18/02/22

Epilog

- Mamo, chodź już, bo zaraz wszyscy będą! – krzyknęłam.

Stanęłam przy oknie, spoglądając na zimowy krajobraz Nowego Jorku. Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałam tyle śniegu. Przytuliłam mojego półtorarocznego braciszka mocniej do swojego ramienia. Był taki mały. Taki kruchy, a taki słodki.

- Ślicznie ci z dzieckiem – uśmiechnął się Lou, podchodząc do nas.

- Śmiej się, śmiej – spojrzałam na bruneta. – Ciekawe co powiesz za pięć miesięcy, gdy urodzi się nasze.

- Nadal będę najszczęśliwszy na świecie, bo mam ciebie – pocałował mnie w czoło. – A nawet szczęśliwszy, bo będę miał coś więcej – położył rękę na moim brzuchu.

Do pokoju weszła mama. W krótkiej, dopasowanej sukience było jej naprawdę do twarzy. Spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam. Wszystko się układało. Wszystko było takie, jak sobie wymarzyliśmy. Oczywiście, poza pogodą, ale na to już nie mieliśmy wpływu.

Przed budynek zajechała czarna limuzyna. Tata jak zawsze musiał pokazywać, że nie musimy na niczym oszczędzać. Patrzyłam tylko jak ze środka wychodzą tata, wujek Kendall i ciocia Pauline. Tak dawno ich nie widziałam odkąd wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się na stałe do Nowego Jorku. Brakowało mi ich, ale jednak tu zaczęłam naukę i tu chciałam zamieszkać. Zamieszkałam razem z Louisem. Stwierdziliśmy, że nie ma po co wynajmować akademika, jeśli posiadam własne mieszkanie, a za kilka miesięcy zostanę matką. Poza tym, Louis mi się oświadczył! Zdecydowaliśmy jednak, że nie będziemy śpieszyć się ze ślubem. Byliśmy jeszcze młodzi i nigdzie nam się nie śpieszyło.

- Jesteśmy w końcu! – ucieszony blondyn od razu się na nas rzucił, gdy tylko wszedł do mieszkania. – I jest mój ulubieniec! – wziął na ręce malucha. – Stęskniłem się za tobą, Tony. A ty tęskniłeś za wujkiem?

- Lepiej powiedz, że nie wytrzymujesz z Vai pod jednym dachem – zaśmiała się mama.

- Ona to pikuś w porównaniu z małą Sylvie. Ma więcej siły niż my wszyscy razem wzięci. Ale spodobałaby ci się maluchu – zwrócił się do Tonyego.

- Nawet tak nie żartuj – powiedział tata, a ja się uśmiechnęłam. No tak. Cała rodzinka w komplecie.

Gdy zasiedliśmy do stołu, rozmowom nie było końca. Każdy się przekrzykiwał, a ja jedynie siedziałam i przysłuchiwałam się rozmowie. Wiedziałam, że to, po co się tutaj znaleźliśmy, dopiero nadejdzie. Nie tylko mama miała coś do przekazania, ale także i ja. Nie mówię, nie było łatwo. Nie wiedziałam jak wujek zareaguje na wieść, że jestem w ciąży, ale musiałam jakoś przezwyciężyć strach i po ludzku się przyznać.

- Odnowiliśmy ślub – zaczęła mama, a wszyscy ucichli. – Udało nam się wszystko naprawić i znów jesteśmy małżeństwem, a ja jestem Angelika Maslow. Już nie uważają mnie za osobę zmarłą – mama trzymała kurczowo rękę taty. Zerkałam co chwilę na nią i na wujka Kendalla. Ten nawet nie wiedział, co ma powiedzieć.

- To wspaniale! – rzucił nagle wujek, wstając. – Wszystko wraca na stare tory! – ucieszył się.

- A ja jestem w ciąży, wujku – zaśmiałam się, a blondyn opadł momentalnie na krzesło. – Historia podobno lubi się powtarzać, co nie?

- To chociaż wiemy, że cię nie podmienili w szpitalu. Geny po mamie i kolejna, która będzie miała dziecko przed ukończeniem pełnoletności – Schmidt schował twarz w dłonie, a ciocia Pauline zaczęła go głaskać po plecach. – Co wy macie w głowach?

