29/10/20

Rozdział XXVI

Z okazji moich urodzin post pojawia się wcześniej! Więc happy b-day to me i miłego czytania :)

***

Z perspektywy Jamesa

Podjechałem pod dom Mii. Poprosiła mnie o to. Od momentu tamtego pocałunku nie kontaktowałem się z nią. Było mi po prostu głupio. Nie powinienem tego zrobić, tym bardziej, że ma chłopaka… ale tak mocno przypomina mi o Angel, że nie mogłem się powstrzymać.

Standardowo zaczekałem aż Adrian wyjedzie do pracy. Przez myśl przeleciało mi, że zachowuje się jak kochanek, czekający aż jej partner odjedzie wystarczająco daleko. Ta myśl wywołała na mojej twarzy uśmiech. Zadzwoniłem do bramy, a za chwilę wyszła Mia. Włosy miała związane w kok. Na jej głowie panował pewien nieład. Wyglądała przy tym naprawdę uroczo. Nie miała na sobie tony makijażu jak zwykle, więc tym bardziej mi się podobała. Czerwona sukienka delikatnie kołysała się na wietrze, ukazując jej cudne, zgrabne nogi.

- Nie przyglądaj mi się tak, tylko weź to i zawieź do kliniki – podała mi dużą, zaklejoną kopertę. – Masz tam moje włosy i próbkę śliny. Powinno ci wystarczyć.

- Nie musisz być aż tak oschła w stosunku do mnie – powiedziałem.

- To, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca – spojrzała mi w oczy. – Jednak miotały nami emocje, których do końca nie rozumiem. Nie chcę utrzymywać z tobą bliższych kontaktów, to byłoby niestosowne.

- Teraz niby niestosowne, tak? – złapałem za bramę. – Nie opierałaś się, gdy cię całowałem. Wręcz chciałaś czegoś więcej.

- I to był błąd – zagryzła wargę. – Nie chcę, aby ta sytuacja miała ponownie miejsce. Wyjaśnijmy tę sprawę do końca i rozejdźmy się w przyjaznych stosunkach.

- Nie rozumiem jak możesz zachowywać się w stosunku do mnie w taki sposób – szepnąłem. – Jesteśmy dorośli. Wiemy co robimy, a zachowujesz się tak, jakby to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą.

- Nie winię cię za to – uśmiechnęła się lekko. – Chcę tylko mieć pewność, że taka sytuacja nie będzie miała już miejsca. Jesteś przystojny i opiekuńczy, a ja przestałam na chwilę nad sobą panować – spuściła wzrok. – Musisz zrozumieć, że ja mam chłopaka i nie jest możliwym to, co uważa twoja córka… więc i ty nie rób sobie nadziei.

- Uważam jednak, że los po coś nas sobie przedstawił… i nie odpuszczę póki nie dowiem się po co.

Wsiadłem do samochodu i ruszyłem przed siebie. Coraz mniej wierzyłem, że Amy może mieć rację. Chociaż odrobina nadziei zawsze będzie we mnie istnieć. Chciałbym, aby wszystko się ułożyło, jednak nie miałem pewności czy to w ogóle możliwe. W jedno co wierzyłem, to w to, że nie ma przypadków. Po coś to wszystko było. Po coś ona stanęła na drodze Louisa, aby on w niej rozpoznał kogoś z dawnych lat. Po coś to wszystko było… i wierzę, że nie po to, aby rozerwać starą bliznę na moim sercu.

Mia wydawała się trochę inna niż moja żona… Była o wiele odważniejsza, ubierała się inaczej i malowała, czego moja żona nienawidziła robić. Tak jakby była jej kopią, ale nie doskonałą. To Angel była dla mnie doskonała: piękna, wspaniała, z dobrym sercem. To ona pokazała mi, że świat nie skupia się tylko na nas. Pomogła mi zrozumieć jak ważne jest życie w zgodzie z innymi, a przede wszystkim z samym sobą. Kochała i dostrzegała najmniejsze rzeczy, których ja nie potrafiłem dostrzec… i mimo zła na świecie, potrafiła zrozumieć każdego i spróbować chociaż mu pomóc. Była Aniołem, prawdziwym Aniołem, którego los zesłał, aby naprawił moje życie. Leczyła każdą ranę na moim sercu, potrafiła pomóc, chociażby się nie znała… i nade wszystko mnie kochała. Udowodniła to, oddając za mnie życie.

