapie między sobą. Zauważyłam, że dwóch brakuje. – Reszta się zwinęła?
- Zaraz wrócą – rudy delikatnie przejechał mi opuszkami palców po ramieniu, a ja się skrzywiłam. – Nie bój się. Chcemy tylko żebyś dalej nas zabawiała – z toalety wyszedł Lou, a za nim jego długowłosy kolega. – Mówiliśmy, że ją przyprowadzimy z powrotem! – Croven stanął w miejscu, ogarniając sytuację. Osłupiał. Nie mógł się ruszyć, a mi robiło się coraz gorzej. Lekko mu pomachałam, ale to chyba nie pomogło.
- Louis, idziesz do nas czy nie? – długowłosy wcisnął się między mnie, a rudego, odsuwając go ode mnie. Całe szczęście. – Śliczna jesteś, taka młodziutka – mruknął mi do ucha, przygryzając jego płatek. Spojrzałam na bruneta, zaczęło się lekko w nim gotować. Jego policzki nabrały koloru purpurowego, a usta lekko się zacisnęły, nie mówiąc o pięściach. Jednak kulminacyjny moment miał dopiero nadejść. – Do tego taka słodka, gorąca i seksowna – położył mi rękę na udzie i zaczął jechać coraz wyżej. Tego jednak Croven nie wytrzymał. Nawet nie wiem kiedy znalazł się obok nas i przywalił długowłosemu. Rudy i jego barankowy kolega złapali bruneta, szybko odsuwając go od Pana Młodego. Do akcji wkroczyli ochroniarze i cała czwórka wylądowała na ulicy. Odwróciłam się w stronę Adriana i posłałam mu spojrzenie: „a nie mówiłam?”. Ten tylko machnął ręką i zniknął.

27/08/19

Rozdział IX


Z perspektywy Jamesa
            Wszedłem do pokoju Amy. Nic, a nic się tu nie zmieniło. Mija kolejny tydzień, a jej z nami nie ma. Policja nie ma żadnych wiadomości, a wszyscy odchodzimy od zmysłów. Usiadłem na jej łóżku i zacząłem spoglądać dookoła. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że ta mała poczwarka, żona Hendersona, mogłaby mieć rację. Tylko, że miała rację. Odsunąłem się od Amy, bo bałem się być „złym przykładem”. Wiedziałem, że będzie mieć wsparcie w chłopakach, więc myślałem, że już we mnie go nie potrzebuje. Myliłem się i byłem debilem. To właśnie mnie potrzebowała najmocniej, a nigdy nie miałem dla niej czasu.
            Prawda jest taka, że chyba nie potrafiłem mieć dla niej czasu. To jak bardzo jest podobna do swojej matki, wcale nie ułatwiało sytuacji. Nie zmieniało to jednak faktu, że kocham ją ponad życie i nie chcę, aby coś jej się stało. Martwiłem się o nią niemiłosiernie. Wolałbym oddać własne życie niż znów przeżyć utratę ukochanej osoby.
            Zszedłem na dół, patrząc na tą całą zgraje zakochanych osób. Każdy kogoś miał, tylko ja nie potrafiłem się zakochać. Nawet Carlos poradził sobie po stracie Vic, która zanim odeszła, najpierw zmieszała go z błotem. Biedny Pena, długo nie mógł się z tego pozbierać. Jednak na jego drodze pojawiła się Pati, jego słoneczko. Nawet z Victorią nie był aż tak szczęśliwy jak z nią. Chociaż ruda była jego wielką miłością. Miałem nadzieję, że i mi kiedyś się tak poszczęści i znów będę mógł poczuć się szczęśliwy i zapomnieć o przeszłości.
- Idziesz z nami na kurczaki? – zaśmiała się Vai. – Promocja jest, będę mogła zjeść więcej. Byle nie tych pikantnych!