- Oj już nie przesadzaj, staruszku – powiedziała ciocia. – Jak już się tak ze wszystkiego zwierzamy, to i ja coś powiem – odchrząknęła. – Staraliśmy się o dziecko, ale nam nie wychodziło – spojrzała na wujka Kendalla. – Wyszło na to, że nie mogę mieć dzieci, nawet jeśli bardzo bym chciała – wujek złapał ciocię za rękę. – Dlatego postanowiliśmy, że adoptujemy dziecko… i od przyszłego tygodnia będziemy rodzicami – pisnęła.

I tak właśnie wyglądały spotkania w naszym rodzinnym gronie. Gwar, śmiechy, szczere uśmiechy i atmosfera, której nie da się od tak opisać. Czy było nudno? Absolutnie. Mimo tego, że nie raz każdy chciał się pozabijać, wiedziałam, że kochamy się ponad życie. Miałam ogromną nadzieję, że zostanie tak na zawsze. Co pisał nam los? Tego nikt nie wie, ale wiedziałam, że nigdy w życiu nie zmieniłabym tego, co się wydarzyło. Nawet jeśli wiązałoby się z tym, że mama cały czas by żyła. Dlaczego? Bo te wszystkie wydarzenia połączyły nas to na nowo i jeszcze mocniej niż wcześniej.

***

I tak właśnie kończy się ta opowieść. Dokładnie w siódmą rocznicę zakończenia pierwszej.

Jestem wdzięczna za to, że byliście ze mną. Nawet jeśli została was jedynie garstka. Czy wrócę? Czas pokaże. Planuje rozwijać inny projekt na wattpadzie, ale czy to się uda? Na powrót do tego bloga potrzebowałam ponad czterech lat. Jednak może tym razem wrócę do pisania trochę szybciej.

Jeszcze raz dziękuję wam, że byliście ze mną przez 945 dni i mam nadzieję, że jeszcze o sobie usłyszymy :)

Wasza na zawsze,

Ann


11/02/22

Rozdział LVIII

 Z perspektywy Kendalla

- Spóźnia się – szepnąłem, patrząc na zegarek. Było już trzynaście po pierwszej, a mojej siostry ani widu, ani słychu.

- Musimy zacząć za siedemnaście minut, wiesz o tym – powiedział Henderson.

- Nie musisz mi o tym przypominać – warknąłem. Nie chciałem bez niej zaczynać, ale też nie mogłem w nieskończoność wszystkiego odkładać. W końcu to był mój ślub i mój dzień. Usiadłem w ławce, opierając czoło na dłoniach. Czułem się zestresowany. Bardziej niż zwykle. Chciałem aby ten dzień był niezapomniany. Chciałem, aby to wszystko udało się jak najlepiej. Pragnąłem mieć ją już za żonę.

- Przepraszam za spóźnienie! – krzyknęła Mia, wpadając do kościoła. – Tu nic się nie zmieniło – zaśmiała się, podchodząc do ołtarza. – O, nawet krew z dywanu nie zeszła – uśmiechnęła się, zakrywając czerwoną plamę szpilką. – Chyba używają złego odplamiacza jak od ponad 10 lat nie mogą zmyć jednej plamy – spojrzałem na nią jak na wariatkę. Emanowało od niej tyle radości. Dawno nie wiedziałem mojej siostry w takim stanie. A wyglądała przepięknie. Długa, ciemna sukienka, opinała się na jej krągłościach. Włosy miała upięte w kok, ale niesforne kosmyki opadały jej na twarz. – Nie mogłeś braciszku wybrać innego kościoła na ślub, tylko taki, w którym zabito twoją siostrę?

- Wspomnienia – zaśmiałem się. – A po za tym, zmartwychwstałaś więc coś to znaczy – zaczęliśmy się histerycznie śmiać. – Tęskniłem.

- Ja również, braciszku – przytuliła mnie delikatnie. – A no i ten – powiedziała, wyciągając obrączki z torebki. – Mam. Nie zapomniałam.

Z perspektywy Pauline

Z minuty na minutę denerwowałam się coraz bardziej. Chciałam tego. Pragnęłam tego od tak dawna. Jednak zawładnął mną stres. Bałam się, że coś pójdzie nie tak.

- Gotowa? – zapytała Pati. Poprosiłam ją, aby została moją świadkową. Jednak przy wyborze Vai vs. Pati, Henderson nie miała żadnych szans… ale za to mogła przygotować wieczór panieński, a to podobało jej się jeszcze bardziej, niż zostanie świadkową. Więc wilk syty i owca cała, jak to mówią.