Amy jest bardzo podobna do swojej mamy. Niestety. Nie ukrywam, że wolałbym, aby niektóre z jej cech znikły. Miała tak samo dobre serce jak Angel. Strasznie się bałem o nią i o to, że kiedyś może jej się coś przez to stać. Gdyby nie chęć pomagania Adrianowi, nie zniknęłaby w końcu na dwa miesiące. Nadal nie mogę zrozumieć jak mogła mu zaufać. Znam jednak Amy, w końcu to moja córka, i wiem, że gdyby nie zobaczyła w nim odrobiny dobroci i skruchy to nigdy by mu nie pomogła. Nie jest głupia. Po prostu momentami bardzo porywcza… i czasami za mało myśli. Tę cechę też odziedziczyła po mamie – najpierw mówię, później myślę… ale żeby nie było, że ja jestem taki doskonały, to po mnie też odziedziczyła sporo cech, które nie są koniecznie dobre. Właśnie wcześniej wymieniona cecha, czyli porywczość, jest moją cechą. Amy też jest bardzo pewna siebie. Zawsze dąży do tego, co wcześniej sobie zaplanuje, dlatego ciężko cokolwiek jej przetłumaczyć… i uwielbia popełniać błędy, bo twierdzi, że się na nich uczy. Kiedyś specjalnie włożyła rękę do wrzątku, aby wiedzieć, że to parzy i boli. Nigdy nie rozumiałem jak tak można… ale jest bardzo ciekawa świata i mimo wszystko, jest bardzo mądra. Jeśli tylko by chciała, mogłaby osiągnąć, co tylko by chciała. Jednak lenistwo trochę ją ogranicza.

Mimo wszystko wiem, że mam mądrą, dobrą i chociaż pyskatą, to cudowną córkę, która jest utalentowana i piękna. Jeśli tylko w końcu znajdzie swoją drogę życia, to nic jej nie zatrzyma w osiąganiu sukcesu. Nawet jeśli miałaby iść przysłowiowo „po trupach do celu”. Już od małego pokazywała, że ma charakter. Potrafiła na tyle kłócić się o wszystko, co chciała, że nie było przeciw. W szkolnych przedstawieniach zawsze grała główną rolę. Tego chciała, nigdy jej nie zabraniałem. Dopiero, gdy skończyła piętnaście lat coś się zmieniło. Przestała chcieć. Lekcje aktorstwa zostały przez nią odrzucone, gitara poszła na strych, a porankami już nie słyszałem jej cudownego głosu, śpiewającego piosenki. Ogólnie zaczęła robić się bardziej milcząca. Wybierała samotność zamiast spędzania czasu z nami. Wolała siedzieć w pokoju, słuchając muzyki niż zejść do nas i oglądnąć jakiś film. Częściej widywał ją Kendall, bo on dziwnym trafem zawsze był przez nią mile widziany. Ze mną nie chciała nawet rozmawiać. Większość naszych rozmów kończyła się kłótnią. Nie mogłem do niej dotrzeć. Chciałem, ale nie potrafiłem. Patrzyłem na nią i widziałem Angel… Była tylko o rok starsza od Amy, gdy się poznaliśmy… i było to tak wiele lat temu, a jednak pamiętam to wszystko jakby zdarzyło się wczoraj.

21/10/20

Rozdział XXV

Z perspektywy Pati

Odkąd James i Amy wyjechali do Los Angeles trochę odpocząć, nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu. Staraliśmy się nie denerwować i nie dzwonić. Prawda była taka, że muszą spędzić trochę czasu razem i jakby od nowa się „poznać”. Każdy z nas wiedział, że po pierwsze Amy nie ma łatwe charakteru, a po drugie, że James jest uparty jak osioł. Nie będzie im łatwo jakoś ze sobą żyć, ale w końcu to rodzina i nadszedł czas, aby w końcu wszystko zaczęło się między nimi układać. Bo jak nie teraz, to kiedy?

- Kochanie, co tak dumasz? – Carlos złapał mnie w pasie. – Przypalasz jajecznicę – zabrał ode mnie patelnię.

- Zamyśliłam się – spojrzałam na mężczyznę. – Myślisz, że wrócą pokłóceni czy pogodzeni?

- Będę się cieszył jak wrócą razem – zaśmiał się brązowooki. – Nie myśl tyle o nich – złapał mnie w talii – pomyśl o mnie – pocałował mnie w szyję.

- Bez takich w kuchni! – krzyknęła Vai, odpychając nas od siebie. – Chcę coś zjeść, a nie stracić apetytu! – otworzyła lodówkę i zaczęła czegoś szukać. – Widzieliście, gdzieś moje kurczaki?

- Zjadłaś wszystko wczoraj – Logan oparł się o blat. – Twoja dieta nie może składać się tylko z kurczaków.

- Nie składa się! – brunetka położyła ręce na biodrach. – Są w niej kurczaki, szejki, lody i wiele innych smacznych rzeczy!

- A potem narzekasz, że masz grubą dupę – Schmidt zwalił się na kanapę – a to nie dziwota jak jesz same paskudztwa.

- Ona nie jest gruba tylko puszysta! – oburzyła się Violette. – Dobra do macania i spania na niej. Logan potwierdzi – wskazała na niego palcem.