- I tak dużo jesz – uśmiechnąłem się do niej.
- Czy on właśnie zasugerował, że jestem gruba?! – brązowooka stanęła przed lustrem. – No dobra, przytyło się to kilka kilo, ale bez przesady!
- Chyba kilka ton – zachichotała Pati, za co dostała poduszką. – Przecież żartowałam!
- Przechodzę na dietę – obrażona Hendersonka usiadła na kanapie.
- Założę się o 10 dolarów, że nie da rady – zaczął Kendall.
- Ja o 20, że uda jej się przetrwać dzień – odparła Pauline, opierając się o swojego chłopaka.
- Przeceniacie ją – zaśmiał się Logan, za co został spiorunowany wzrokiem. – Nie przeceniacie?
- Vai na pewno się uda! Jest silna! – powiedział Carlos, siadając obok dziewczyny. – Silna, niezależna, wspaniała.
- Wystarczy tej diety! – Vai gwałtownie wstała i oglądnęła się w lustrze. – Więcej takiej głodówki nie przetrzymam – spojrzała na zegarek. – O trzy minuty za długo.
- I po co ja się produkowałem – Carlos zaśmiał się cicho. – Wierzyłem w ciebie! – uśmiechnąłem się lekko i spojrzałem na Kendalla, który właśnie jak dziecko cieszył się z 20 dolarów. Jak dzieci, jak dzieci.
- Przy was to nigdy nie jest nudno – podsumowałem całą tę komedię.
- To jeszcze nic! Nie zdajesz sobie sprawy, co Vai zrobiła wczoraj – Kendall usiadł na schodach i zaczął się śmiać.
- Nie wiem czy jestem gotowy na taką wiedzę – stwierdziłem, lekko zaniepokojony. Jednego mogłem być pewien: Tego, co zaraz usłyszę, na pewno się nie spodziewam.
- Schowała się do lodówki, aby Logan jej nie znalazł.
- Że niby dlaczego?
- Miała mieć badania – powiedział Logan, przytulając swoją żonę – i pobieraną krew.
- Strzykawka – powiedziała Vai i przełknęła ślinę – i igła – momentalnie zrobiła się blada jak ściana.
- Stara baba i boi się igieł? – zaśmiałem się.
- I tak koniec końców poszliśmy na pobieranie krwi – Logan pocałował ją w policzek.
- A później na loda – Vai rozpromieniła się momentalnie, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem. – Wy tylko o jednym. Naprawdę. Dom wariatów – próbowała być poważna, ale nie wychodziło jej to za dobrze.
            Koniec końców nie pojechaliśmy na kurczaki… ale kurczaki przyjechały do nas. Zamówienie Violette było na tyle duże, że myśleliśmy, że to zapasy na miesiąc… Hendersonka jednak zjadła 90% tego wszystkiego. Czasem zastanawiam się, gdzie jej się to mieści. Chociaż… po odgłosach, które niosą się po nocy, mogę stwierdzić z czystym sercem, że zna dobre i przyjemne sposoby na spalenie tłuszczu.