- Chyba tak – uśmiechnęłam się lekko i odetchnęłam głęboko. – Myślisz, że mu się spodobam? – po raz ostatni spojrzałam w lustro na zakrystii. Włosy miałam opuszczone na ramiona, lekko pofalowane. Suknia zrobiona została ze zdobionego cekinami tiulu, z długimi rękawami i gorsetem z tyłem wykonanym z przezroczystej tkaniny. Była piękna. Taka, o jakiej zawsze marzyłam. Czułam się jak księżniczka.

- Padnie z zachwytu – zaśmiała się Mia, wchodząc do pomieszczenia. – Wyglądasz bajecznie moja droga.

- Dobrze, że jesteś – szepnęłam, łapiąc ją za dłonie.

- Tylko się nie rozpłacz, bo zostało nam dosłownie – spojrzała na zegarek – sześć minut.

Chwilę później stałam już przed drzwiami i czekałam aż zagra marsz weselny. Przełknęłam ślinę. To już dziś… Tyle lat na to czekałam, aż w końcu się spełnia. Czułam się najszczęśliwsza na świecie.

Wraz z pierwszym dźwiękiem marszu, wszystkie nerwy odeszły na bok. Ruszyłam przed siebie wolnym krokiem, patrząc na wszystkich ukradkiem. Byli wszyscy, których kochałam. Widziałam łzy szczęścia i szczere uśmiechy. Tak właśnie wyobrażałam sobie ten dzień.

Gdy byłam już przy ołtarzu, spojrzałam na Kendalla, miał zaszklone oczy. Uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam, że kocham go najmocniej na świecie i z nikim innym nie chcę spędzić swojego życia.

- Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć związkiem małżeńskim tego mężczyznę oraz tę kobietę – zaczął Ksiądz. – Pauline, powtarzaj za mną słowa przysięgi: Ja, Pauline biorę ciebie Kendallu za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.

- Ja, Pauline biorę ciebie Kendallu za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci – uśmiechnęłam się i wzięłam obrączkę od Amy. –  Kendall, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – spojrzałam mu w oczy i założyłam obrączkę na jego palec.

- Kendall, teraz ty. Powtarzaj za mną słowa przysięgi: Ja, Kendall biorę ciebie Pauline za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.

- Ja, Kendall biorę ciebie Pauline za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci – wziął obrączkę do ręki. – Pauline, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – gdy włożył mi ją na palec, delikatnie ucałował moją dłoń, aż przez całe ciało przeszedł mnie dreszcz.

- Ogłaszam was mężem i żoną – powiedział Ksiądz. – Możesz pocałować pannę młodą.

- Z ogromną przyjemnością – zaśmiał się blondyn i złapał mnie za twarz. – Już na zawsze jesteś moja – powiedział i wpił mi się w usta. Czas jakby się zatrzymał, a dla mnie nie istniało już nic, poza nami. Od dziś, Pauline Schmidt. Nie mogę w to uwierzyć!

Z perspektywy Jamesa

Przez całą ceremonię wypatrywałem Mii. Mimo, że dopiero niedawno się z nią widziałem, chciałem znów ją poczuć obok. Chciałem mieć ją dla siebie już na zawsze. Przy niej czułem się jak za dawnych czasów – po prostu szczęśliwy. Dzisiaj jednak nie miałem jeszcze okazji z nią porozmawiać. Wyglądała przeuroczo, jak samo jak moja córka, wierna jej kopia.

Patrzyłem na Amy i Louisa. Dobrze, że się pogodzili. Wyglądali razem na takich szczęśliwych. Mimo, że nadal uważałem ją za moją małą dziewczynkę, wcale nią nie była. Była już prawie dorosła… Postanowiła przeprowadzić się do Nowego Jorku i zamieszkać z Louisem w mieszkaniu, które podarowała jej Mia. Nie powiem, było mi smutno, ale wiedziałem, że nie mogę ją trzymać przy sobie  przez całe życie. Miała prawo układać sobie przyszłość tak, jak chciała, a jeśli wiązała ją z Lou i Nowym Jorkiem, nie mogłem mieć nic przeciwko. Wiedziałem, że Croven ma na nią dobry wpływ.

Podszedłem do samochodu, aby ruszyć w drogę do sali weselnej. Nagle jednak ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem Mię. Uśmiechnąłem się lekko.

- Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła nagle, nie dając się nawet przywitać. – Tylko nie wiem czy to będzie takie łatwe.

- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć – ucałowałem jej dłoń. – Zrozumiem wszystko.

- Jestem w ciąży – szepnęła. – Będziemy mieli dziecko – spojrzałem na nią, jak gdybym nie rozumiał co do mnie mówi. Wszystko nagle zwolniło, a ja nie mogłem złapać powietrza. Opadłem na maskę samochodu i zacząłem mocniej oddychać.

- Tato! Wszystko ok? – Amy podbiegła do nas, ciągnąć za sobą Louisa. – Co się stało?

- Dziecko? – szepnąłem nagle.

- Jakie dziecko? – zapytała młoda.

- Będziesz miała rodzeństwo – Mia wzruszyła ramionami. – Ja i tata… spodziewamy się dziecka.

- Pierdolisz! Ty też jesteś w ciąży?! – spojrzałem na obydwie.

- Jak to też? – zapytałem załamany.

- Ciocia Vai jest w ciąży! – zaśmiała się brunetka, a ze mnie uszło powietrze. – W trzecim miesiącu, ale wujek nic o tym nie wie.

- Boże, współczuje mu – powiedziała Mia, a ja wybuchnąłem śmiechem. – Co rżysz jak koń?

- Moja dawna żona wróciła – zaśmiałem się, całując ją w czoło. – Ale… Ty tak na serio? Naprawdę jesteś w ciąży?

- Najwyraźniej tak miało być – uśmiechnęła się, a później delikatnie we mnie wtuliła. – Chcę tego dziecka, James. Chcę i podejmuje to ryzyko. Nie jestem już najmłodsza, ale chcę spróbować. Chcę być jak najlepszą matką dla naszych dzieci… i jak najlepszą żoną dla ciebie – spojrzała mi w oczy. – Spróbujmy od nowa – nie odpowiedziałem nic. Wtopiłem się jedynie w jej usta. – Teraz już wszystko będzie dobrze, James.

Kto by pomyślał, że właśnie tak to się skończy. Przez dwanaście lat żyłem bez niej, myśląc, że nie żyje, a gdy wróciła, obróciła mój świat o sto osiemdziesiąt stopni. Jednak jestem wdzięczny losowi, że to się stało. Bez niej nic nie było takie, jak być powinno… a gdy wróciła, moje życie znów nabrało kolorów. Amy w końcu będzie miała matkę, a ja odzyskam moją żonę… a w niedalekiej przyszłości znów zostaniemy rodzicami. Czy to nie jest piękne?

04/02/22

Rozdział LVII

 Z perspektywy Mii

Ostatnimi czasy czułam się coraz gorzej. Nie mogłam jeść, spać, ani normalnie funkcjonować. Nie wiedziałam czy to wina strachu, czy po prostu gorszego okresu. Nie wiedziałam jaką drogę wybierze Amy. Cieszyłam się jednak, że pogodziła się z Louisem. To naprawdę dobry i mądry chłopak.

Cieszyłam się także, że już pod koniec tego tygodnia Kendall i Pauline będą oficjalnie małżeństwem. Tak długo na to czekali. Jednak dręczyło mnie to, że będę musiała spotkać się z Jamesem twarzą w twarz. Nadal go unikałam. Nie potrafiłam z nim normalnie rozmawiać. Nie wiem jak Angel umiała z nim rozmawiać.

Wiem, że Ang jest częścią mnie. To nigdy się nie zmieni… ale nie wiedziałam jak dwie różne osoby mogą być tak naprawdę jedną i tą samą osobą. Nie mogłam pojąć jak to możliwe. Jednak było prawdą i nie miałam na to wpływu.

