Z perspektywy Pati
Siedziałam
w pokoju, starając się odpoczywać, jednak krzyk jaki niósł się po domu
doskonale mi to uniemożliwiał. Groźby Amy zostały spełnione. Zabrała wszystkie
rzeczy i znikła, nikomu nie mówiąc gdzie będzie. W pierwszych dwóch dniach
Logan prawił morały Jamesowi, a ten wcale nie przejmował się zaistniałą
sytuacją. Jednak, gdy minął tydzień, a telefon Amy nadal był wyłączony, coś w
nim zaczęło pękać. Teraz nie ma Amy już miesiąc… i atmosfera w domu zrobiła się
ciężka. Wiedziałam jednak, że jest mądrą dziewczyną i nic jej nie będzie.
Martwiłam się o nią równie mocno jak inni, ale miałam dziwne przeczucie, że
wszystko z nią w porządku.
-
Proszę – powiedział Carlos, podając mi kakao. – Tak, jak lubisz.
-
Dziękuję kochanie – uśmiechnęłam się lekko. – Jak sytuacja na dole?
-
Nic się nie zmienia – zaśmiał się Latynos. – A ty jak się czujesz?
-
W porządku – powiedziałam. – Jestem tylko trochę zmęczona. Te migreny nie dają
mi spokoju… a to wszystko przez ten hałas. Najlepiej by było gdyby się
znalazła…
-
Nie myśl o tym – powiedział i pocałował mnie w czoło. – Jeśli czujesz się na
siłach to zapraszam cię do kina. Możesz wybrać film jaki chcesz. Wytrzymam
nawet komedie romantyczną – zaśmiał się.
-
Aż tak chcesz mnie wyrwać z domu?
-
Chcę aby moja księżniczka poczuła się lepiej – uśmiechnął się słodko, a mi się
aż zrobiło ciepło na sercu. Był moim ideałem. Najlepszym, co zdarzyło mi się w
życiu. Tak bardzo go kocham.
Dzień
w którym się poznaliśmy zapamiętam na zawsze… i wydaje mi się jakby to było
wczoraj.
Był zimowy wieczór.
Opatuliłam się ciepłym szalikiem i wyszłam na przedświąteczne zakupy. Wieczór
był mroźny, bardziej niż zazwyczaj. Jak na złość nie było żadnej taksówki, więc
musiałam iść na nogach. Pustki na ulicach doprowadzały do tego, że czułam się
nie swojo. Nie to, że lubiłam tłumy, ale jakoś czułam się bezpieczniej, gdy
wiedziałam, że ktoś spaceruje.
Droga do centrum nie
była daleka. Zajęła mi jakieś piętnaście minut. Już z daleka było widać
określone centrum handlowe – jak przed każdymi świętami. Gdy weszłam do środka,
zaczęłam żałować, że przed chwilą brakowało mi ludzi. Nigdy nie rozumiałam
kupowania prezentów na ostatnią chwilę… aby tylko odbębnić to, że się coś
kupiło. Sama preferowałam prezenty robione, w które włożyło się dużo serca. Uważałam,
że magia świąt polega na tym, aby dzielić się miłością i radością z innymi –
może dlatego rodzina uważa, że jestem dziwna.
Weszłam do sklepu, aby
kupić najpotrzebniejsze rzeczy – coś do jedzenia, coś do picia, coś słodkiego
na gorszy humor. Mieszkałam z przyjaciółką odkąd przeprowadziłam się do Los
Angeles. Nie potrzebowałam więc wielkiego zapasu żywności aby przeżyć – tym
bardziej, że moja współlokatorka była niezłym łakomczuchem i gdyby wyczuła, że
mam coś dobrego, mogłabym zaraz tego nie mieć. Musiałam jednak zrobić zakupy na
tyle duże, aby wystarczyły mi na święta i na tyle drobne by Violette – bo tak
nazywa się moja najlepsza przyjaciółka, a zarazem współlokatorka – nie zjadła
mi wszystkiego.
Kupiłam kilka pomidorów
– uwielbiam pomidory – chleb, masło, kilka batoników, jakiś sok – oczywiście
musiał być pomidorowy! Nie tylko dlatego, że jedyną moją miłością w życiu są
pomidory, ale także dlatego, że Vai nie wypije soku pomidorowego – nie znosi go.
Wiedziałam więc, że chociaż niektóre z moich zapasów będą bezpieczne.
Zapakowałam swoje
zakupy w torby i chciałam wyjść ze sklepu. Pech chciał, że gdy tylko się
odwróciłam, wpadłam na kogoś, a wszystkie nasze zakupy rozsypały się po ziemi. Westchnęłam
głośno. Zawsze musi zdarzyć się coś pechowego. Uklęknęłam na ziemi, zbierając
swoje rzeczy.
- Najmocniej panią
przepraszam – usłyszałam na głową. Nie chciałam jednak wchodzić w dyskusję.
Chciałam szybko zebrać zakupy i udać się do domu. – Pomogę pani – szepnął po
chwili.
- Nie ma takiej
potrzeby – powiedziałam, podnosząc się z kolan. Gdy spojrzałam na mężczyznę,
nie mogłam uwierzyć własnym oczom – to był Carlos Pena! Przed chwilę stałam tak
z otwartą buzią, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.
- Czy wszystko w
porządku? – zapytał. – Zbladła pani.
- W jak najlepszym,
panie Pena – powiedziałam, lekko się kłaniając. Właściwie, czemu to zrobiłam?
Lekko się zaśmiałam, patrząc na minę Latynosa, który sam nie wiedział, jak
zachować się w tamtej chwili. – Przepraszam – szepnęłam – jestem po prostu pana
ogromną fanką.
- Jeśli można –
powiedział, podając mi dłoń – Carlos.
- Pati – powiedziałam
lekko speszona. Ciemnooki ujął moją dłoń i delikatnie ją ucałował. Czułam się zakłopotana,
ale zarazem tak bardzo podekscytowana tą całą sytuacją.
- Czy jeśli już się
poznaliśmy, mogę cię zaprosić na kawę? – zapytał Carlos.
- Mnie? – zapytałam
zdzwiona. – Przecież jestem nikim.
- Dlatego się poznamy i
już nie będziesz „nikim” – zaśmiał się ciemnooki, szeroko się uśmiechając.
Po
tamtym incydencie spotykaliśmy się 1,5 roku, aż w końcu Carlos mi się
oświadczył. Nigdy nie spodziewałam się, że wypadek w sklepie będzie niósł za
sobą takie przyjemności… ale dzięki temu, że poznałam Carlosa, mogłam
przedstawić Violette Loganowi… i to była równie dobra decyzja, jak to, by
tamtego zimowego wieczora wyjść na małe zakupy.