- Trochę w tym racji jest – szepnął Henderson. – Jednak nie popieram tego jak się odżywiasz, Vai.

- Spali się w nocy, moja w tym głowa – kobieta puściła mu oczko, a brunet trochę się zmieszał. Uśmiechnęłam się tylko, patrząc co Vai robi z naszym biednym Loganem. Jednak cieszyłam się, że sprowadziłam ją do tego domu. Henderson mimo wszystko był z nią naprawdę szczęśliwy. Poza tym, nie wiało nudą w domu. Przy niej nie da się nudzić i chyba to najmocniej kochamy w Violette.

Z pespektywy Amy

Gdy tylko wróciliśmy do hotelu, Lou zrobił mi karczemną awanturę na temat tego, że wszystko było takie piękne, ale jak zwykle ja muszę coś zepsuć. Nie uważałam tak, chociaż prawdą jest, że bywam wybuchowa i nie często używam tego, co mam pod czaszką. Chciałam wiedzieć jednak jaka jest prawda. Czułam, że to wszystko ma sens… że moje starania nie są na marne. Moje głupie serce naprawdę chciało wierzyć, że mam z nią coś wspólnego… a co dokładnie, miałam zamiar się dowiedzieć.

- Przecież nie powiedziałam jej nic złego! – warknęłam. – Zrobi testy, będzie spokój. Nie wiem dlaczego aż tak bardzo ci to przeszkadza!

- Pytasz jeszcze dlaczego mi to przeszkadza? – zaczął się głupio śmiać. – Jesteś taka głupia czy udajesz?! – złapał mnie za ramiona. – Mieliśmy szansę skończyć tę całą historię i rozejść się w zgodzie!

- Po pierwsze, puść – odepchnęłam go. – Po drugie, nie zbliżę się do niej. To ojciec będzie wszystko załatwiać. Ja chcę tylko wyników testów.

- Ale ona na to się nie zgodzi – usiadł na łóżku. – Zrozum to. Będę miał przewalone u niej do końca studiów… a mam z nią zajęcia przez następne półtorej roku!

- Nie wydaje się taką, co by się miała mścić – usiadłam obok niego.

- Jest straszniejsza niż tobie się wydaje – spojrzał mi w oczy. – Co zajęcia mini kartkówki, co rozdział kolokwium, które musimy mieć zaliczone na min 51%. Nie mamy możliwości poprawy… a jeśli ktoś jest chory to po prostu ma problem… albo byłeś umierający, albo mogłeś przyjść nawet z zapaleniem płuc – spuścił wzrok. – Jest cholernie wymagająca… Nie mamy ani chwili oddechu u niej na zajęciach. Ostatnio jeszcze sobie wymyśliła, że będzie nas pytać z całego materiału jaki był do tej pory… Nie zważając na to, że trochę już tego było, a jej przedmiot nie jest jedynym na tych studiach. Nie chcemy zostać matematykami, tylko lekarzami, na Boga! Nie masz pojęcia jak się opuściliśmy w nauce z innych przedmiotów przez to, co ona odwala.

            Nagle do pokoju wszedł mój tata. Lekko zmieszany. Jakby nieobecny. Nie odezwał się do nas słowem. Gdy tylko nas ujrzał, zabrał dresy do biegania, przebrał się w łazience, a zaraz już go nie było. Chyba rozmowa z panią Taylor wyprowadziła go z równowagi… ale jeśli to taki potwór, jak opisuje ją Lou, to się w sumie nie dziwię zachowaniu mojego ojca.

06/10/20

Rozdział XXIV

 

Ubrałam czerwony płaszcz i poprawiłam fryzurę. Nie wiedziałam po co tata kazał mi przyjść do kawiarni za rogiem, ale w jego głosie słyszałam tyle ekscytacji, że aż zaczynałam się bać. Zapytałam czy mogę przyjść z Louisem, zgodził się. W chwilach, gdy nie jestem pewna co mnie czeka, wolę mieć kogoś zaufanego obok siebie. Lou ceniłam bardziej niż tatę. Był mi o wiele bliższy. Nie chodziło tu o to, że był moim chłopakiem – był mi bliższy nawet, gdy byliśmy tylko przyjaciółmi. Po prostu, na Crovena zawsze mogłam liczyć, porozmawiać o wszystkim i nie bać się, że tego nie zrozumie… a przede wszystkim miałam pewność, że mnie wysłucha wtedy, gdy najbardziej będę tego potrzebować.

Złapałam chłopaka za rękę i wyszliśmy z hotelu. Było dosyć chłodno, zapięłam płaszcz pod samą szyję. Czułam jednak jak zimne powietrze wpadała mi za kołnierz. Do kawiarenki nie było daleko. Gdy tylko weszliśmy do środka, ujrzałam tatę… razem z panią Taylor. Śmiali się w najlepsze, popijając kawę.