21/08/19

Rozdział VIII


Z perspektywy Louisa
- Jak to uciekła?!
- Zniknęła… Po prostu zniknęła, nie mówiąc nam nic. Powiedz, że jest z tobą – to błaganie w głosie ojca Amy… Nie wytrzymałem napięcia.
- Była. Mi też uciekła – powiedziałem cicho.
- Jak mogłeś pozwolić jej odejść?! – krzyknął na mnie. – Jest jeszcze takim małym dzieckiem!
- Panie Maslow – zacząłem.
- Nie Louis, jak mogłeś na to pozwolić? Ona traktuję cię jak rodzinę, jak brata…
- Niech pan posłucha! – krzyknąłem. – Nie wiem co się z nią dzieje, ale postaram się ją znaleźć, a panu radzę, żeby wreszcie pan się  nią zajął, bo ona jest samotna…
- Będziesz mnie pouczał? – warknął.
- Jeśli pan sam nie potrafi tego dostrzec, to tak…
Szanowałem ojca Amy, ale wkurzało mnie jego zachowanie. Nie był najlepszym ojcem na świecie, nie był nawet przeciętny, a zachowywał się tak, jakby nie miał sobie nic do zarzucenia. Moim rodzicom jego zachowanie też nie pasowało… Mój tata zawsze dbał o ciocię Angel, była dla niego jak siostra, więc związał się emocjonalnie z Amy. Nie raz chciał pomóc Jamesowi, ale on na to nie pozwalał. Nie wiem dlaczego aż tak się nie lubią, ale był samotnym ojcem, a moja mama by mu na pewno pomogła… moi rodzice by pomogli… dla cioci. W końcu ona dużo nam pomogła. Przez pierwsze 5 lat mojego życia zajmowała się mną, kiedy rodzice chodzili do pracy i nie mieli mnie z kim zostawić. Nawet jak była w ciąży to im nie odmówiła. Chociaż czasami była tak zmęczona, że usypiała u nas przed telewizorem. Później przychodziła do nas z Amy. Tak mama mówiła. Myślałem, że to moja siostra i bardzo ją polubiłem. Oczywiście rozczarowaniem dla mnie było, gdy dowiedziałem się, że to nie moja siostra i nie mogę być dla niej najlepszym bratem na świecie. Podobno płakałem dwa dni z tego powodu. Wtedy ciocia Angelika powiedziała, że nie muszę być z kimś spokrewniony więzami krwi, aby być dla niego bratem. Spodobało mi się to. Obiecałem sobie wtedy, że będę bratem dla Amy, już na zawsze… że będę ją chronić przed każdym złem tego świata i nie dam jej nikomu skrzywdzić. Szkoda tylko, że pozwoliłem jej odejść w tak banalny sposób… i nawet nie wiem gdzie może być.
Z perspektywy Amy
            Już nawet nie wiem, który dzień tutaj jestem… Nie wiem ile jeszcze tu spędzę, ani czy w ogóle jeszcze kiedyś zobaczę moich bliskich. Niepewność mnie zabijała od środka, ale wiedziałam, że nie robię źle. Zawsze miałam za dobre serce. Chciałam pomagać wszystkim bez względu na konsekwencje. Mama była taka sama. Tylko, że ja nie chciałabym skończyć jak ona.
- Chyba nie jest ci tak źle u nas – powiedział Adrian, wręczając mi pudełko z jedzeniem.
- Jest ok – szepnęłam – tylko, że wolałabym być w domu.
- Obiecuję ci, że już niedługo – usiadł obok mnie. – Później będziesz mogła zrobić co chcesz. Pozwać mnie za porwanie czy coś… swoje się już nasiedziałem, nie boję się.
- Wiesz – zaczęłam po chwili zastanowienia – mimo tego wszystkiego – pokazałam ręką na zimne i ponure miejsce, w którym spałam – nie mam zamiaru cię pozywać. Mimo wszystko czuję się tu dobrze.
- Nie jesteś szczęśliwa w LA? – zapytał, przysuwając się bliżej.
- Tata widzi tylko problemy. Zajmuje się pracą, a na mnie potrafi tylko krzyczeć – szepnęłam. – Chciałabym, aby chociaż raz pokazał mi, że jestem dla niego najważniejsza. Teraz pewnie nawet nie zauważył, że mnie nie ma – posmutniałam.
            Adrian nie powiedział nic. Objął mnie tylko ramieniem, a później na odchodne poczochrał mnie po włosach. Może to dziwne zabrzmi, ale nie chciałam stąd odchodzić. Byłam tylko zabawką w ręce Adriana, ale chociaż mnie „podziwiali”. Tak no, w pewnym sensie. Dziwne uczucie, gdy słuchanie gwizdów, gdy tańczysz, sprawia ci radość… ale mi sprawiała. Poza tym, przecież nic złego mi się nie dzieje… nie oddaje się za pieniądze, a to tylko niewinny taniec. Nikomu nie robię nim krzywdy… a mogę pomóc.
Z perspektywy Logana
            Minęło dopiero kilka dni, odkąd Amy z nami nie ma. Martwiłem się o nią, to jasne, ale wiedziałem, że jest mądra i zaradna. Da sobie radę. Jednak nie zmieniało to faktu, że chciałbym mieć ją obok. Była jeszcze za młoda na takie wycieczki, na tak długie wycieczki. Szkoda, że nie powiedziała, że ma zamiar wyjechać… ale w sumie, nie dziwię jej się. Sam bym nie wytrzymał dłużej w tym domu, gdyby nie obecność Violette. Daje mi siłę, aby przetrwać każdy kolejny dzień.
- Nie mogę tak dłużej! – krzyknął nagle James. – Może jej się coś stało, a ja na dupie siedzę, zamiast jej szukać!
- Niby co chcesz zrobić? – zapytałem, trzymając Vai na kolanach.
- Ja to bym coś zjadła – powiedziała nagle moja żona.
- Vai! Nie myśl teraz o jedzeniu! Musimy coś zrobić, aby poszukać Amy! – krzyknął Maslow.
- No wiem, wiem – posmutniała – ale ja na głodnego nic racjonalnego nie wymyślę.
- A kiedykolwiek coś racjonalnego wymyśliłaś? – syknął James.
- Dość! – krzyknąłem. – Bo się pozabijamy zaraz – spojrzałem na Vai, która była już chętna iść po piłę. – Nie popadajmy w paranoję!
- To nie twoje dziecko, Logan – Maslow wstał z kanapy. – Nie wiesz co teraz czuję i jak bardzo się o nią martwię.
- Ale w porównaniu do ciebie, my się chociaż nią interesujemy – dodała swoje pięć groszy Vai, krzyżując ręce na klatce. James obrażony wyszedł, trzaskając drzwiami. Popatrzyłem na nią ze złą miną. – No co? Wiesz, że mam rację – oj tak. Miała rację… miała cholerną rację, ale przecież głośno tego nie powiem. Nie chcę awantury. Nie chcę, aby jeszcze w domu nie było życia. Wystarczająco martwimy się o Amy. Każdy przeżywa to na swój indywidualny sposób, ale wszyscy bardzo chcemy, aby w końcu do nas wróciła.