Stanęłam przed lustrem. Gdzie podziała się tamta blondynka, która chciała zmieniać świat? W odbiciu widziałam jedynie kobietę, która nie wiedziała jak ma dalej żyć. Coraz mniej przypominałam siebie. Coraz mocniej przypominam Angel, chociażby po kolorze włosów… Ale to wszystko mnie przytłaczało i nie miałam sił nawet o siebie zadbać. Przytłaczało mnie to, że nie miałam na nic wpływu. To, że nic nie układało się tak, jakbym chciała. Odkąd dowiedziałam się, że jestem matką i żoną, nic nie było już takie samo… ale czy żałowałam? Absolutnie nie. Każdy człowiek powinien wiedzieć kim tak naprawdę jest. Każdy powinien znać swoją przeszłość, niezależnie od tego jaka ona jest. Każdy ma prawo, aby decydować o sobie i o tym, co z taką wiedzą zrobić.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Poprawiłam kucyka i podeszłam do drzwi wejściowych. Wyglądnęłam przez wizjer, ale nikogo nie zauważyłam. Uchyliłam lekko drzwi, a przed nosem ukazał mi się bukiet róż herbacianych. Uśmiechnęłam się lekko, otwierając szerzej drzwi. Wiedziałam kto za nimi stoi. Tylko jedna osoba wiedziała, że to moje ulubione kwiaty. Wychyliłam głowę za drzwi i spojrzałam na mężczyznę. James zawsze był przystojny – nie dało się tego ukryć… a gdy robił minę zbitego pieska, był przesłodki. Pokręciłam głową, nie mówiąc nic. Wpuściłam mężczyznę do środka.

- Cóż za miła niespodzianka – rzuciłam, wkładając kwiaty do wazonu. – Nie odbierałam, więc się pofatygowałeś?

- Coś musiałem zrobić, abyś w końcu ze mną porozmawiała – zaśmiał się. – A wiesz, że musimy porozmawiać, bo to co się dzieje między nami ostatnio, jest nie do zniesienia.

- Muszę przyznać ci rację – oparłam się o blat w kuchni. – Nie powinniśmy się kłócić. Nic to nie da, a ranimy tylko siebie nawzajem… I Amy też.

- Też jestem tego zdania – James stanął przede mną i złapał mnie za rękę. – Bardzo mi ciebie brakowało – spojrzałam na niego i wycofałam dłoń. – Co się dzieje?

- Ja chyba… potrzebuje czasu. Nie umiem się pozbierać. Nie umiem żyć normalnie. Nic mi nie wychodzi. Nie mogę sobie poradzić z niczym – spuściłam głowę. – Nie chcę abyście cierpieli, bo ja sobie nie radę. Nie chcę was krzywdzić… a nie mogę zagwarantować, że ta cała niemoc nie odbije się na was.

- Angel… Mia… czy jak tam wolisz – szepnął – jesteś moją żoną – podniósł moją głowę i spojrzał mi w oczy. – Jesteś wszystkim, co mam. Nie zostawię cię, bo masz gorszy okres. Chcę być przy tobie i cię wspierać. Kocham cię, zrozum – spojrzałam na niego. Jego oczy wyrażały tyle miłości. Poczułam, że na to nie zasługuje. Nie po tym jaką zołzą byłam. Zawsze odtrącałam ludzi, bo bałam się ich obecności w moim życiu. Bałam się, że zrobię coś źle. – Nie martw się – uśmiechnął się szczerze. – Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie.

- Nie wiem czy dam radę…

- Dasz radę… a wiesz czemu? Bo jesteś moja. Jesteś Angelika Maslow i jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam.

- Nie jestem nią… Już dawno nią nie jestem…

- Owszem jesteś. Zawsze nią byłaś. Nawet jeśli tylko o tu – położył dłoń blisko mojego serca. – Zawsze nią będziesz, Mia. Musisz tylko odnaleźć w sobie tę cząstkę dawnej siebie, która ci pokaże, że potrafisz zrobić wszystko, o czym tylko zamarzysz. Nigdy nie znałaś granic, skarbie.

- Kendall zawsze powtarzał, że nie powinnam się z tobą zadawać, bo to przyciągnie kłopoty – zaśmiałam się cicho.

- A jednak zawsze to robiłaś – uśmiechnął się. – Urodziłaś piękną córkę, chociaż miałaś jedynie siedemnaście lat. Podejmowałaś trudne decyzje, ale chyba ich nie żałujesz, prawda?

            - Nie mogę żałować czegoś, co dawało mi szczęście.

            - I tak właśnie odpowiedziałaby moja żona – uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek białych zębów. – Chodź tu – pociągnął mnie do siebie i mocno przytulił. – Zawsze będę przy tobie – pocałował mnie w czoło, a ja przymknęłam oczy. Czułam się bezpieczna w jego ramionach. Tak, jakbym znalazła coś, co dawno straciłam… Jakbym znalazła dom.

- Zostań – szepnęłam, odrywając się od niego.

            - Na ile mogę zostać? – uśmiechnął się brunet.

            - Najlepiej na zawsze.