- Uszczypnij mnie – szepnęłam do chłopaka, nie odrywając od nich wzroku.

- Miałem cię prosić o dokładnie to samo – zaśmiał się zdezorientowany. Tata spojrzał na nas i pomachał ręką. Coraz bardziej zastanawiał mnie fakt, co oni tu robią… a do tego razem!

- Witajcie – powiedziała blondynka, gdy podeszliśmy do stolika. – Usiądźcie, porozmawiajmy.

- A potem znów wezwie pani policję? – zapytała, za co tata kopnął mnie w nogę. – To bolało, wiesz? – spojrzałam na niego zła.

- Ustaliliśmy z twoim tatą, że to nasza ostatnia rozmowa. James i ja uznaliśmy…

- James i ja? – zapytałam zdziwiona. – Jesteście na „ty”? – spojrzałam na ojca.

- Chwilę rozmawialiśmy, to nic złego – powiedział. – Daj Mii dokończyć.

- James i ja uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Wyjaśnimy sobie wszystko po raz ostatni i nie będziemy wchodzić sobie w drogę – blondynka wzięła łyk kawy. – Uważam, że to uczciwe. Ja nie podam was do sądu, a wy dacie mi spokój.

- Naprawdę wycofa pani oskarżenie? – zapytał Lou, a w jego oczach pojawiła się nadzieja.

- Powiedziałam: Jeśli to nasza ostatnia rozmowa i dacie mi żyć w spokoju, to tak.

- Żądam testów genetycznych – walnęłam po chwili.

- Słucham? – zdziwiona blondynka wylała na siebie kawę.

- To, co pani słyszy. Jeśli nie jest pani moją matką, test wyjdzie negatywny. Wtedy to będzie nasza ostatnia rozmowa – skrzyżowałam ręce na piersi.

- Młoda damo – pani Taylor delikatnie pocierała biały sweter chusteczką – to nie ty ustalasz zasady, tylko ja. Robię wam przysługę, że nie skończy się to dla was gorzej.

- Wolę już iść do więzienia, niż żeby całe życie się zastanawiać, co jest prawdą – zerwałam się z krzesła i wyszłam z kawiarni, a Lou pobiegł za mną. Nie zależało mi na tym, co się stanie. Zależało mi, aby dowiedzieć się prawdy… jaka by ona nie była.

Z perspektywy Jamesa

- Tak bardzo cię za nią przepraszam – powiedziałem, odwożąc Mię pod jej dom. – Myśli, że może rządzić całym światem.

- Rozumiem ją – powiedziała, odpinając pas. – Sama gdybym miała możliwość, chciałabym się dowiedzieć, kim jestem.

- I tak, przepraszam – położyłem swoją dłoń na jej.

- Nie wiem czemu – zaśmiała się – ale przeszedł mnie dreszcz, gdy to zrobiłeś – spojrzała mi w oczy – ale to było nawet przyjemne.

Wysiedliśmy z samochodu. Odprowadziłem ją pod same drzwi. Chciałem mieć pewność, że bezpiecznie znajdzie się w domu. Polubiłem ją… ale nie ze względu na to, kogo mi przypomina, a tak po prostu. Wydawała się naprawdę ciepłą i dobrą osobą. Poza tym, chciała załagodzić sytuację, a za to byłem jej naprawdę wdzięczny. Niby nie musiała tego robić, a jednak chciała. Szkoda tylko, że Amy nie potrafiła tego docenić i wymyślała kolejne problemy, doprowadzając mnie do białej gorączki.

- Zrobię te testy – powiedziała, gdy byliśmy już przy drzwiach. – Zakończy to naszą sprawę i w końcu będziemy mogli się rozstać bez rozlewu krwi.

- Nie musisz – szepnąłem. – Chociaż mielibyśmy czarno na białym jaka jest prawda, to naprawdę nie musisz. Nie chcę cię prosić o tak wiele… i tak dużo dla nas już zdołałaś zrobić.

- Chcę – spojrzała mi w oczy. – Chcę, aby Amy zrozumiała, że nie mogę być jej matką. Nie chcę, aby cierpiała. Jest dobrym dzieckiem, czuje to.

Nie myśląc długo, przytuliłem ją. Mocno i czule. Chciałem jej w ten sposób pokazać, że jestem jej dłużnikiem. Kobieta chwilę wahała się, ale później lekko mnie objęła. Poczułem delikatną woń rumianku. Pięknie pachniała. Delikatnie przejechałem opuszkami palców po jej ramieniu, miała gęsią skórkę. Podniosła lekko głowę do góry i spojrzała mi w oczy. Delikatny blask księżyca odbijał się w jej cudownych oczach. Przybliżyłem się do niej i delikatnie zatopiłem moje usta w jej. Nie opierała się… wręcz przeciwnie.