18/08/19

Rozdział VII

- Skąd znasz moją mamę?! – krzyknęłam.
- Jak mógłbym nie znać takiej dziwki jak ona – uśmiechnął się.
- Moja mama nie była dziwką – warknęłam, a w środku mi się zagotowało.
- Oj była, była... Zasłużyła na śmierć. Chociaż… To Jamesa miałem zabić, a nie ją… Trudno  – zaśmiał się.
- Adrian... Ty jesteś Adrian – wstałam i uderzyłam go z całej siły w twarz. Ręka zaczęła mnie piec, ale to nie zmieniło tego, że go nienawidziłam. Z wielką chęcią bym go w tamtym momencie zabiła… albo wykastrowała… ale do tego potrzebowałabym wsparcia Hendersonki.
- Uuuu… Mocna jesteś – złapał mnie za nadgarstki i mocno ścisnął – ale ja jestem silniejszy.
- Nie interesuje mnie to – plunęłam mu w twarz. – Nienawidzę cię… Rozumiesz?! Nienawidzę! Jak można zabić człowieka?! Z zazdrości?! Jesteś nienormalny!
- Ang mnie nie chciała! – popchnął mnie z całej siły o ścianę, tak, że osunęłam się na ziemię. – Nie wiem co ta dziwka widziała w Jamesie! Jestem od niego sto razy lepszy, a ona wybrała jego!
- To się nazywa miłość – plunęłam krwią na ziemię i wytarłam twarz.
- Miłość… Ble. Chyba cię dziecko pojebało. Miłość nie istnieje – warknął.
- Może ty jej nie zaznałeś, ale ona istnieje... Zawsze istniała i będzie istnieć – powiedziałam.
- Jesteś młoda to tak myślisz. Jak skończysz trzydzieści lat to się przekonasz, że wtedy liczą się pieniądze, a nie jakaś jebana miłość. 
            Widać było, że nie jest zły, a po prostu nieszczęśliwy. Chociaż może to ja chciałam widzieć ludzi takimi. Dla mnie na każde zło zawsze było wytłumaczenie. Nie zastanawiając się długo wstałam i się w niego wtuliłam.
- Co ty robisz? – zapytał po chwili zdezorientowany.
- Przytulam cię – uśmiechnęłam się, patrząc mu w oczy.
- Dlaczego? – był bardzo zdziwiony.
- A tak – zaśmiałam się, a on się uśmiechnął – nie jestem zła na ciebie – musiałam skłamać.
On tylko spojrzał na mnie, bez większego zastanowienia przytulił mnie mocno. Wiedziałam, że takim ludziom potrzebna jest miłość i zrozumienie drugiej osoby, a nie gniew i nienawiść. Nie raz robimy coś, czego nie chcemy. Jesteśmy jak kukiełka w ręce innej osoby. Adrian... On był zmuszany do wszystkiego przez Halston. To nie była jego wina… ja tak uważam. Nie widział tego, że źle robi. Sam mi to powiedział... Ulżyło mu kiedy z nim porozmawiałam. Ale mnie nie wypuścił… Dlaczego? Bo poprosiłam go o pomoc dla Diany... Wypuścił ją, dla mnie. Ja sama zostałam i musiałam zająć miejsce tamtej dziewczyny, lecz… Adrian zrobił coś jeszcze dla mnie. Zmienił moją pracę… Z dziwki zamienił mnie na striptizerkę. Tylko tyle mógł dla mnie zrobić. Chociaż, a może aż? Zrobił dla mnie dużo tylko dlatego, że go wysłuchałam. To dobrze, że sam widzi swoje błędy i chce je naprawiać. Pomagać, a nie krzywdzić. Chociaż to, że porywa niewinne dziewczyny samo w sobie jest złe. Musiałam mu jednak pomóc. Chciałam to zrobić. Chociaż zabił moją mamę to ja chcę mu pomóc… Im szybciej odrobi kasę u dilera, tym szybciej będzie mniej ludzi krzywdził...
Stanęłam przed lustrem zakładając ubranie na dzisiejszy wieczór... I tak nie mam co wracać do Los Angeles, a tu w Nowym Jorku chociaż mam pracę. Jak to można nazwać pracą. Nie zarobię nic, ale będę miała pożywienie i nocleg. Tyle mi wystarczy... Byle przetrwać. Jestem silna, muszę dać sobie radę. Muszę wreszcie pokazać, że nie jestem małą dziewczynką, która nie daje sobie rady w życiu. Związałam włosy i spoglądnęłam na siebie jeszcze raz… „Wyglądam dziwnie” – mruknęłam do siebie, gdy nagle Adrian wszedł do pomieszczenia.
- Śliczna jesteś, chodź – zaśmiał się i pociągnął mnie na wielką scenę.
Wszystko wyglądało tak dziwnie... Tyle dziewczyn ubranych jak ja. Przestraszonych, nie wiedzących co się dzieje... Ja jedyna byłam świadoma. Świadoma tego, że to nie miejsce dla takich dzieci... Sama jestem dzieckiem. Wiem o czym mówię. Ja chociaż się nie bałam, wbrew pozorom ufałam Adrianowi. Nie wiem czemu… Wydawał mi się człowiekiem skrzywdzonym przez życie, a nie złym. Chciałam mu wierzyć, chciałam mu pomóc. Tylko nie wiedziałam jak.
Z perspektywy Louisa
            Nie widziałem Amy już długi czas… Nie wiedziałem, co się z nią dzieje. Tak bardzo się o nią martwiłem. Nie powinienem tak reagować… Ale jest za młoda. Nie możemy przecież być razem... Traktuje ją tylko jak siostrę. Nie widziałbym dla nas jakiejkolwiek przyszłości.
            Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Piosenka Nirvany coraz głośniej była słyszalna. Podszedłem do telefonu i szybko odebrałem, nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Słucham – powiedziałem, opierając się o parapet okna.
- Louis? – usłyszałem znajomy mi głos.
- Pan Maslow... Witam – uśmiechnąłem się do słuchawki. – Jak się pan mie... – nie zdążyłem dokończyć, bo pan James mi przerwał.
- Nie po to dzwonię, żeby gadać o pierdołach – powiedział. Z jego głosu można było wywnioskować, że był bardzo zdenerwowany. – Powiedz mi... Widziałeś Amy?
- Uciekła nam – usłyszałem głos pana Kendalla.
- Jak to uciekła?! – krzyknąłem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że Amy mnie okłamała… I do tego mi zniknęła! I co ja teraz zrobię?!

14/08/19

Rozdział VI



            Już od kilku godzin jestem na nogach. Chodzę po mieście i nie wiem, gdzie mam się podziać. Strasznie jestem głodna, a ktoś mnie okradł. Super... Jeszcze tego mi brakowało. Ale jak mieć pecha to na całego, co nie? Przeszłam koło akademika gdzie mieszkał Louis... Tak jakoś mi się smutno zrobiło... Myślałam, że mnie zrozumie, a on potraktował to w taki sposób, że miałam ochotę go tylko zabić. Ale czego można spodziewać się po mężczyznach? Na pewno nic dobrego. Tak czy owak musiałam sobie jakoś dać radę, a Lou o pomoc nie poproszę. Poszłam do lombardu i sprzedałam złoty łańcuszek, którego mi nie zdążyli ukraść… Dostałam za niego sto dolarów. Nie jest źle. Pałętałam się jeszcze długi czas po Nowym Jorku, szukając jakiegoś niedrogiego noclegu. Na próżno. Nie stać mnie było na nic. Wiedziałam, że w domu nie mam się co pokazywać, a Lou? Lou i tak mnie nie rozumie. On myśli, że jestem małolatą, która nie da sobie rady. Myli się... Pokażę mu, że się myli.
Z perspektywy Jamesa
- Proszę was! Nie róbcie mi wyrzutów – krzyknąłem. Amy zniknęła... A ja nie wiedziałem co mam zrobić. Jestem złym ojcem.
- Nie wiem jak mogłeś jej pozwolić uciec! – krzyknęła na mnie Pati.
- Ty się nie wtrącaj! – krzyknąłem. – To nie twoja sprawa.
- To jest nasza sprawa – powiedział spokojnie Kendall. – Nas wszystkich ona dotyczy... Jesteśmy rodziną. Nie możesz o tym zapominać.
- No tak, przepraszam – usiadłem na kanapie i odetchnąłem głęboko. Bałem się o nią. Tak cholernie się bałem, że już jej nie zobaczę… że stracę ją, tak jak straciłem moją żonę.
- Dobra jesteśmy! – krzyknął Logan, wchodząc do mieszkania z Violette. – Zgłosiliśmy zaginięcie Amy... Policja w całych Stanach jej szuka.
- Chociaż tyle dobrego – schowałem twarz w dłoniach. – Dlaczego ja jej nie umiem wychować?
- Musisz wreszcie zrozumieć, że Ang nie wróci, a Amy sama nie da sobie rady – Pauline usiadła obok mnie i spojrzała mi w oczy. – Ona ma dopiero szesnaście lat i cię potrzebuje. Twojego wsparcia i miłości.
- Wiem… Ale ja nie mogę zapomnieć o Angel – zamknąłem oczy, ale i tak spod powiek wyciekały mi łzy. Nadal cierpię po stracie mojej ukochanej Ang… Wiem, że ten ból zawsze pozostanie. Nic na to nie mogę poradzić. Kochałem ją, a ona oddała za mnie życie. Zrobiłbym to samo.
- James... Ang jest w niebie, czuwa nad nami – spojrzał na mnie Carlos.
- Tak... Wiem. Czuje jej obecność... Jest tu gdzieś… Ja o tym wiem.
- Musimy szukać Amy – powiedziała Pauline.
- Tylko gdzie? – zapytałem.
Z perspektywy Amy
- Nie idę nigdzie z wami! – krzyknęłam, gdy jakiś facet ciągnął mnie za rękę. No wiedziałam, że zapuszczanie się w taką okolicę nie jest dobre.
- Zatkaj się, mała – wrzucił mnie do jakiegoś pomieszczenia. Wszędzie ciemno, ale dostrzegłam jakąś postać. Była to jakaś dziewczyna.
- Kim jesteś? – zapytała cicho.
- Jestem Amy i… nie wiem co tu robię – mruknęłam.
- Ciebie też porwali? – zapytała przestraszona.
- Na to wychodzi.. – lekko się do niej zbliżyłam. – Jak masz na imię?
- Diana – powiedziała.
- Od dawna tu jesteś?
- Kilka dni… Ale nie wiem ile tu jeszcze wytrzymam…
- A co oni ci robią? – usiadłam obok niej.
- Oprócz tego, że muszę pracować jako dziwka to nic – zaczęła płakać. – Nie mam innego wyboru. Chcę jeszcze żyć…
- No to po nas – zamknęłam oczy i oparłam się o ścianę. Czy ja zawsze muszę się wpakować w takie coś?! Boże, mamo... Weź mi pomóż. Błagam cię. Ja nie chce zostać przez kogoś wykorzystana… Co to, to nie!
            Dość długo siedziałyśmy w tym magazynie... czy co to jest. Robiło się coraz zimniej, a ja nie mogłam się uspokoić. Bałam się. Bałam się, że coś się stanie... Mój pech jest różny, więc wszystko jest możliwe. Nagle drzwi się otworzyły, a do środka weszło kilku mężczyzn.
- Szefie, mamy nową dziewczynę – pokazał na mnie.
- Nie liczcie na nic – warknęłam.
- Jaka ostra... Jak mamusia – zaśmiał się.
- Skąd znasz moją mamę?! – krzyknęłam.
To wszystko znów było dla mnie coraz dziwniejsze... Kim on jest?! To pytanie zadawałam sobie chyba z tysiąc razy w głowie. Nie miałam pojęcia co się ze mną stanie. Miałam tylko nadzieje, że nic mi nie zrobią... Strasznie się bałam. Pewnie jak każdy, kto by się znalazł w mojej sytuacji. Serce waliło mi jak ogłupiałe, a w głowie miałam mętlik. Teraz tylko zostało mi jedno – pomodlić się o to, żeby nic mi nie zrobili. Tylko to mi pozostało.

11/08/19

Rozdział V


            Zatłoczone lotnisko. Nie cierpię tego. Co ja tam robię? Obiecałam sobie, że ucieknę i tak zrobiłam. Mam coś z mamy… Coraz więcej o niej się dowiaduje. Oczywiście tylko i wyłącznie z pamiętnika, tak to z nikim nie mogę o niej porozmawiać. Każdy reaguje za bardzo emocjonalnie na tematy związane z nią… albo unikają odpowiedzi na moje pytania. Tak czy owak, nie jestem w stanie dowiedzieć się niczego, co by mnie interesowało na temat mojej mamy.
            Louis wrócił do Nowego Jorku. A ja? Postanowiłam go odwiedzić. Chociaż uważałam to za cholernie niebezpieczne, nieodpowiedzialne i głupie, jestem już w nowym, nieznanym mi miejscu. Kochani, to NYC. Najwięcej problemów miałam z kupieniem biletu... Ale od czego ma się starszych znajomych, tudzież rodzinę? Ma się te znajomości. Poza tym, ciocia Vai nigdy nie odmówiła mi pomocy, nawet nie pytając, po co mi bilet do Nowego Jorku…
            W Internecie znalazłam adres akademika w którym mieszka Lou. Od lotniska było z 10 minut drogi na nogach. Nie miałam pieniędzy. Musiałam sobie jakoś radę. Pytałam ludzi o drogę, aż wreszcie znalazłam się przed dużym budynkiem.
- O boże – jęknęłam. – Ciekawe jak ja się tam dostanę – lekko się skrzywiłam i weszłam do środka.
Czasami dobrze być niskim, bo czmychnęłam na górę i nawet nikt mnie nie zauważył. Pokój 206... Stanęłam przed drzwiami i zapukałam kilka razy. Otworzył mi jakiś zaspany chłopak w samych bokserkach.
- E… Przepraszam? Chyba pomyliłam pokoje – powiedziałam i przeanalizowałam chłopaka wzrokiem.
- Kogo śliczna szukasz? – zapytał chłopak, opierając się o futrynę.
- Louisa Crovena – powiedziałam lekko zmieszana.
- Jest na zajęciach… Ale jak chcesz maleńka to wejdź. Jestem sam – puścił do mnie oko, a mnie aż ciarki przeszły.
- No nie wiem – trochę się po przestraszyłam, ale... postanowiłam wejść.
Usiadłam na łóżku Lou i spojrzałam na jego ścianę. Tak jak w jego domu. Pełno zdjęć, plakatów i różnych notatek. Zawsze zapisuje na małych karteczkach rzeczy, o których nie chce zapomnieć i przykleja je na ścianie czy przybija do korkowej tablicy.
- Co cię tu sprowadza? – zapytał chłopak i usiadł obok mnie. – Taka ładna, młoda dziewczyna i sama w takim dużym mieście? – położył mi rękę na policzku, a ja się odsunęłam.
- Chyba nie powinno cię to interesować – odsunęłam się od niego, ale chłopak przysunął się znów. – Możesz przestać?! – krzyknęłam i wstałam, a chłopak za mną. Złapał mnie w pasie, tak mocno, że nie mogłam się ruszyć.
- I co teraz zrobisz? – zapytał i spojrzał mi w oczy.
- Nie boję się, jeśli o to ci chodzi – zawsze wujek Kendall uczył mnie, że nie mogę okazywać strachu, bo inaczej mnie zniszczą. Chłopak tylko się zaśmiał. Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi i do pokoju wszedł Louis.
- Stary, już jestem – powiedział i zamknął drzwi. Gdy mnie zobaczył, osłupiał.
- Nie patrz się tak, a mi pomóż! – krzyknęłam, a Lou szybko odepchnął ode mnie swojego kolegę i wyprowadził mnie za drzwi.
- Co ty tu robisz?! – krzyknął. – Powinnaś być w LA!
- Też się cieszę, że cię widzę! – krzyknęłam. – Obiecałam ci przecież, że cię odwiedzę… Mam wolne teraz, bo remontują nam szkołę – każda wymówka dobra, byleby mi uwierzył.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, co? – westchnął. – Mam dziwnych kolegów...
- Zauważyłam. Myślałam, że już się nie zjawisz  – przytuliłam się do niego mocno. – Tęskniłam, no…
- Minął nie cały tydzień – zaśmiał się chłopak.
- I co z tego? – uśmiechnęłam się. – Ja zawsze tęsknie…
- Jak dziecko – pocałował mnie lekko w czoło. – Idziesz ze mną na spacer?
- Pewnie – złapałam go pod rękę i wyszliśmy na miasto.
            Nie wiedziałam, że Nowy Jork może być aż tak pięknym miastem… Ale co ja mogłam wiedzieć. Nigdzie nie jeździłam, no chyba, że czasami do Polski odwiedzić babcię. Tak, mam aż trzy babcię, to trochę dziwne dla innych, ale dla mnie to zawsze było normalne.  Wracając jednak do miasta... Cud, miód i malina. A jakie ciacha po ulicach chodzą. Mmm... Cioci Vai na pewno by się tu podobało! Zawsze uwielbia denerwować wujka, bo on jest strasznie o nią zazdrosny. Widać, że bardzo mocno ją kocha. Zazdroszczę im takiej miłości.
Starałam się nie zwracać uwagi na innych, chociaż było to ciężkie… Ale już mam swojego jedynego chłopaka, który jest najcudowniejszy na całym świecie. Oczywiście mówię tu o Louisie, który i tak nie wie co do niego czuje. Chciałabym zebrać się na odwagę i powiedzieć mu, jaki jest dla mnie ważny, wręcz najważniejszy… i to nie tylko jako przyjaciel, ale ktoś naprawdę o wiele bliższy mojemu sercu. Tylko że geny odziedziczyłam po rodzicach, to tak łatwo mi to nie przyjdzie. Nie potrafię mówić o swoich uczuciach, chociaż bardzo chciałabym się tego nauczyć. Na pewno ułatwiłoby mi to życie.
- I jak ci się podoba? – zapytał chłopak, siadając na kamiennej fontannie.
- Jest pięknie – powiedziałam, siadając koło niego.
- Ty jesteś piękniejsza – zaśmiał się i pocałował mnie w policzek.
- Przestań, bo się zarumienię! – uśmiechnęłam się szeroko. Lou był dla mnie wszystkim… Szkoda, że jestem od niego młodsza. Chociaż… Mama też była młodsza i jakoś jej to nie przeszkodziło w niczym. Raz kozie śmierć?
- Mam przestać mówić prawdę? – pogłaskał mnie po policzku.
- Umiesz doskonale kłamać kochany – wystawiłam mu język.
- Tak, tak – uśmiechnął się szeroko. – Chcesz coś do picia albo do jedzenia? Odbyłaś długą podróż.
- Chcę żebyś został i spędził miło ze mną czas.
- Amy… Ja… Chciałem ci coś powiedzieć – zaczął po chwili ciszy, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Tak?
- Nie mam zbyt dużo czasu, bo Tiffany na mnie czeka.
- Kto? – miałam najgorsze przeczucia.
- Moja dziewczyna – i teraz mój świat się zawalił. Pięknie... Zakochać się w zajętym facecie… Mam coś po mamusi.
- Co? – zapytałam spokojnie.
- Oj Amy... Nie znasz się na żartach. Doskonale wiesz, że uwielbiam cię denerwować – zaśmiał się, a ja myślałam, że zaraz go zabije.  – Coś taka blada?
- Nie ważne – powiedziałam i wstałam. – Serio masz dziewczynę?
- Nie, żadna mnie nie chce – uśmiechnął się lekko, poprawiając grzywkę. – Chociaż tak wiele tu ślicznotek i naprawdę wiele bym oddał żeby chociaż jedna się mną zainteresowała.
- Nie żartuj ze mnie więcej, proszę – momentalnie posmutniałam.
- Coś się stało? – wstał i lekko mnie przytulił.
- Nic… Naprawdę. Pomyślałam, że ty też nie będziesz miał dla mnie czasu.
- Kochana... Przecież dla ciebie zawsze mam czas. To się nie zmieniło – uśmiechnął się delikatnie, a ja poczułam, że nie wytrzymam. Zbliżyłam się delikatnie do niego i musnęłam jego usta. Chłopak momentalnie się odsunął. – Co robisz?
- Przepraszam – jęknęłam. – Nie chciałam.
- Amy… dlaczego to zrobiłaś? – spojrzał na mnie. Jego twarz wyrażała niepokój. Przez chwilę nie wiedziałam co mam powiedzieć, myślałam, próbowałam jakoś zacząć, ale stres ściskał moje gardło. Bałam się jego reakcji. W końcu nie chciałam żeby się na mnie obraził.
- Głupio się do tego przyznać, ale... zakochałam się w tobie... i tak jakoś wyszło – czułam jak robię się coraz bardziej czerwona. Żałowałam tego co zrobiłam? Nie, nie żałowałam. Właśnie cieszę się, że wreszcie zebrałam się na odwagę i to zrobiłam. Nie mogę całe życie udawać, że nic nie czuję.
- Amy… Wiesz, że nie możemy być razem? – zapytał, a ja poczułam się tak, jakbym miała się zaraz popłakać.
- Ciekawe dlaczego – spojrzałam mu w oczy.
- Bo jesteś taka młoda... Masz 16 lat. Nie mogę ci tego zrobić.
- Jeszcze coś? – zapytałam i przetarłam oczy z którym powoli wypływały łzy.
- Ja mieszkam teraz tu, a ty w Los Angeles... To strasznie daleko. Zakochasz się w kimś, albo ja... Skąd wiesz co się stanie?
- Nie ważne – podniosłam głowę i zaczerpnęłam powietrza. To wszystko było zbyt piękne, aby było prawdziwe. – Cieszę się, że ci to powiedziałam. To tyle. Cześć.
Ruszyłam przed siebie z uśmiechem na twarzy, ale także goryczą w sercu. Nie było mi łatwo. Myślałam, że jeśli mu powiem wszystko się ułoży, a jest jak zawsze. Powinnam to zrozumieć. Niektórzy nie zasługują na to, aby być szczęśliwym. Najwyraźniej ja właśnie należę do tego grona.
- Mała zaczekaj! – krzyknął za mną Lou i złapał mnie za rękę. – Zawsze byłaś i będziesz moją przyjaciółką.
- A może ja chce być kimś więcej – spojrzałam mu w oczy.
- Ty i te twoje widzi mi się.
- Nie uwierzę, że ty nigdy nie byłeś nieszczęśliwie zakochany.
- Byłem... I to nie jeden raz.
- Więc postaw się na moim miejscu. Niczego więcej od ciebie nie wymagam.
- Jesteś za młoda na miłość, a jak chcesz już kogoś kochać to znajdź sobie osobę w swoim wieku.
- I ty siebie nazywasz moim przyjacielem? Zachowujesz się jak drań, a powinieneś mi pomóc.
- Daj spokój... Ubzdurałaś sobie miłość, która nie istnieje, tylko dlatego, że spędzam z tobą naprawdę dużo czasu – spojrzałam mu w oczy i nie wierzyłam w to, co słyszę. On naprawdę uważał, że to wszystko to tylko mój wymysł… że nie mogłam się w nim zakochać, bo jestem za młoda. Ale wcale nie jestem taka młoda! Zasługuje na to żeby być w końcu szczęśliwą!    
Szybkim ruchem wyrwałam mu się i uciekłam przed siebie. Chciałam się gdzieś zaszyć i nie wyjść już nigdy. Usiadłam na ławce i spojrzałam dookoła, nie miałam pojęcia gdzie jestem. „To nie moje miasto” – pomyślałam. – „Jak dam sobie radę?”. Wszystko mi było jedno co się stanie. Pragnęłam tylko, żeby ktoś mnie pokochał... Ale kto by mnie chciał? Taką małą, rozwydrzoną dziewczynę. Pech odziedziczyłam po mamie.... Co ja takiego złego robię? Chce jak najlepiej dla każdego… Ale zapominam o sobie. No chyba mój największy problem.
Zaczęło się robić coraz bardziej ciemno... Słońce zaszło, a na niebie ukazał się ogromny księżyc. Mój telefon non stop dzwonił, jak nie tata, to Lou. Oczywiście nie miałam zamiaru odebrać. Bałam się, że będę miała problemy. To było pewne. Nie ma co, ale mój tata na pewno da mi karę do końca życia. Masakra jakaś.
Wstałam i ruszyłam w nieznane mi miasto… "Gdzie się podzieje?" – pomyślałam. Szłam przed siebie, wiedząc, że i tak nigdy nie będę szczęśliwa. Pesymistka? Czasem, a może nawet często. Za często.
Zaczął padać deszcz… Usiadłam pod mostem i patrzyłam w dal... Może teraz żałuje tych słów. Jestem zbyt wybuchowa... Nie umiem zamknąć jadaczki, a potem wychodzi takie coś... Chciałam, żeby się dowiedział, ale nie w taki sposób. Jak zawsze wszystko musi się niszczyć. Na co tak długo pracowałam... Czy nigdy nie mogę mieć spokoju? Chociaż chwili szczęścia... Czy to jest takie złe, że ja chce być chociaż raz szczęśliwa? Mam już tego dość... Położyłam się na ziemi i zamknęłam oczy. Było mi zimno. Mokro. Ale nie miałam innego wyjścia… „Muszę się przespać” – pomyślałam i odpłynęłam w ramiona Morfeusza.